— Ale koty — rzekl jakby pieczalno moj starzyk — zostaly sie bez opieki, zanim odczytano jej testament, wiec przyszlo sie im wynajac kogos, zeby je karmil. Wiec policja sprzedala na oplacenie tej opieki wszystkie twoje rzeczy, ubrania i w ogole. Takie jest prawo, synu. Ale ty nigdy sie za bardzo nie troszczyles o prawo.

Musialem usiasc, a ten Joe sie odezwal: — Pytaj sie czy mozna, zanim usiadziesz, ty niewychowany maly swintuchu — na co ja bystro mu sie odgryzlem: — Zawrzyj no ten brudny tlusty loch, ty — i juz bralo mi sie na mdlosci. Wiec postarawszy sie dla zdrowia umiar zachowac i usmiech przemowilem: — No dobrze, to jest moj pokoj, nie da sie zaprzeczyc. I tu jest moj dom. Co wy w tej sytuacji, moi drodzy ef i em, proponujecie? — A ci tylko patrzyli jak te ponuraki, maciocha sie troche trzesla, lico miala do imentu w krechy i mokre od lez, w koncu facio moj sie odezwal:

— Trzeba wszystko to rozwazyc, synu. Nie mozemy go, chyba rozumiesz? tak po prostu wziac i wyrzucic. Bo widzisz, Joe pracuje tu na kontrakcie, ma robote, jeszcze dwa lata i mysmy sie z nirn umowili, nieprawda, Joe? No bo widzisz, synu, myslelismy, ze ty jeszcze dlugo posiedzisz i ten pokoj bedzie stal bez uzytku. — Troche byl zawstydzony, to sie dalo widziec po ryju. Wiec tylko sie ulybnalem i przytaknalem jakby ze slowami:

— Wsio widno. Przywykli wy miec troche spoko i przywykli brac ekstra te ciut kasabubu. Tak to bywa. A wasz synek to byl straszny klopot i nic poza tym. — No i wtedy, wierzcie mi braciszkowie albo calujta mnie w rzopsko, tak jakby rozplakalem sie, okrutnie sie uzaliwszy nad soba.

A moj tato na to:

— Bo widzisz, synu, Joe zaplacil juz za nastepny miesiac. To znaczy, ze co bysmy nie zrobili w przyszlosci, teraz nie mozemy zadac, aby sie wyniosl, prawda, Joe?

A ten Joe na to:

— Ja musze troszczyc sie o was oboje, bo jestescie dla mnie jak rodzony ojciec i matka. Czy to byloby sprawiedliwe i fer, zebym ja odszedl i powierzyl was czulej trosce tego smarkatego potwora, co nigdy dla was nie byl jak prawdziwy syn? Teraz sie pobeczal, ale wszystko to lipa i udawanie. A niech idzie i wynajmie sobie gdzies pokoj. Niech sie nauczy, jak zle postepowal i ze taki zepsuty chlopiec jak on nie zasluzyl sobie na tak dobra mamusie i tatusia, jakich posiadal.

— W porzadku — odezwalem sie wstajac i wciaz caly jakby zaplakany. — Teraz wiem, jak sprawy sie przedstawiaja. Nikt juz nie chce mnie i nie kocha. Cierpialem ja i cierpialem i cierpialem i wszyscy pragna, abym jeszcze pocierpial. Pewnie! pewnie!

— Ty innym kazales cierpiec — odrzekl mi Joe. — Sprawiedliwie bedzie, jak naprawde pocierpisz. Dowiedzialem sie o wszystkim, cos ty wyprawial, jak siedzielismy tu wieczorami w rodzinnym kolku przy tym stole i az strach bylo tego sluchac. Nieraz to mnie omal ze nie zemdlilo.

— Chcialbym znalezc sie — powiedzialem — znowu w wiezieniu. W tej starej kochanej Wupie. Juz ide — powiedzialem — i nie zobaczycie mnie wiecej. Poszukam sobie wlasnej drogi, dziekuje. A wy miejcie to na sumieniu.

— Nie traktuj tego w ten sposob — odezwal sie ojczyk, a maciocha robila tylko bu hu huuu! z morda wykrzywiona i hadka na wyglad, a ten Joe znowu ja objal, poklepywal i robil w kolko no no no calkiem po duracku. A ja do drzwi potykajac sie i wyszedlem, porzuciwszy ich na pastwe tej okrutnej winy, o braciszkowie.

2

Szagalem ja braciszkowie ulica, jakby donikad, odziany w ten dawniejszy ciuch nocny, ludzie sie wytrzeszczali na niego jak szedlem i do tego trzeslo mnie, bo dzien suka zimowy, i chcialem tylko jak najdalej byc od wszystkiego i zebym juz o niczym w ogole nie potrzebowal myslec. Skoczylem w bas do Centrum i cofnalem sie na Taylor Place i oto moj butik z nagraniami, zwany MELODIA, ktory zaszczycalem dajac mu laskawie zarobic, o braciszkowie, i z wygladu byl ten co zawsze i jak wszedlem, spodziewalem sie ze bedzie tam stary Andy, ten lysy i bardzo chudoszczawy, uczynny, malutki drewniak, u ktorego dawniej kupowalem tak mnogo plyt. A tam sladu nie zostalo po Andym, braciszkowie, tylko skrzyk i wrzask nastolatek (czyli malolatow i malolatek) osluchujacych jakies nowe pop chlam piosneczki koszmarne i do tego tanczacych, a sprzedawczyk sam prawie ze nastolatek trzaskal kostkami u rak i obsmiewal sie jak z uma szedlszy. Wiec ja przystapilem i czekam, aby raczyl mnie zauwazyc, a potem zwracam sie do niego:

— Chcialbym uslyszec na plycie Mozarta Nr 40. — Dlaczego mi to akurat przyszlo do lba, nie wiem, ale przyszlo. A ten sprzedawczyk zapytuje mnie:

— A czego czterdziesty, przyjacielu?

Wiec odparlem: — Symfonii. To znaczy Symfonia G-moll Numer Czterdziesty.

— Uuu — zrobil jeden z tanczacych malolatow, chlopczyna z kudlami na calych slepkach — symfonia. A nie rym cym cymfonia? On szuka bim bam bonii.

Czulem jak mnie ogarnia razdraz i musialem sie tego wystrzegac, wiec ulybnalem sie do tego szczyla, co przejal interes po Andym, i do calego tlumu fikajacych i dracych sie malolatow. A ten czlonio powiada: — Wejdz do tej kabinki, przyjacielu, to ja cos ci tam puszcze.

Wlazlem ja do malutkiego pudelka, gdzie mozna przesluchac nagrania, co chcesz kupic, a ten mi nastawia plyte, ale nie Mozarta Czterdziesta, tylko Praska — widno zlapal tego Mozarta, byle co mu z polki wpadlo pod reke — i na to poczulbym sie juz po nastojaszczy razdraz i mialbym sie pilnowac, zeby nie dopadly mnie bole i mdlosci tylko ze na smierc zabylem o czyms, co tez powinienem pamietac i teraz juz chcialo mi sie normalnie zdechnac. Mianowicie ze ci kurwa weteryniarze tak urzadzili, azebym przy kazdej muzyce, ktora daje mi sie wolnowac, dostawal tych bolow i mdlosci, zupelnie jakbym ogladal albo chcial popelnic gwalt. A wszystko dlatego, ze w tych filmach z ultra kuku byla podlozona muzyka. Najbardziej mi zapadl ten potworny film o Nazich z finalem Piatej Symfonii Beethovena. A tu sie zrobil koszmar z cudownego Mozarta. Wypadlem z butiku przy gromkim rechocie tych nastolatek i jak sprzedawczyk wykrzykiwal za mna: — Ej ej ej! — Ale nie zwracalem uwagi na nic i polazlem potykajac sie, prawie jak slepy, przez jezdnie i za rog do starej moloczni Pod Krowa.

Wiedzialem ja, czego mi teraz nuzno.

Lokal byl prawie ze pusiy, bo jeszcze rano. Wyglad mial tez dziwny, bo ukrasili go w czerwone ryczace krowska, a za barem stal jakis nieznajomy. Ale jak zakazalem: — Duze biale i cos — ten z wychudlym i ledwo co wygolonym ryjem od razu wiedzial. Zanioslem to duze mleko z dobawka do jednego z malych boksow naokolo, kazdy odgrodzony wlasna zaslonka, i tam usiadlszy na pluszowym krzesle dopiero siorb i siorb. Jak wszystko juz wysaczylem, to poczulem, ze cos zaczyna sie dziac. Mialem slepka jakby wlepione w taki malu malutki na podlodze kusoczek sreberka z paczki rakotworow, bo nie za horror szol zamiatalo sie tam, braciszkowie. Ten strzepek srebra zaczal rosnac i rosnac i rosnac i byl taki jasniejacy, ognisty, az oczy musialem przyszczurzyc. Zrobil sie tak przeogromny, ze juz nie tylko ta przegrodka, gdzie ja sie slanialem, ale cala ta molocznia Pod Krowa i cala ulica to byl on i cale miasto. A potem caly swiat i cale w ogole wszystko, bracia, i jakby morze naplywalo na wszystko, co kiedykolwiek bylo zrobione albo i pomyslane. Jakbym slyszal siebie wydajacego takie czudackie odglosy i slowa w rodzaju: — Maly drogumarly ty jalowialo gni tych nie wroznyciuch — i caly ten szajs. To widzenie wdrug rzucilo sie w srebro i zaraz kolory, jakich nikt i nigdy jeszcze nie widzial, i tlum figur zobaczyl ja bardzo bardzo bardzo daleko i jakby je ktos posuwal blizej blizej blizej, a wszystko w bardzo jasnym blasku z dolu i z wierchu tak samo, braciszkowie moi. Ta gromada posagow to God Gospod i Wsie Aniolowie Jego i Swieci, wszystko jak braz oczen swiecace, brodate i z wielkimi ogromnymi skrzydlami pomachujacymi jakby na wietrze, tak i nie mogacy byc po nastojaszczy z brazu ani z kamienia, a oczy ich czyli glazy ruchome i znaczy sie zywi. Te gromadne figury jakby najezdzaly na mnie coraz blizej i blizej az tak blisko, jakby zaraz mnie chcialy zgniesc i uslyszalem swoj glos: — liiiii. — I poczulem, ze wsio mnie odeszlo — ciuch i plyc, mozg, nazwisko, w ogole wszystko — i zrobilo mi sie tak horror szol jak w niebie. Potem rozdal sie halas jakby sie kruszylo i obruszalo i God Gospod i Jego Aniolowie i Swieci jakby zatrzachali nade mna glowami, jakby chcieli powiedziec, ze moj czas jeszcze nie nadszedl ale mam dalej probowac i wszystko sie jakby obszczerzylo i w rechot i zawalilo sie i cieple ogromne swiatlo osunelo sie jakby w ziab i bylem apiac tu gdzie przedtem, na stole puste szklo i chcialo mi sie plakac i czulem, ze na wsio jedyna odpowiedz to smierc.

I to wlasnie, to nalezy zrobic! sprawa stala sie dla mnie jasna, tylko nie wiedzialem jak, bo nigdy sie nad tym nie zastanawialem, o braciszkowie. W tej sumce z rzeczami osobistymi, prawda, mialem swoja brzytew do grdyk,

Вы читаете Mechaniczna pomarancza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату