Kiedy moj rozmowca, kimkolwiek byl, odkryl, ze poznalam ich przez Billa, chcial sie dowiedziec, gdzie jest Bill i jak mozna sie z nim skontaktowac.
– Moze jest wlasnie tam – zauwazylam, wskazujac na czwarta trumne. – Nie ustale tego az do zmroku. – Moja reka sama sie podniosla i przykryla mi usta.
Wtedy jeden ze strazakow wybuchnal smiechem, a jego towarzysz mu zawtorowal.
– Smazone wampiry z Poludnia! – zawolal nizszy z nich do mezczyzny, ktory mnie przesluchiwal. – Mamy tu smazone luizjanskie wampiry!
Gdy kopnelam faceta, od razu przestal uwazac swoja wypowiedz za tak cholernie zabawna. Sam odciagnal mnie od nieszczesnika, a moj rozmowca chwycil strazaka, na ktorego napadlam. Wrzeszczalam jak potepiona i ruszylabym na niego znow, gdyby moj szef mnie puscil.
Ale nie puscil. Nie zwalniajac uscisku, zaciagnal mnie do mojego samochodu. Pomyslalam nagle, jak zawstydzona bylaby moja babcia, widzac, ze krzycze na urzednika panstwowego i atakuje go fizycznie. Pod wplywem tej wizji moja szalencza wrogosc pekla niczym przekluty igla balonik. Pozwolilam, by Sam wepchnal mnie na siedzenie pasazera. Nie protestowalam tez, kiedy uruchomil samochod i zaczal go wycofywac. W zupelnej ciszy odwiozl mnie do domu.
Dotarlismy tam bardzo szybko. Byla dopiero dziesiata rano. O tej porze roku do zmroku zostalo jeszcze przynajmniej dziesiec godzin.
Sam poszedl odbyc kilka rozmow telefonicznych, ja natomiast siedzialam nieruchomo na kanapie i wpatrywalam sie przed siebie. Po pieciu minutach moj szef wrocil do salonu.
– Chodz, Sookie – polecil szybko. – Twoje zaluzje sa brudne.
– Co?
– Zaluzje. Jak moglas je doprowadzic do podobnego stanu?
– Co takiego?!
– Wyczyscimy je. Przynies wiadro, troche amoniaku i jakies szmaty. I zrob kawe.
Wykonalam jego polecenie bardzo powoli i ostroznie, a towarzyszyl mi osobliwy przestrach, ze moge wyschnac i wyparowac jak ciala w trumnach.
Do chwili, gdy wrocilam z wiadrem i szmatami, Sam zdazyl juz zdjac zaslony z okien w salonie.
– Gdzie masz pralke?
– Tam z tylu, za kuchnia – baknelam, wskazujac.
Moj szef odszedl do lazienki z nareczem zaslon. Babcia wyprala je niecaly miesiac temu, z okazji wizyty Billa. Nic jednak nie powiedzialam.
Opuscilam jedna z zaluzji, zamknelam ja i zaczelam myc. Po wyczyszczeniu wszystkich zaluzji umylismy okna. W polowie poranka zaczelo padac, wiec i tak nie moglibysmy wyjsc na zewnatrz. Sam wzial szczotke na dlugiej raczce i zdjal pajeczyny z naroznikow wysokiego sufitu, ja zas wytarlam listwy przypodlogowe. Pozniej moj szef zdjal lustro znad obramowania kominka i odkurzyl czesci, ktorych nie moglismy dosiegnac, po czym wyczyscilismy cale lustro i ponownie je powiesilismy. Wyszorowalam stary marmurowy kominek, az nie zostal nawet slad po zimowym ognisku, a nad kominkiem umiescilam ladny obrazek przedstawiajacy kwiaty magnolii. Wyczyscilam ekran telewizora i kazalam Samowi podniesc odbiornik, abym mogla odkurzyc pod spodem. Wlozylam wszystkie filmy wideo do pudelek i nakleilam etykietki. Zdjelam z kanapy poduszki i za pomoca odkurzacza usunelam brud, ktory zebral sie pod nia, przy okazji znajdujac dolara i piec centow w monetach. Odkurzylam tez dywan i wytarlam mopem drewniana podloge.
Przeszlismy do jadalni i wypolerowalismy wszystko, co mozna bylo wypolerowac. Gdy drewno stolu i krzesel blyszczalo, Sam spytal mnie, kiedy ostatnio czyscilam srebra babci.
Nigdy ich nie czyscilam. Otworzylismy bufet i odkrylismy, ze istotnie trzeba je wyczyscic, zanieslismy je wiec do kuchni, znalezlismy srodek do srebra i wszystko wypolerowalismy. Sluchalismy radia, po pewnym czasie jednak zdalam sobie sprawe, ze moj towarzysz wylaczal je za kazdym razem, kiedy zaczynaly sie wiadomosci.
Sprzatalismy przez caly dzien. I caly dzien padalo. Sam odzywal sie do mnie rzadko, wylacznie przekazujac mi nastepne zadanie.
Pracowalam bardzo ciezko. Oboje ciezko pracowalismy.
Tyralismy az do zmroku. Mialam teraz najczystszy dom w gminie Renard.
– Znikam juz, Sookie – oswiadczyl Sam. – Mysle, ze chcesz zostac sama.
– Tak – przyznalam. – Podziekuje ci kiedys, ale teraz nie moge. Uratowales mnie dzis…
Poczulam jego wargi na swoim czole, a potem, minute pozniej, uslyszalam odglos zatrzaskiwanych drzwi. Usiadlam przy stole; ciemnosc zaczela wypelniac kuchnie. Gdy juz prawie nic nie widzialam, wyszlam na zewnatrz. Wzielam z soba duza latarke.
Nie mialo dla mnie znaczenia, ze nadal pada.
Mialam na sobie dzinsowa sukienke bez rekawow i sandaly – rzeczy, ktore wlozylam rano, po telefonie Jasona.
Stalam w ulewnym, cieplym deszczu, wlosy lepily mi sie do czaszki, wilgotna sukienka obcisle przylegala do skory. Skrecilam w lewo do lasu i ruszylam miedzy drzewa. Poczatkowo szlam powoli i ostroznie, lecz uspokajajacy wplyw Sama stopniowo znikal, totez po pewnym czasie ruszylam biegiem. Galezie szarpaly moje policzki, cierniste krzewy drapaly mi nogi. Wypadlam z lasu i zaczelam pedzic przez cmentarz; snop swiatla z latarki hustal sie przede mna. Wczesniej kierowalam sie do domu po drugiej stronie cmentarza, czyli domu Comptonow. Pozniej jednak pomyslalam, ze Bill prawdopodobnie ukrywa sie gdzies tutaj, na tych szesciu akrach ziemi skrywajacej wypelnione koscmi trumny. Stanelam w centrum najstarszej czesci cmentarza. Otaczaly mnie pomniki i skromne nagrobki, towarzyszyli mi zmarli.
– Billu Compton! – krzyknelam. – Wyjdz natychmiast!
Odwracalam sie to w prawo, to w lewo, usilujac cos dojrzec w prawie calkowitych ciemnosciach. Wiedzialam, ze nawet jesli nie zdolam dojrzec mojego wampira, on na pewno zobaczy mnie…
O ile oczywiscie mogl jeszcze widziec, o ile jego cialo nie bylo jednym z tych sczernialych, rozpadajacych sie okropnosci, na ktore patrzylam przed domem pod Monroe…
Nie dotarl do mnie zaden dzwiek. Nic sie nie ruszalo, slyszalam jedynie odglosy ulewnego deszczu.
– Bill! Bill! Wychodz! – Po prawej stronie raczej wyczulam, niz uslyszalam jakis ruch. Zwrocilam w tym kierunku snop latarki. Obok mnie poruszyla sie czerwonawa ziemia i na moich oczach wystrzelila z niej biala reka. Zwaly ziemi podnosily sie i osypywaly na boki. W koncu powstala jakas postac. – To ty, Bill?
Postac obrocila sie w moja strone. Wampir, pokryty czerwonawymi smugami i z wlosami pelnymi grudek ziemi, zrobil niezdecydowany krok w moim kierunku.
Nie potrafilam do niego podejsc.
– Sookie – odezwal sie. Byl juz dosc blisko mnie. – Dlaczego tu jestes? – Po raz pierwszy chyba przemawial glosem zdezorientowanym i niepewnym. Musialam mu powiedziec, ale nie moglam otworzyc ust. – Kochana? – Kolana znowu sie pode mna ugiely i po chwili zupelnie niespodziewanie kleknelam w rozmokla trawe.
– Co sie stalo, kiedy spalem? – Opadl obok mnie. Jego nagie cialo ociekalo deszczem.
– Nie masz ubrania – mruknelam.
– Tylko by sie pobrudzilo. – Odpowiedz byla absolutnie logiczna. – Kiedy ide spac w ziemi, zdejmuje je.
– Och. Jasne.
– Teraz musisz mi wszystko opowiedziec.
– Znienawidzisz mnie.
– Co zrobilas?!
– O moj Boze, to nie ja! Ale moglam cie lepiej ostrzec, moglam zlapac cie za reke i zmusic do wysluchania… Probowalam sie do ciebie dodzwonic, Bill!
– Co sie zdarzylo?
Przylozylam dlonie do jego policzkow. Dotykajac jego skory, uswiadomilam sobie, jak wiele bym stracila i jak duzo ciagle jeszcze moglam utracic.
– Oni nie zyja, Bill. Wampiry z Monroe. Zginela z nimi dziewczyna. Ludzka dziewczyna.
– I Harlen – odparl pozbawionym emocji glosem. – Harlen zostal tam ostatniej nocy. On i Diane bardzo sie sobie spodobali.
Przypatrywal mi sie, czekajac na reszte opowiesci.
– Ktos ich spalil.
– Z premedytacja.