bumazek i jeszcze papierkow. I tak mnie zagabnal:

— Dokad udasz sie po zwolnieniu?

Po prawdzie ja sie nad czyms takim jeszcze nie zastanawialem i dopiero teraz mi zaswitalo, ze juz rychlo bedzie ze mnie fajny malczyk, swobodny, i tagda ponial ja, ze tylko wtedy, jak bede zagrywal po ichniemu i nie puszcze sie w zadne szarpanie i zrazanie sie, krzyk, niezgadzanie sie i tym podobniez. Wiec mu normalnie odbalaknalem:

— Och, wroce do domu. Do moich ef i em.

— Do twoich —? — Widno sawsiem nie kapowal po nastolacku. wiec wytlumaczylem sie:

— Do starzykow moich w kochanym bloku.

— Aha — powiedzial. — A kiedy twoi rodzice cie ostatni raz odwiedzili?

— Bedzie z miesiac — powiedzialem — okolo. Dni odwiedzin byly na troche zawieszone, bo jakis zek przeszmuglowal do wieznia przez druty niemnozko prochu, no, wzrywajacego sie, od swojej dziobki. To bylo kurewskie zagranie do niewinnych, zeby tez ich ukarac. Wiec prawie miesiac nie mialem widzenia.

— Aha — margnal ten czlonio. — A czy twoi rodzice wiedza, ze jestes przeniesiony i niedlugo masz byc zwolniony? — Alez to krasiwo zabrzmialo! to slowo zwolniony.

— Nie — odkazalem. I dobawilem: — To bedzie dla nich mila niespodzianka, no nie? Jak sobie normalnie wejde drzwiami i powiem: No prosze, wrocilem, znow jako czlowiek wolny! Taak, to bedzie po nastojaszczy horror szol.

— No dobrze — odkazal ten Zwolnieniowy — to na razie wystarczy. Jezeli masz gdzie mieszkac. A teraz kwestia zatrudnienia, co? — I pokazal mi dlugi dlugi spis, gdzie moglbym sie najac i pracolic, ale pomyslalem, ze z tym sie nie spieszy. Najpierw jakis nieduzy urlop I jak tylko wyjde, cos ukrasc i zaopatrzyc te stare karmany w kasabubu, ale teraz juz ostrozniutko i cala robota sam na samo gwalt i adzinoko. Nie bede wiecej polegal na tak zwanych kumplach. Wiec powiedzialem flimonowi, aby troche odczekal i ze pozniej o tym porozmawiamy. Wiec on ze recht recht rccht i wzial sie ku wyjsciu. Ale tu pokazal sie wdrug oczen po czudacku, bo i co zrobil? a pochichral sie i powiada: — Nie chcialbys mi na odchodnym dolozyc w ryja? — Mnie wydalo sie niemozebne, abym dobrze uslyszal, i wydalem taki glos:

— Ee?

— Nie chcialbys mi — znow zachichral — na odchodnym dolozyc w ryja? — Na to ja zmarszczylem sie, no w ogole, ani chu chu nie poniawszy, i powiadam:

— Dlaczego?

— No odpowiedzial tylko aby sie przekonac, czy robisz postepy. — I dosunal te swoja morde bliziutko, obszczerzywszy sie tlusto na cale usto. Wiec ja grabsko w piach i lomot w ten ryj, ale on sie tak bystro uchylil, ciagle obszczerzajacy sie, ze lupnalem graba w sam wozduch. Okrutnie to bylo dziwne, nie do pojecia, az leb mi sie umarszczyl, jak on przy wyjsciu malo sobie glowy nie odrechotal. I natychmiast po tym, o braciszkowie, apiac zrobilo mi sie tak niedobrze, calkiem jak po poludniu, i skrecalo mnie przez kilka minut. Po czym zaraz przeszlo i jak mi przyniesli kolacje, to poczulem niezly apetyt i nic tylko bym chrupal chrum chrum tego pieczonego kurczaka. Ale dziwne bylo, ze ten stary flimon tak sie u mnie dopraszal w morde. I takze samo dziwne, ze poczulem sie tak niedobrze.

A co jeszcze dziwniejsze, to kiedy poszedlem spac, o braciszkowie moi. Przysnil mi sie taki drzym, po prostu koszmar, i domyslacie sie, ze byl to jeden z tych filmowych kawalkow, co je ogladalem po poludniu. Bo drzym czyli koszmar senny to wlasciwie nie co innego, tylko jakby film pod wlasna czaszka, z wyjatkiem, ze jakbyscie w niego sami wszedlszy stali sie jego czescia. I to wlasnie bylo ze mna. Wzial sie ten koszmar z takiego kawalka sfilmowanego, co mi go pokazali juz pod koniec jakby wieczornego seansu, caly o malczykach z rechotem wykonujacych ultra gwalt i ryps wyps na takiej mlodej dziuszce, krzyczacej we krwi, w swojej wlasnej czerwonej czerwonej krwi ciuch majac razrez do imentu i oczen horror szol. Ja tez sie dawalem w ten ubaw, caly w rechot i jakby wozaty w gangu, a odziany w sam wierch mody nastolowatej. A potem, jak ta borba i zadyma i lomot byly u szczytu, ja wniezapno poczul sie jakby mnie sparalizowalo i nic tylko rzygnac na calosc, i wsie malczyki obsmialy sie ze mnie gromko na balszoj raz i prze i rozgromko. Po czym jakby rwac sie musialem abratno do zbudzenia i to przez moja krew, przez juche wlasna, cale stakany i dzbany i cale kubly tej krwi, az tu znalazlem sie w lozku w tej sypialce. Chcialo mnie sie zwymiotowac, wylazlem z kojki caly roztrzesiony, aby przejsc korytarzem do starego klo. A tu, prosze was, braciszkowie, drzwi zakluczone! I obrociwszy sie dopiero zauwazylem kraty w oknach. I tak, siegnawszy po ten jakby urynal w malej szafce przy wyrku, ponial ja, ze nie ma juz dla mnie ucieczki. Co gorsza, balem sie powrocic do mojej wlasnej uspionej czaszki. Niezadlugo pokazalo sie, ze po prawdzie wcale nie chce mi sie haftowac, ale juz balem sie lozka i snu. Jednak po chwili jak padlem ba bach w kimono, tak juz wiecej nic mi sie nie przysnilo.

6

— Dosyc, dosyc, dosyc! — wylem i wciaz wylem. — Zatrzymajcie to, wy dziobane skurwle, bo nie wytrzymam! — Tak bylo nastepnego dnia, bracia, i naprawde wysilalem sie rano i wieczor, azeby zagrywac po ichniemu i siedziec jak po nastojaszczy horror szol ulybajuszczy sie malczyk do wspolpracy na tym krzesle tortur, jak oni wyswietlali wciaz na ekranie te wredne kawalki ultra gwaltu, slepia wybaluszone majac i tak spiete w powiekach abym wszystko widzial, a cialo i graby i nogi przymocowane do fotela, zebym nie uciekl. Co kazali mi siejczas ogladac, nie bylo znow takie, zeby dawniej pokazalo sie uzasne, nic takiego, trzech albo czterech bojkow normalnie robi w sklepie zachwat i zgarnia do karmanow kasabubu. a na boczku troche bawia sie ze stara, co ma ten sklep, i ta drewniaczka wrzeszczy, jak bierze lomot i ciut jej upuszczaja zeby pociekl ten czerwony czerwony sok. Tymczasem u mnie du du du i jakby lupanie w glowie i mdlosc, do rzygania, i ta niewynosimo drapiaca suchosc w pysku, zeby sie napic, wszystko duzo gorsze jak wczoraj. Ooooch, mam dosyc! — krzyczalem. — To nie fer, wybladki zez wy smierdzace — i pytalem sie ja wylamac z krzesla i bylo niemozebne, jakby mnie trzymalo w nim przyklejaszczy.

— Pierwszorzednie! — darl sie doktor Brodzki. — Swietnie ci to idzie. Jeszcze jeden i koniec.

I apiac ta stara wojna 1939/45 i film caly w purchle i spek i podrapany, widac, ze skrecony przez Niemcow. Zaczelo sie od germanskich orlow i od flagi tych Nazi jakby z krzyzem polamanym, co normalnie chlopaki w szkole tak lubia rysowac, po czym oficerowie, byki pyszne i w mordzie nadete szli po ulicach, nic tylko pyl i dziury od bomb i rozwalone budynki. Dalej pokazalo sie, jak ludzi strzelaja bach bach i bach pod scianami, a oficerowie prykaz prykaz i te porazajace nagie truposze po rynsztokach, nic tylko jakby klatki z golych zeber i nogi jak biale patyki. Wlekli tez caly tlum i mnostwo wrzeszczacych, ale zadnego dzwieku, braciszkowie, tylko na podkladzie muzycznym, i jak wlekli to fest nieprzerywno im dawali lomot. Az nagle polapalem sie, co to za muzyka podlozona trzaska i grzmoci po tej sciezce dzwiekowej i byl to Ludwik Van z finalu Piatej Symfonii. Dopiero uwrzasnal sie ja z uma szedlszy: — Stac! — ryknalem. — Dosc, wy zafajdane hadkie i odrazajace wy skurwysynce, dosc! To smiertelny grzech, to zbrodnia, co wy robicie! — Tak od razu nie zatrzymali, bo zostalo jeszcze pare minut — jak ludzie zlomotani oblewaja sie krwia — znow ich pod mur i rozstrzal — pozniej stara flaga tych Nazi no i KONIEC. Ale jak swiatla sie zapalily, to stali przede mna Brodzki i doktor Branom tez i doktor Brodzki sie mnie zapytal;

— O co chodzi z tym grzechem?

— Ze tak — odrzeklem, az mnie skrecalo. — Ze tak uzywacie Ludwika Van. On nikogo nie skrzywdzil. Pisal ten Beethoven muzyke i nic wiecej. — Tu po nastojaszczy zemdlilo mnie i raz dwa musieli przyniesc taka miske jak nerka.

— Muzyka — przemowil doktor Brodzki, jakby sie zadumawszy. — Wiec do ciebie muzyka przemawia. Ja sie na niej wcale nie rozumiem. Wszystko, co wiem o niej, to ze dobrze wzmaga emocje. No no. A co ty o tym sadzisz, Branom?

— Nie ma na to rady — rzekl doktor Branom. — Kazdy to zabija, co ukochal, jak mowi poeta uwieziony. Moze tu pojawia sie element kary. Naczelnik powinien sie ucieszyc.

— Pic — jeknalem — o God Gospod.

— Odwiazac go — rozkazal doktor Brodzki. — Dajcie mu karafke wody z lodu. — Wiec pomagierzy wzieli sie do roboty i za chwile lykalem juz kubly i kubly tej wachy, czujac sie jak w niebie, o braciszkowie. A doktor Brodzki

Вы читаете Mechaniczna pomarancza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату