5
Tej nocy spalo mi sie naprawde horror szol, braciszkowie, zadnego tam drzymu, a na zawtra bylo jasno i wzial przymrozek, i z dolu dochodzil bardzo krasiwy zapach jakby sniadanka smazacego sie. Dopiero po chwili wspomnialo mi sie, gdzie jestem, jak to u mnie zawsze, ale zaraz wrocilo i poczulem sie ujutno, cieplo, bezpiecznie. Ale kiedy sie tak wylegiwalem, czekajac, az mnie zawola na zawtrak, przyszedl mi ten blysk ze powinienem wiedziec, jak sie nazywa ten opiekunczy i jakby macierzynski czlonio, wiec ruszylem po cichu boso na poszukiwanie tej
— Ale dlugo spales — powital mnie, wylawiajac ugotowane jajka i spod gryla wyciagnawszy czarnego tosta. — Juz prawie dziesiata. Ja pracuje od wielu godzin.
— Pisze pan jakas nowa ksiazke? — spytalem.
— Nie nie, teraz nie o to chodzi — odkazal i siedli my przyjemnie po druzeski do stolu przy tym trach trach trach jajek i chrum chrup-chrup chrup tostow z czarnego chlebka, a czaj z mlekiem ogromnym stal obok w tych porannych duzych wielkich kubasach. — Nie. Tylko dzwonilem do roznych ludzi.
— Zdawalo mi sie, ze pan nie ma telefonu — wyrwalo mi sie, kiedy wygarnialem to jajko i przez moment nie uwazalem, co mowie.
— Dlaczego? — spytal, nagle czujny jak ten bystry zwierzak, zatrzymawszy w reku lyzeczke z jajkiem. — Skad ci przyszlo do glowy, ze nie mam telefonu?
— A nic — odkazalem — nic — nic. — I zastanowilem sie, braciszkowie, co tez on zapamietal z poczatku tej odleglej nocy, jak podlazlem do drzwi wstawiac te stara gadke i z prosba, czy moge zadzwonic po doktora, a ona mi odkazala, ze w domu nic ma telefonu. Lypnal na mnie tak bardzo uwaznie, ale od razu stal sie znow caly mily i przyjacielski i tez lyzeczkowal to jajko smajko. I tak sobie wpieprzajac powiedzial:
— Dzwonilem do roznych osob, ktore twoja sprawa moglaby zainteresowac. Bo nadajesz sie jako bron, i to mordercza, w walce o to zeby obecny zly i nikczemny Rzad nie obronil sie w nadchodzacych wyborach. Rzad najbardziej ze wszystkiego chelpi sie tym, jak w ubieglych miesiacach poradzil sobie z przestepczoscia. — Znow przyjrzal mi sie uwaznie nad parujacym jajkiem, a ja znow zastanowilem sie, czy on widzi, jaka role odegralem w jego zyciu? Podjal: — Ta rekrutacja mlodocianych, brutalnych zbirow do policji. To wdrazanie prowadzacych do ubezwlasnowolnienia i wymozglowienia technik asocjacyjnych. — Tyle dlugich slow, bracia, i ten wariacki blysk w oku. — Wszystko to juz widzielismy — ciagnal — w innych krajach. Ten klin od waskiego konca wbijany i coraz szerszy. Ani sie obejrzymy, jak bedziemy tu mieli pelny system rzadow totalitarnych. — O ho ho, pomyslalem, jajczac sobie i chrupiac tosta.
— A co ja mam do tego? — spytalem.
— Ty — odkazal, ciagle z tym blyskiem obledu — jestes zywym swiadectwem tych szatanskich pomyslow. Ludzie, zwyczajni ludzie musza dowiedziec sie i zrozumiec. — Wstal od jedzenia i zaczal chodzic tam i nazad po kuchni, od zlewu do spizarki, wyglaszajac na cale gardlo: — Czy chca, zeby ich synowie tym sie stali, co ty, biedna ofiaro? Czy teraz juz sam Rzad bedzie rozstrzygal, co jest zbrodnia a co nie jest, i wypruwal zycie i kiszki i wole kazdemu, kto by nie podzielal opinii Rzadu? — Troszke sie uspokoil, ale do jajka nie wrocil. — Napisalem artykul — oznajmil — dzisiaj rano, kiedy ty spales. Ukaze sie z twoim litosc budzacym zdjeciem jutro albo pojutrze. Ty go podpiszesz, biedaku, takie wyliczenie krzywd, jakie ci wyrzadzili.
Spytalem:
— A co pan bedzie mial z tego? To znaczy oprocz monalizy, co wyplaca za ten, jak pan mowi, artykul? To znaczy dlaczego jest pan taki napalony, jesli wolno spytac, przeciw temu Rzadowi?
Chwycil sie za brzeg stolu i odkazal mi, zgrzytajac kaflami, ktore mial szmucyk i oczen szajsowate od rakotworow: — Ktos z nas musi walczyc. Bronic wielkich tradycji naszej wolnosci. Nie jestem po niczyjej stronie. Gdziekolwiek ujrze nikczemnosc, tam staram sie ja wytepic. Nazwy stronnictw i partii sa niczym. Tradycja wolnosci jest wszystkim. Zwyczajnym ludziom nie zalezy na niej, a skadze. Gotowi sa sprzedac wolnosc za spokojniejsze zycie. Dlatego trzeba im dostarczac bodzca! bodzca! — Tu zlapal widelec, o braciszkowie, i dziabnal nim kilka razy w sciane, az caly sie pogial, i pizgnal nim o podloge. Po czym rzekl oczen spoko i po druzeski: — Najedz sie, moj chlopcze, biedna ofiaro wspolczesnego swiata — i bylo jak na balszoj oczewidno, ze dostaje swira. — Jedz sobie, jedz. I to jajko moje tak samo zjedz.
A ja zapytalem:
— A co ja bede z tego mial? Czy wylecza mnie z tego, jaki jestem? Czy bede mogl znowu sluchac
Przyjrzal mi sie, o braciszkowie, jakby to nie przydumalo mu sie do lba i w ogole co za porownanie z Wolnoscia i calym tym szajsem! i wygladal na zaskoczonego tym, co powiedzialem, jakby to bylo samolubne, ze ja chcialbym tez cos dla siebie. A potem rzekl: — Och, przeciez mowie, ze ty jestes zywym swiadectwem, biedaku. Zjedz to sniadanie i chodz, przeczytasz sobie, co napisalem, bo to zaraz pojdzie w
No coz, braciszkowie moi, to co napisal, to taka bardzo dluga i plaksiwa kobyla, ze jak czytalem, to az mi sie robilo po nastojaszczy zal tego bidnego malczyka jak opowiada co wycierpial i jak to Rzad go wlasnej woli pozbawil i jak wszyscy powinni zrobic z tym szlus zeby taki niecharoszy i podly Rzad juz nikagda bolsze nimi nie rzadzil: i rozumie sie w koncu dotarlo do mnie, ze ten bidny a cierpiacy malczyszka to nikt inny tylko Wasz Pokorny N.P. — Doskonale — powiadam. — Przekrasne i horror szol. Wielkolepno izes panie moj to napisawszy. — A on przyjrzal mi sie na to bardzo uwaznie i zagabnal:
— Co? — jak gdyby dotad nie sluchal.
— Och — powiadam tak sie mowi po nastolacku. Wsie malczyki uzywaja, prosze pana, tego balachu. — Wiec on poszedl do kuchni zmywac po zawtraku, a ja zostalem sie w tym pozyczonym ciuchu nocnym i tuflach czekajac, aby zrobili ze mna to co maja zrobic, bo wlasnych planow nie mialem, o braciszkowie.
Kiedy wielki F. Alexander zatrudnial sie w kuchni z posuda, u drzwi sie rozdalo ding dong ding dong. — No — krzyknal i pokazal sie wycierajac lapy — to wlasnie oni. Juz otwieram. — Poszedl ich wpuscic i w przedpokoju zrobil sie szum i takie huhuhu gadu gadu i czes czes co za pogoda i co slychac. Potem wladowali sie do pokoju tu gdzie ogien prygal na kominku i kniga i artykul o moich cierpieniach i zrobili ooooo! na moj widok. Byla ich trojka i F. Alex podal mi ich nazwiska. Jeden byl Z. Dolin i ciagle chr chr chr i kaslu kaslu nie wyjmujac peta z mordy i rzezilo w tym czloniu i kopcil obsypujac sie z przodu popiolem i grabkami strzepujac go sobie z lachow jakby nie cierpiawszy i w nerwach. Byl to malutki, okragly i tlusty czlonio w pinglach, grubych, w ciezkiej oprawce. Drugi byl Cos Tam Cos Tam Rubinstein, bardzo wysoki, kulturalny i glos mial dzentelmena, taki wytworny, bardzo stary i z broda jakby udziugana w jajku. No i trzeci z nich D. B. da Silva. predki w ruchach i roztaczajacy won perfum. Wszyscy mi sie tak horror szol przyjrzawszy i chyba nie posiadali sie z radosci, co widza. Pierwszy Z. Dolin tak zagail:
— Dobrze — dobrze — co? Ten chlopak to znakomity chwyt — moze podzialac. Co najwyzej — rozumie sie — gdyby tak mial wyglad jeszcze gorszy i tak na zywego trupa. Czego sie nie robi dla sprawy. Na pewno cos da sie