W koncu, dwie przecznice dalej, jakas ladna babka odjechala toyota camry i Neagley zaparkowala mustanga na wolnym miejscu. Zamknela woz i oboje ruszyli w strone domku Franza.
Mimo poznego popoludnia nadal bylo goraco. Reacher wyczuwal w powietrzu zapach oceanu.
– Ile wdow odwiedzilismy? – zapytal. Zbyt wiele – odpowiedziala Neagley.
– Gdzie mieszkasz?
– Lake Forest w Illinois.
– Slyszalem o tym miejscu. Podobno jest bardzo ladne.
– To prawda.
– Moje gratulacje.
– Ciezko na to zapracowalam.
Skrecili w uliczke, przy ktorej stal dom Franza, by po chwili znalezc sie na podjezdzie. Zwolnili, podchodzac do drzwi. Reacher nie byl pewny, z jakim przyjeciem sie spotkaja. Zwykle mial do czynienia z wdowami, ktore niedawno stracily meza, lecz nigdy nie odwiedzal ich po siedemnastu dniach od jego smierci. Bardzo czesto kobiety w ogole nie wiedzialy, ze sa wdowami, dopoki sie nie zjawil, aby im o tym powiedziec. Nie mial pojecia jaka roznice moze sprawic siedemnascie dni. Nie wiedzial tez, w jakiej fazie procesu oplakiwania znajduje sie zona Franza.
– Jak ona ma na imie? – zapytal.
– Angela – odpowiedziala Neagley.
– Okej.
– Chlopak nazywa sie Charlie.
– Rozumiem.
Weszli do przedsionka. Neagley odnalazla przycisk dzwonka i nacisnela go koniuszkiem palca. Delikatnie, krotko, w sposob wyrazajacy szacunek, jakby elektryczne urzadzenie potrafilo wyczuc roznice. Reacher uslyszal przytlumiony dzwiek gongu dolatujacy z wnetrza domu. Cisza. Czekal. Drzwi otworzyly sie po poltorej minuty. Jakby same z siebie. Reacher spojrzal w dol i spostrzegl malego chlopca, wyciagajacego reke do klamki. Ta znajdowala sie wysoko, a chlopiec byl niski, musial wiec stanac na palcach i maksymalnie sie wyciagnac, aby jej dosiegnac.
– Ty musisz byc Charlie – powiedzial Reacher.
– Tak.- Bylem przyjacielem twojego taty.
– Moj tata nie zyje.
– Wiem. Jestem bardzo smutny z tego powodu.
– Ja tez.
– Czy mozesz sam otwierac drzwi?
– Tak – odparl chlopiec. – Moge. Wygladal dokladnie jak Calvin Franz. Podobienstwo bylo niezaprzeczalne. Ta sama twarz, ta sama budowa ciala. Krotkie nogi, dlugi tulow i dlugie rece. Chociaz rysujace sie pod T-shirtem barki chlopca skladaly sie wylacznie ze skory i kosci, juz teraz mozna bylo odgadnac, ze kiedys pojawia sie na nich miesnie. Chlopiec mial oczy Franza, ciemne, chlodne, spokojne i zachecajace, jakby mowil: Nie przejmuj sie, wszystko bedzie dobrze.
– Charlie, czy twoja mama jest w domu? – zapytala Neagley.
Chlopiec skinal twierdzaco glowa.
– Jest z tylu. – Puscil klamke i cofnal sie, aby wpuscic ich do srodka. Pierwsza weszla Neagley. Dom byl zbyt maly, aby mama Charliego mogla znajdowac sie w tylnej czesci. Przypominal duzy pokoj podzielony na cztery mniejsze pomieszczenia. Dwie male sypialnie z prawej oddzielone lazienka, pomyslal. Maly salon z lewej od frontu i mala kuchnia tuz za nim. To wszystko. Maly, lecz piekny. Wszystko bylo biale i jasnozolte. W wazonach staly kwiaty. Okna przyslonieto bialymi drewnianymi okiennicami. Podloge wykonano z ciemnego wypolerowanego drewna. Reacher odwrocil sie i zamknal drzwi wejsciowe. Halas dobiegajacy z ulicy ustal i w calym domu zapadla cisza. Pomyslal, ze kiedys taka cisza musiala budzic przyjemne uczucia. Teraz bylo inaczej.
Z kuchni, zza scianki dzialowej tak krotkiej, ze nie mogla dostarczyc nawet chwilowego schronienia, wylonila sie kobieta. Reacher pomyslal, ze musiala sie za nia ukryc, gdy uslyszala; dzwonek do drzwi. Wygladala na znacznie mlodsza od niego. Troche mlodsza od Neagley.
Mlodsza od Franza.
Wysoka, szczupla kobieta o jasnych wlosach i blekitnych oczach skandynawki. Ubrana w sweter z dekoltem w szpic odslaniajacym wystajace obojczyki i gorne zebra. Czysta i zadbana. Miala starannie uczesane wlosy i pachniala perfumami. Doskonale opanowana, lecz wyraznie spieta. Reacher dostrzegl w jej oczach dziki niepokoj, jakby miala pod skora maske wyrazajaca przerazenie.
Po chwili niezrecznego milczenia Neagley wykonala krok do przodu i zapytala:
– Angela? Jestem Frances Neagley. Rozmawialysmy przez telefon.
Angela Franz usmiechnela sie sztucznie, podajac jej dlon. Kiedy wymienily uscisk, przyszla pora na Reachera.
– Jack Reacher. Bardzo mi przykro z powodu straty, ktora pania spotkala. – Ujal jej dlon, ktora wydala mu sie chlodna i krucha.
– Wypowiadal pan te slowa wielokrotnie, prawda? – zapytala.
– Niestety – przytaknal.
– Jest pan na liscie Calvina – powiedziala. – Sluzyl pan w zandarmerii jak on.
Reacher przytaknal glowa.
– Nie bylem taki jak on. Wiele mi do niego brakowalo.
– Jest pan bardzo uprzejmy.
– Stwierdzam fakt. Bardzo go podziwialem.
– Opowiadal mi o panu… o was wszystkich. Wiele razy. Czasami czulam sie tak, jakbym byla jego druga zona. Jakby wczesniej byl juz zonaty. Z wami wszystkimi.
– Wlasnie tak bylo – przytaknal Reacher. – Sluzba przypomina rodzine. Oczywiscie jesli czlowiek ma szczescie, a my je mielismy.
– Calvin powtarzal to samo.
– Widze, ze pozniej mial jeszcze wiecej szczescia. Na twarzy Angeli ponownie zagoscil sztuczny usmiech.
– Moze, lecz widac jego szczescie sie skonczylo, prawda? Charlie obserwowal ich badawczo oczami do zludzenia przypominajacymi oczy Franza.
– Bardzo dziekuje, ze przyszliscie – rzekla.- Mozemy cos dla pani zrobic? – zapytal Reacher.
– Potraficie wskrzeszac umarlych? Nic nie odpowiedzial.
– Po tym, co o panu mowil, nie bylabym zaskoczona.
– Mozemy sie dowiedziec, kto to zrobil – rzekla Neagley. – W tym jestesmy dobrzy. Tylko w taki sposob mozemy sie zblizyc do jego wskrzeszenia. Oczywiscie w pewnym sensie.
– Lecz nie przywroci mu to zycia.
– Nie. Bardzo mi przykro.
– Dlaczego przyszliscie?
– Aby zlozyc pani kondolencje.
– Przeciez mnie nie znacie. Pojawilam sie dopiero pozniej. Nie nalezalam do waszej paczki. – Angela cofnela sie w strone kuchni. Po chwili zmienila zamiar, przecisnela sie pomiedzy Reacherem i Neagley i usiadla w salonie, kladac dlonie na oparciach fotela. Reacher zauwazyl, ze jej palce sie poruszaja. Prawie niepostrzezenie, jakby pisala na maszynie lub grala na niewidzialnym pianinie spoczywajacym na kolanach.
– Nie bylam czescia waszej grupy – powiedziala. Czasami tego zalowalam. Tyle dla niego znaczyliscie. Czesto powtarzal: Nie zadzieraj ze specjalna grupa sledcza. Caly czas uzywal tych slow jak sloganu. Ogladal mecz, a gdy rozgrywajacy zostal wyrzucony z boiska lub stalo sie cos rownie waznego, mowil: Widzisz malenka, nie zadzieraj ze specjalna grupa sledcza. Powtarzal to Charliemu. Kiedy kazal mu cos; zrobic, a ten marudzil, Calvin ostrzegal: Nie zadzieraj ze specjalna grupa sledcza.
Charlie spojrzal na nich i usmiechnal sie.
– Nie zadzieraj… – powtorzyl lekko piskliwym glosem, w ktorym mozna bylo wyczuc intonacje ojca, aby przerwac raptownie, jakby mial problem z wypowiedzeniem dluzszych slow.
– Jestescie tu z powodu tego powiedzenia, prawda? zapytala Angela.
– Nie do konca – odparl Reacher. – Raczej z powod tego, co sie za nim kryje. Troszczylismy sie o siebie wzajemnie. To wszystko. Przyszedlem do pani, bo Calvin zrobilby to samo, gdyby znalazl sie na moim miejscu…-