– Nie.
– Nie chcesz znac jego ostatniej woli?
– Nie.
Gwaltownie rozlozyl rece.
– No dobrze – stwierdzil, jakby walczyl o cos ze mna i odkryl, ze nie ustapie.
– No dalej? O co chodzi? – spytalam.
– O nic. Po prostu umarl nasz wuj. Sadzilem, ze jest to wystarczajacy powod.
– Wlasciwie masz racje – zauwazylam, otwierajac drzwi pikapa i wysiadajac. – Jest wystarczajacy. – Oddalam mu kubek. – Dzieki za kawe, braciszku.
Dopiero gdy dotarlam do pracy, zlozylam w calosc wszystkie fakty!
Wycieralam akurat jakas szklanke i wlasciwie nie myslalam o wuju Bartletcie, kiedy nagle stracilam wszelka sile w palcach.
– Jezu Chryste, pasterzu z Judei – mruknelam, patrzac na rozbite szklo u moich stop. – Bill go zabil.
Nie wiem, skad sie wziela moja pewnosc, ale bylam co tego przekonana – od sekundy, w ktorej mysl ta przemknela mi przez glowe. Moze na wpol spiaca slyszalam w nocy, jak Bill wystukuje jakis numer? Moze ostrzegla mnie wczesniej mina mojego wampira, gdy opowiedzialam mu o wujku Bartletcie?
Zastanowilam sie, czy Bill zaplacil jakiemus wampirowi gotowka, czy tez odwdzieczyl mu sie w naturze.
Do konca zmiany pracowalam w oszolomieniu. Nie moglam nikomu zwierzyc sie ze swoich podejrzen, nie moglam nawet powiedziec, ze jestem chora, poniewaz ludzie zaczeliby pytac, co dokladnie mi dolega. Do nikogo sie wiec nie odzywalam, tylko pracowalam. Skupialam sie wylacznie na kolejnych zamawianych napojach, ktore musialam przynosic. Po drodze do domu staralam sie o niczym nie myslec, trzeba bylo jednak stawic czolo faktom.
Bylam wkurzona.
Wiedzialam na sto procent, ze Bill w swoim bardzo dlugim zyciu zabil przynajmniej jednego czlowieka. Kiedy byl mlodym wampirem, potrzebowal mnostwo krwi, zanim wiec zdobyl kontrole nad wlasnymi potrzebami na tyle, by wystarczyl mu lyczek tutaj, lyczek tam (czyli gdy juz nie musial zabijac osob, ktorych krew ssal), zabil – jak mi powiedzial – jednego czy dwoch nieszczesnikow. Wykonczyl tez Rattrayow. Ale wtedy ratowal mnie, gdyz na pewno nie przezylabym ich nocnej napasci na tylach „Merlotte’a”. Te dwa trupy bez wahania mu wybaczylam.
Dlaczego zatem nie potrafilam przymknac oczu na zamordowanie wujka Bartletta? Czym sie ta smierc roznila od tamtych? Wuj rowniez mnie skrzywdzil, strasznie mnie skrzywdzil, zmieniajac moje i tak trudne dziecinstwo w prawdziwy koszmar. Czy nie poczulam ulgi, a nawet zadowolenia na wiadomosc, ze znaleziono go martwego? Czy moja odraza wobec interwencji Billa nie zalatywala najgorszego rodzaju hipokryzja?
Tak. Nie?
Zmeczona i niewiarygodnie zmieszana usiadlam na stopniach prowadzacych na ganek mojego domu i otoczywszy rekoma kolana, trwalam nieruchomo w ciemnosciach. Swierszcze spiewaly w wysokiej trawie. Bill zjawil sie tak cicho i nieoczekiwanie, ze w ogole go nie uslyszalam. W jednej minucie bylam sama z noca, a w nastepnej moj wampir siedzial na schodach obok mnie.
– Co chcesz robic dzis wieczorem, Sookie?
Otoczyl mnie ramieniem.
– Och, Billu – moj glos byl ciezki od rozpaczy. Reka wampira opadla. Nie spojrzalam mu w twarz, tak czy owak nie zobaczylabym jej w mroku. – Nie powinienes byl tego robic. – Najwyrazniej nie zamierzal zaprzeczac. – Ciesze sie, ze on nie zyje, Bill. Ale nie moge…
– Sadzisz, ze zranilbym cie kiedykolwiek, Sookie? – spytal spokojnie tonem osobliwie szeleszczacym. Skojarzylo mi sie to z odglosem czlowieka idacego przez sucha trawe.
– Nie. Moze to dziwne, uwazam jednak, ze nie zranilbys mnie, nawet gdybys naprawde sie na mnie wsciekl.
– Zatem…?
– Mam wrazenie, Billu, ze chodze z Ojcem Chrzestnym… z szefem mafii. Bede sie teraz bala cokolwiek ci powiedziec. Nie jestem przyzwyczajona, by ktos rozwiazywal w ten sposob moje problemy.
– Kocham cie.
Wyznanie to padlo z jego ust po raz pierwszy. Wypowiedzial je glosem cichym, niemal szeptem.
– Naprawde, Billu? – Nadal nie podnosilam glowy, czolo przyciskalam ciagle do kolan.
– Tak, naprawde kocham cie.
– Musisz mi wiec pozwolic przezyc moje zycie po swojemu, Billu. Nie mozesz go dla mnie zmieniac.
– Chcialas, zebym cie obronil, kiedy Rattrayowie cie bili.
– Punkt dla ciebie. Tyle ze wtedy mielismy do czynienia z jawna napascia, a ja mowie o moim codziennym zyciu. Czasem bede sie wsciekac na roznych ludzi, ludzie zas beda sie zloscic na mnie. To normalne. Nie moge za kazdym razem martwic sie, ze kogos zabijesz. Nie potrafie zyc w ten sposob, kochanie. Rozumiesz, co mowie?
– Kochanie? – powtorzyl.
– Ja takze cie kocham – odparlam. – Nie wiem dlaczego, ale cie kocham. Mam ochote nazywac cie wszystkimi milosnymi, pieszczotliwymi slowami, nawet jesli brzmia glupio, gdy okresla sie nimi wampira. Chce ci mowic, ze jestes moim malenstwem, ze bede cie kochac, az sie razem zestarzejemy i osiwiejemy… chociaz to sie wcale nie zdarzy. Wiem, ze nie jestes czlowiekiem, Billu. Wciaz napotykam na jakis mur, kiedy probuje ci wyznac, ze cie kocham… – Zamilklam. Wszystko juz wykrzyczalam.
– Kryzys pojawil sie szybciej, niz sadzilem – oswiadczyl wampir. Swierszcze wznowily spiew. Sluchalam ich przez dlugi moment.
– Tak.
– Co teraz, Sookie?
– Musze miec troche czasu.
– Aby…?
– Aby zdecydowac, czy milosc warta jest cierpienia.
– Sookie, gdybys wiedziala, jak odmiennie smakujesz i jak bardzo pragne cie chronic…
Wnoszac z tonu Billa, chodzilo mu o jakies niezwykle mile i czule doznania.
– Dziwnym trafem – oznajmilam – podobnie mysle o tobie. Musze jednak zyc tutaj i musze pozostac soba. Powinnismy ustalic pewne zasady i reguly, ktorych nie wolno nam bedzie lamac.
– Co zatem zrobimy teraz?
– Ja bede myslec, ty zas zyj, tak jak zyles, zanim mnie spotkales.
– Zastanawiam sie, czy potrafie egzystowac wsrod ludzi. Pewnie czasem skorzystam z czyjejs krwi, zamiast tej przekletej syntetycznej.
– Wiem, ze bedziesz pic krew innych osob… nie tylko moja. – Bardzo sie staralam mowic spokojnym glosem.
– Prosze jednak, nie wiaz sie z nikim stad, z nikim, kogo musze spotykac. Nie znioslabym tego. Wiem, ze nie powinnam cie o to prosic, ale prosze.
– Jesli ty nie bedziesz sie umawiac z innymi, ja nie pojde z nikim do lozka.
– Nie bede sie umawiac. – Zlozenie tej obietnicy wydalo mi sie niezwykle latwe.
– Bedziesz miala cos przeciwko temu, ze przyjde czasem do baru?
– Alez nie. Nie powiem nikomu, ze sie rozstalismy. Zreszta wcale sie nie rozstajemy.
Bill pochylil sie, przyciskajac swoje cialo do mojego.
– Pocaluj mnie – szepnal.
Zadarlam glowe i nasze wargi sie spotkaly. Mialam wrazenie, ze ogarnia mnie niebieski ogien, nie gorace pomaranczowoczerwone plomienie, lecz wlasnie zimny niebieski ogien. Sekunde pozniej wampir zaczal mnie dotykac, a po minucie ja zaczelam dotykac jego ciala. Czulam, jak moje cialo staje sie bezkostne i bezwladne. Oderwalam sie z westchnieniem.