momencie ktos zrujnowal nam te piekna chwile.
Do baru nieoczekiwanie wtargneli Malcolm i Diane. Otworzyli drzwi gwaltownym szarpnieciem i bezczelnie rozejrzeli sie w progu. Zastanowilam sie, gdzie jest Liam. Prawdopodobnie parkowal samochod. Nie sadze, by zostawili go w domu.
Mieszkancy Bon Temps przyzwyczaili sie wprawdzie do Billa, lecz ekstrawagancki Malcolm i krzykliwa Diane wywolali wsrod gosci prawdziwe poruszenie. Natychmiast pomyslalam, ze tych dwoje na pewno nie pomoze ludziom zaakceptowac mnie i Billa jako pary.
Malcolm nosil skorzane spodnie i koszule przypominajaca kolczuge. Wygladal jak muzyk z okladki albumu rockowego. Diane zalozyla obcisly, jednoczesciowy, limonkowy kostium z lycry lub innego bardzo cienkiego, rozciagliwego materialu. Bylam przekonana, ze gdybym sie dobrze przypatrzyla, moglabym policzyc jej wlosy lonowe. Murzyni nie przychodzili do „Merlotte’a” zbyt czesto, lecz z pewnoscia zaden czarny nie bylby tu bardziej bezpieczny niz Diane. W okienku do wydawania posilkow dostrzeglam twarz Lafayette’a. Wytrzeszczal oczy w jawnym podziwie zabarwionym duza doza strachu.
Oba wampiry na widok Billa wrzasnely, udajac zaskoczenie, jakby po pijaku zobaczyly zwidy. Sadzac po minie Billa, ich obecnosc go nie uszczesliwila, moj wampir jednak najwyrazniej podchodzil do ich wtargniecia spokojnie – tak jak reagowal niemal na wszystko.
Malcolm pocalowal Billa w usta, podobnie Diane. Trudno powiedziec, ktore powitanie wydalo sie klientom „Merlotte’a” wstretniejsze. Bill odwzajemnil sie z wyrazna niechecia, a ja uznalam, ze okazuje ja przesadnie, na uzytek ludzkich mieszkancow Bon Temps, z ktorymi pragnie pozostac w jak najlepszych stosunkach.
Bill nie byl glupcem. Zrobil krok w tyl i otoczyl mnie ramieniem, odcinajac sie od wampirow i wybierajac towarzystwo ludzi.
– A wiec twoja mala kelnerka nadal zyje – zauwazyla Diane. Jej przenikliwy glos rozbrzmial w calym barze. – Czyz to nie zadziwiajace?
– Jej babcie zamordowano w ubieglym tygodniu – odparowal Bill cicho, starajac sie odwiesc wampirzyce od chetki urzadzenia sceny.
Piekne szalone oczy Diane skupily sie na mnie. Poczulam zimno.
– Czy to dobrze? – spytala i rozesmiala sie. Ta kropla przepelnila czare. Tego wampirzycy nikt by nie wybaczyl! Gdybym pragnela pokazac jej negatywny charakter, nie wymyslilabym lepszego scenariusza. Z drugiej strony, oburzenie ludzi w barze moglo objac nie tylko oba nowo przybyle wampiry, ale takze mojego Billa. Z kolei dla Diane i jej przyjaciol Bill byl zdrajca. – Kiedy ktos ciebie zabije, dziecko? – Przesunela paznokciem pod moim podbrodkiem, lecz odepchnelam jej dlon.
Rzucilaby sie na mnie, gdyby Malcolm nie chwycil jej reki. Zrobil to leniwie, prawie bez wysilku, dostrzeglam wszakze w jego ruchach napiecie.
– Billu – zagail towarzysko, jakby nie staral sie powstrzymac swej towarzyszki – slyszalem, ze miasto w strasznym tempie traci swoj niewykwalifikowany personel uslugowy. A jeden maly ptaszek ze Shreveport doniosl mi, ze ty i twoja przyjaciolka wypytywaliscie w „Fangtasii”, z ktorymi wampirami prowadzaly sie zamordowane milosniczki klow. Wiesz, ze nie dzielimy sie takimi informacjami z ludzmi – rzucil i nagle jego twarz zrobila sie tak powazna, ze az naprawde przerazajaca. – Niektorzy z nas nie chca chodzic na… mecze… bejsbolowe… ani na… – W tym momencie najprawdopodobniej zaczal szukac w pamieci jakiegos „obrzydliwie” ludzkiego slowa -…na grilla! Jestesmy wampirami! – Do tego okreslenia dodal chyba sporo czaru i wydalo mi sie, ze wielu klientow baru pozostaje pod jego urokiem. Malcolm byl znacznie inteligentniejszy od Diane i wyraznie usilowal teraz zatrzec zle wrazenie, ktore (co i on zauwazyl) zrobila jego towarzyszka. A rownoczesnie traktowal rodzaj ludzki z pogarda.
Nadepnelam mu z calych sil na stope, on w odpowiedzi pokazal mi kly. Zauroczeni klienci baru zamrugali i otrzasneli sie z jego uroku.
– Moze wyjdzie pan stad, panie – odezwal sie Rene. Siedzial zgarbiony nad piwem, z lokciami na kontuarze.
Przez moment obawialam sie, ze w „Merlotcie” zacznie sie rzez. Nikt z ludzi w barze najwidoczniej nie rozumial w pelni, jak silne i bezwzgledne sa wampiry. Bill stanal przede mna i zaslonil mnie. Fakt ten zarejestrowali chyba wszyscy przebywajacy tu obywatele Bon Temps.
– Hmm, skoro nie jestesmy tu mile widziani… – zaczal Malcolm. Do jego muskularnej, meskiej postaci nie bardzo pasowal spiewny glos, ktorym wypowiedzial te slowa. – Ci dobrzy ludzie chcieliby zjesc posilek, Diane. Beda tez robic rozne ludzkie rzeczy. Sami. Albo z naszym eksprzyjacielem Billem.
– Mysle, ze ta mala kelnereczka pragnie robic bardzo ludzkie rzeczy z Billem… – zaczela Diane, Malcolm jednak zlapal ja za reke i wyciagnal z lokalu, zanim wampirzyca zdazy wyrzadzic wiecej szkod.
Po wyjsciu wampirow odnioslam wrazenie, ze wszyscy w barze zadrzeli, pomyslalam wiec, ze lepiej rowniez znikne, choc Susie jeszcze sie nie zjawila. Bill czekal na mnie na zewnatrz. Spytalam go, dlaczego czeka, a on odparl, ze chcial miec pewnosc, iz paskudna parka naprawde odeszla.
Pojechalam za Billem do jego domu. Uwazalam, ze stosunkowo latwo przetrwalismy wizyte dwojga wampirow.
Zastanowilam sie, po co Diane i Malcolm przyszli do baru. Wydalo mi sie dziwne, ze wyjechali z domu i ni z tego, ni z owego postanowili wpasc do „Merlotte’a”. Hmm… Skoro sami nie starali sie zasymilowac, moze zamierzali zdusic w zarodku plany Billa.
Dom Comptonow wygladal zupelnie inaczej niz podczas moich ostatnich odwiedzin, czyli tamtego wieczoru, kiedy poznalam te okropna trojke wampirow.
Fachowcy rzeczywiscie niezle sie sprawili. Nie wiem, czy Bill ich przerazil, czy tez po prostu dobrze oplacil. Moze z obu powodow tak doskonale wypelnili jego polecenia. Sufit w salonie zostal swiezo odnowiony, sciany zdobila nowa tapeta – biala z wzorkiem delikatnych kwiatow. Drewniane podlogi poddano cyklinowaniu, totez lsnily jak nowe. Bill zaprowadzil mnie do kuchni. Byla, co naturalne, skapo umeblowana, ale jasna i wesola. Stala w niej nowiutka lodowka pelna butelkowanej, syntetycznej krwi (oczywiscie!).
Lazienka na parterze byla spora.
O ile wiedzialam, Bill nigdy nie uzywal lazienki. Przynajmniej nie dla najwazniejszej ludzkiej czynnosci. Rozejrzalam sie zdumiona po pomieszczeniu.
Przestrzen wielkiej lazienki uzyskano poprzez adaptacje dawnej spizarni i mniej wiecej polowy starej kuchni.
– Lubie czasem wziac prysznic – wyjasnil, wskazujac na przezroczysta kabine prysznicowa w rogu. Byla wystarczajaco duza dla dwoch doroslych osob i moze jeszcze jednego czy dwoch karlow. – Lubie tez polezec w cieplej wodzie. – Wskazal na srodek lazienki, ktory zajmowala ogromna wanna otoczona ulatwiajacymi wejscie, cedrowymi schodkami. Wszedzie wokol wanny staly rosliny w doniczkach. W calej polnocnej Luizjanie nie bylo chyba pomieszczenia blizszego luksusowej dzungli.
– Co to takiego? – spytalam z respektem w glosie.
– Male, przenosne uzdrowisko – odparl z duma Bill. – Dzieki odpowiednim dyszom kazdy moze sobie indywidualnie dostosowac sile wody. Na goraca kapiel – uproscil.
– Sa tu siedzenia – zauwazylam, zagladajac do srodka. Gorne obrzeze wylozono zielonymi i niebieskimi kafelkami. Nad wanna znajdowala sie fantazyjna bateria.
Bill odkrecil kurki. Poplynela woda.
– Moze wykapiemy sie razem? – zaproponowal. Czulam, ze policzki mi plona, a serce zaczyna bic nieco szybciej. – Moze teraz? – Wampir chwycil palcami moja koszulke i wyciagnal ja z czarnych szortow.
– Och, no coz… moze. – Nie potrafilam spojrzec mu prosto w oczy, chociaz pomyslalam: „Hmm, w porzadku, rany… przeciez widzial mnie naga… i to dokladniej niz ktokolwiek, lacznie z moim lekarzem”.
– Tesknilas za mna? – spytal, rozpinajac moje szorty i zsuwajac je.
– Tak – odrzeklam bez wahania. I byla to najszczersza prawda.
Rozesmial sie. Kleknal, by rozwiazac moje najki.
– Za czym tesknilas najbardziej, Sookie?
– Za twoim milczeniem – odparlam zupelnie bezwiednie.
Popatrzyl na mnie uwaznie. Jego palce zatrzymaly sie w polowie rozluzniania sznurowadel.
– Moim milczeniem – powtorzyl.
– Fakt, ze nie slysze twoich mysli. Nie mozesz sobie wyobrazic, Bill, jakie to dla mnie cudowne.
– Sadzilem, ze wymienisz cos innego.