upudlenie i nielowki szajs. Nareszcie ruchnalem w lozko i od razu, tak mi sie wydalo, zbudzili mnie i kaza wstawac jazda wynocha i damoj w dom, ojni tu juz nie chca dluzej ogladac Piszacego Te Slowa nigdy za nic nikagda, o braciszkowie moi. No i stoje tak wczesnym rankiem z paroma golcami monalizy w lewym karmanie, pobrzekuje nimi i zastanawiam sie:
— To co teraz, ha?
Zjesc moze gdzies jakis zawtrak, pomyslalem, nic tego dnia rano nie zjadlszy, tak spieszyli sie wszyscy, zeby mnie wyszturgac na wolnosc. Tylko czaju stakanczyk mi sie udalo glotnac. Ta Wupa znajdowala sie w bardzo ponurej dzielnicy, ale na kazdym kroku byly takie dla rabitnykow (to znaczy robolow) male kafejki, wiec trafilem do jednej, o braciszkowie. Zafajdana to byla smierdega, z jedna zarowka na suficie tak upstrzona przez muchy, ze i te ciut swiatla zacmiwszy, a w niej mnogo porannych rabitnykow siorbiacych czaj i zwykajacych te az strach popatrzec kielbaski i pajdy chleba, jak te wilki zarloczne, chap i wolk wolk wolk i dra sie o jeszcze. Podawala im taka usmotruchana bogini na krzywych lapach, za to z wielkimi grudziskami, i niektorzy z tych ciamkajacych probowali ja chapnac za cos wydajac hu hu hu! a ona he he he! az mi sie zbieralo na wymiot, o braciszkowie. Ale poprosilem o tosta dzem i czaj bardzo grzecznie tym wytwornym glosem i usiadlem w ciemnym kaciku, azeby to zjesc i wypic.
Kiedy ja sie tym zajmowalem, wszedl jakis malutki czlonio, karzelek (znaczy sie karypel) sprzedajacy poranne gazety, pokrecony i brudny typ zwyrodnialca w grubych pinglach w stalowej oprawce z drutu, lachy zas mial w kolorze starego psujacego sie budyniu porzeczkowego. Wiec kupilem zurnal z ta mysla, ze nalezy sie przygotowic do skoku z powrotem w normalne zycie zobaczywszy, co sie dzieje na swiecie. Ten zurnal to byla jakby szmata rzadowa, bo na pierwszej stronie zadnych nowin poza tym, ze niby wsie wpychle i kazden musi postarac sie, aby dotychczasowy Rzad apiac znalazl sie u koryta w zblizajacych sie Powszechnych Wyborach Narodowych, ktore widno maja byc za kilka tygodni. Bardzo sie jeden z drugim chwalbisz nadymal w tym balachu, czego ten Rzad nie zrobil, o braciszkowie, za ostatni rok czy tak okolo, ze wzrosl eksport i taka horror szol polityka zagraniczna i swiadczenia spoleczne poprawily sie na balszoj i caly ten szajs. Ale czym Rzad sie najbardziej chelpil, to tym, jak wedlug nich na ulicach za ostatnie szesc miesiecy zrobilo sie duzo bezpieczniej dla milujacych-pokoj- szwendajacych-sie-po-nocy zwyczajnych ludkow, przez to ze policja jest lepiej oplacana i ze ostrzej bierze sie za chuliganow (czyli rownych malczykow) i zboczencow i wlamywaczy i caly ten szajs. To zaciekawilo tak wiecej niemnozko Nizej Podpisanego. A na drugiej stronie gazety bylo zamazane zdjecie kogos jakby dobrze znajomego i pokazalo sie, ze to nikt inny tylko ja ja ja. Wyglad mialem oczen ponury i spukniety, ale to przez te flesze krugom blysk blysk i pyk pyk pyk. A pod moim foto napisano, ze oto jest pierwszy absolwent (znaczy sie wypustnik) z utworzonego dopiero co Panstwowego Instytutu Resocjalizacji Osobnikow Kryminalnych, wyleczony ze zbrodniczych sklonnosci przez dwa ubiegle tygodnie i juz wzorowy, przestrzegajacy prawa, dobry obywatel i caly ten szajs. Obok znalazlem nad i ponad zwyczaj pochwalny artykul o Technice Ludovycka i jaki ten Rzad jest madry i znow caly ten szajs. I apiac foto jakiegos muzyka — wydal mi sie znajomy — a to byl ten Minister.Spraw Niewdziecznych czy tez Wewnetrznych. Cos mi wygladalo, ze on sie przechwalil, jak to spodziewa sie ze teraz przyjdzie fajna przewoschodna i wolna od zbrodni epoka w ktorej nie bedziemy sie juz bac tchorzliwych napasci ze strony mlodych zwyrodnialcow i chuliganow, i zboczencow, i wlamywaczy i caly ten szajs. Az wydalem: aaaaargh! i pizgnalem ten zurnal o podloge, tak ze przynajmniej ciut pokryl te slady od rozchlapanego czaju i nacharkane spluwki obrzydliwe tych brudnych zwierzakow lazacych do tej kafejki.
— To co teraz, ha?
To nie co innego teraz, o braciszkowie, tylko do domu i radosna niespodzianka dla facia i macioszki: ich jedyny syn i spadkobierca powraca na lono rodziny. I zaraz sie wyciagne na moim wyrku, w izbuszce mojej malej ujutnej i poslucham sobie jakiejs muzyki co najfajniejszej i od razu przy tym poglowkuje, co teraz bede robil w zyciu. Oficer Zwolnieniowy dal mi dzien wczesniej dluga lisie zajec, o ktore sie moge starac, i podzwonil w mojej sprawie do roznych tam, ale zeby tak zaraz pracolic jak rabotny kroliczek, nie, braciszkowie, to jeszcze nie dla mnie. Najpierw male spoko i pieredyszka, owszem, i spokojnie sobie pomozgolic na wyrku przy dzwiekach muzyki przewybornej.
No to w basa do Centrum i stamtad w innego basa do Kingsley Avenue, gdzie juz Blok Municypalny 18A jest niedaleko. Uwierzycie mi, braciszki, jak powiem, ze serce mi walilo buch buch buch z podniecenia. Krugom taka cisza, bo jeszcze byla zima i wczesny ranek, a jak wszedlem do blokowej sieni, to nikogo, tylko te gologuze muzyki i psiochy od nagiej Godnosci Trudu. Co mnie porazilo, bracia, to jak wszystko bylo odczyszczone, zadnych tam slow plugawych w balonikach z ust Godnych Pracownikow i zadnych jaj, chojakow albo innych narzadow, co by im dorysowali malysze z brudnej wyobrazni. Zaskoczyla mnie tez dzialajaca winda. Po wcisnieciu elektro knopki lift zjechal mi z pomrukiem i jak wsiadlem, znow porazilo mnie, ze kabina w srodku zupelnie czysta.
I wjechalem na dziesiate pietro i patrze, numer 10-8 jak zawsze, i grabki mi sie zatrzesly i wciaz dygotaly, kiedy wyjalem z karmana swoj kluczyk. Ale zebralem sie w sobie i wbilem fest klucz do zamka, odkluczylem go przekreciwszy i rozpachnalem, i wszedlem i widze trzy pary zaskoczonych i ciut nie przeleklych slepi wpatrzonych we mnie, a to byli faty i maty jedzacy sniadanie, a oprocz nich jakis trzeci czlonio, ktorego w zyciu nie widzialem, duzy i tegi bych w samej koszuli i szelkach, jak u siebie, o braciszkowie moi, siorbal czaj z mlekiem i zwy zwy zwykal sobie tostu i jajko smajko. Ten obcy wlasnie pierwszy sie odezwal i tak do mnie powiada:
— A ty co za jeden, kolezko? Skad masz klucz? Za drzwi, zebym ci ryja nie wcisnal. Wyjdz i najpierw zapukaj. A potem wyjasnisz, czego tu chciales, ale to raz dwa.
Ef i em siedzieli jak skamieniawszy i widno, ze nie czytali gazety, teraz przypomnialem sobie, ze gazeta przychodzi dopiero, jak tatata wyjdzie juz do roboty. Az macica sie odezwala: — Wiec uciekles z wiezienia. Och, co my zrobimy? Zaraz przyjdzie policja, och och och! Och ty zly niedobry chlopcze, zeby tyle wstydu nam przyniesc! — i wierzcie mi albo calujta mnie w rzopsko, ze dala sie w bu hu huuu. Wiec ja zaczalem wyjasniac, ze jak chca, to moga zadzwonic i dowiedziec sie w mojej Wupie, a ten obcy siedzial przez caly czas i spodelbil sie na mnie, umarszczony, jakby gotow mi przyladowac z tej gromadnej byczej wlochatej piachy i faktycznie wbic mi ryja do srodka. Wiec ja do niego:
— Moze bys mi odpowiedzial co nieco, bracie? Co tu robisz i jak dlugo zamierzasz? Nie spodobal mi sie twoj ton, jakim to przed chwila wyrzekles. Uwazaj. No wyjezycz sie, slucham. — Ten muzyk byl w typie robola, taki brzydziuga, lat moze trzydziesci albo czterdziesci, teraz siedzial rozdziawiwszy sie na mnie i ani slowa nie wykrztusil. Az ojczyk moj sie odezwal:
— Troche to nas oszolomilo, synu. Nalezalo zawiadomic nas, ze sie pojawisz. Uwazalismy, ze jeszcze uplynie co najmniej piec albo szesc lat, zanim cie wypuszcza. Co nie znaczy — dobawil, a wyrzekl to calkiem ponuro — aby nam nie bylo bardzo przyjemnie znow cie zobaczyc i to juz na wolnosci.
— A to kto jest? — powiadam. — Dlaczego sie nie odzywa? Co tu sie dzieje?
— To jest Joe — odkazala maty. — On tu mieszka. Lokator. — I znow poleciala: — Oj, Boze Boze Boze.
— Ty — przemowil ten Joe. Wiem o tobie wszystko, moj chlopcze. Co zrobiles i jak serce zlamales twoim biednym, zrozpaczonym rodzicom. No i wrociles, co? zeby znow im zycie zamienic w pieklo, tak? Ale po moim trupie, bo juz dla nich jestem bardziej syn niz lokator. — Prawie bym sie w glos obsmial, gdyby nie to, ze przez ten razdraz juz mi sie zaczelo zbierac na wymiot, kiedy ujrzalem, jak ten mudak w latach na oko prawie identiko jak moi ef i em stara sie jakby po synowsku opiekunczym ramieniem otoczyc moja zaplakana macioche, o braciszkowie.
— Tak — powiadam. I o malo sam bym zalamawszy sie nie padl zalany lzami. — Wiec to tak. No, to daje ci cale piec dlugich minut na wypieprzenie calego twego barachla zafajdanego won z mojego pokoju. — I prygnalem do tego pokoju, a on byl ciut za powolny, aby mnie zatrzymac. Jak rozpachnalem drzwi, serce mi upadlo az na dywan, bo zobaczylem, ze to w ogole juz nie moja izbuszka, o braciszkowie moi. Zadnych flag i proporczykow na scianach i ten mudak na ich miejsce pozawieszal zdjecia bokserow, a jedno zbiorowe, jakby druzyna usadzila sie grzeczniutko raczki zalozywszy i srebrna przed nimi tarcza. A pozniej zobaczylem, czego jeszcze brakuje. Moje stereo zniklo i szafa z plytami tez, i moj skarbczyk zakluczony, gdzie trzymalem spirtne i do cpania maraset, i dwie czyste az blyszczace strzykawki. — Cos tu wyprawialo sie parszywie i po brudacku — wrzasnalem. — A gdzie moje wlasne osobiste barachlo, co z nim ustroiles, ty skur wy bladku? — Tak zwrocilem sie do tego Joe, ale odpowiedzial mi ojczyk:
— Wszystko to zabrala, synu, policja. Bo te nowe przepisy, wiesz, rekompensata dla ofiar.
Bylo mi juz okrutnie ciezko nie pochorowac sie okropnie, ale baszka mnie rozbolala uzasno i w pysku tak mi zaschlo, ze musialem bystro po ciag z flaszki mleka na stole i ten Joe sie odezwal: — Wychowanie. Tak swinia robi. — A ja powiedzialem:
— Przeciez ona umarla. Nie zyje.