– Och, nie mozemy, Bill.
Uslyszalam, ze glosno wciaga powietrze.
– Oczywiscie, ze nie mozemy, skoro sie rozdzielamy – potwierdzil cicho, lecz chyba nie wierzyl, ze mowie powaznie. – Jasne, ze nie powinnismy sie calowac. Co najwyzej powinienem rzucic cie na ganek i pieprzyc, az zemdlejesz.
Kolana naprawde mi sie trzesly. Jego umyslnie szorstkie slownictwo kontrastujace z lodowatym, a rownoczesnie slodkim glosem, straszliwie spotegowalo moja tesknote. Powstanie z miejsca i jazda do domu wymagaly ode mnie calego mojego opanowania.
Udalo mi sie. Odjechalam.
W nastepnym tygodniu zaczelam zyc bez babci i bez Billa. Ciezko pracowalam nocami. Po raz pierwszy w moim zyciu zachowywalam dodatkowa ostroznosc i dokladnie przekrecalam wszystkie zamki. Gdzies czail sie morderca, a ja nie mialam juz swojego poteznego obroncy. Rozwazalam zakup psa, nie potrafilam jednak wybrac rasy. Chronila mnie tylko moja kotka Tina – w tym sensie, ze zawsze reagowala, kiedy ktos przechodzil bardzo blisko domu.
Od czasu do czasu dzwonil do mnie prawnik babci, informujac o postepach w likwidacji jej majatku. Zadzwonil do mnie tez prawnik Bartletta. Wuj zostawil mi dwadziescia tysiecy dolarow; jak na niego byla to wielka suma. O malo nie odrzucilam spadku. Ale zastanowilam sie, przyjelam pieniadze i przekazalam je miejscowemu osrodkowi zdrowia psychicznego; mialy zostac uzyte na medyczna i psychologiczna pomoc dzieciom, ktore padly ofiara molestowania i gwaltu.
W centrum ucieszyli sie z dotacji.
Bralam witaminy, cale ich stosy, gdyz cierpialam na lekka anemie. Pilam tez mnostwo plynow i jadlam sporo bialka.
Jadlam tez tyle, ile chcialam, czosnku, ktorego Bill nie tolerowal. Twierdzil wczesniej, ze czosnek wydziela sie przez pory mojej skory i narzekal nawet wtedy, gdy jadlam chleb czosnkowy do spaghetti z sosem miesnym.
Spalam, spalam i spalam. Poki pracowalam do pozna, a pozniej spedzalam czas z wampirem, stale bylam niedospana.
Po trzech dniach Czulam sie znacznie lepiej, szczegolnie fizycznie. Wydawalo mi sie, ze jestem nieco silniejsza.
Zaczelam sie interesowac tym, co sie dzialo wokol mnie.
Od razu zauwazylam, ze mieszkancy gminy naprawde wsciekaja sie na wampiry, ktore zagniezdzily sie w Monroe. Diane, Liam i Malcolm objezdzali bary w tym rejonie, najwidoczniej probujac uniemozliwic innym wampirom przystosowanie sie do zycia wsrod ludzi. Zachowywaly sie skandalicznie, a czesto bywaly wrecz agresywne. Przy wyczynach tej trojki eskapady studentow Louisiana Tech wygladaja na dziecinna zabawe.
Wampiry wyraznie nie mialy pojecia, na co sie narazaja. Uderzyla im do glow wolnosc uzyskana dzieki opuszczeniu trumien. Prawo do legalnej egzystencji znioslo ich liczne ograniczenia, lecz odebralo im najprawdopodobniej takze rozwage i ostroznosc. Malcolm podgryzal jakiegos barmana w Bogaloosas, Diane tanczyla nago w Farmerville, Liam omamil nieletnia z Shongaloo; spotykal sie rowniez z jej matka. Ssal krew obu i zadnej nie skasowal wspomnien.
Pewnej czwartkowej nocy w „Merlotcie” zauwazylam, ze Rene rozmawia z Mike’em Spencerem, przedsiebiorca pogrzebowym. Zamilkli, gdy sie zblizylam, co naturalnie przyciagnelo moja uwage. Weszlam wiec w umysl Mike’a i odkrylam, ze grupa okolicznych mezczyzn zamierza spalic wampiry z Monroe.
Nie wiedzialam, co zrobic. Tych troje moze nie bylo przyjaciolmi Billa, ale cos ich z nim przeciez laczylo. Z drugiej strony brzydzilam sie Malcolmem, Diane i Liamem tak samo, jak wszyscy mieszkancy gminy. Poza tym… rany, julek!… skoro juz wiedzialam, nie moglam po prostu zapomniec o planowanym morderstwie i spokojnie sobie zyc dalej.
A moze byla to tylko pijacka gadka w barze. Postanowilam to sprawdzic i zaczelam czytac mysli innych gosci „Merlotte’a”. Ku mojej konsternacji, wielu mezczyzn wokol mnie myslalo o podpaleniu wampirzego gniazda. Nie zdolalam niestety wysledzic pomyslodawcy, odnioslam jednak wrazenie, ze „trucizna” wyplynela z jednego umyslu i zakazila wszystkie inne.
Nie istnial zaden dowod, ze Maudette, Dawn i moja babcie zabil wampir. Podobno – jak glosila plotka – raport koronera wykazal cos przeciwnego. Wampiry z Monroe wszakze zachowywaly sie okropnie, totez ludzie postanowili je o cos obwinic i pragneli sie ich pozbyc. A poniewaz Maudette i Dawn zostaly pogryzione i czesto bywaly w barach dla wampirow, no coz… mieszkancy Bon Temps polaczyli wszystkie fakty i znalezli sobie doskonaly pretekst do zabojstwa.
Bill przyszedl do baru siodmej nocy, gdy pracowalam sama. Zupelnie nagle zjawil sie przy tym samym co zwykle stoliku. Byl w towarzystwie chlopca, ktory wygladal na jakies pietnascie lat i takze byl wampirem,
– Sookie, to Harlen Ives z Minneapolis – zagail Bill, zwyczajnie przedstawiajac dzieciaka.
– Harlen – powiedzialam i skinelam glowa. – Milo mi cie poznac.
– Sookie – rzucil, sklaniajac glowe.
– Harlen podrozuje z Minnesoty do Nowego Orleanu – wyjasnil Bill gawedziarskim tonem.
– Jade na wakacje – wyjasnil nastolatek. – Od lat chcialem odwiedzic Nowy Orlean. Na pewno wiesz, ze to dla nas prawdziwa mekka.
– Och… no tak – przyznalam, usilujac mowic spokojnie.
– Istnieje numer, pod ktory mozna zadzwonic – ciagnal Harlen. – Zostajesz wtedy prawdziwym mieszkancem albo wynajmujesz…
– Trumne? – spytalam pogodnie.
– No coz, tak.
– Wy to macie zycie – zazartowalam z najszerszym usmiechem. – Co moge wam przyniesc? Zdaje mi sie, ze Sam odnowil zapasy krwi. Napijesz sie, Bill? Mamy A Rh minus albo O Rh plus.
– Och, wezme chyba A Rh minus – odparl Bill, wymieniwszy spojrzenia ze swoim mlodym towarzyszem.
– Zaraz przyniose! – Poszlam do lodowki za kontuarem, wyjelam dwie butelki z krwia, zdjelam wieczka i przynioslam buteleczki na tacy. Przez caly czas sie usmiechalam, dokladnie tak samo jak zawsze.
– Wszystko w porzadku, Sookie? – spytal moj wampir bardziej naturalnym glosem, kiedy stawialam napoje.
– Oczywiscie, Billu – odrzeklam wesolo. Mialam ochote rozbic mu te butelke na glowie. Harlen, phi, tez cos. Pewnie zanocuje u Billa. No i dobrze!
– Harlen chcialby pozniej pojechac odwiedzic Malcolma – poinformowal mnie Bill, kiedy przyszlam po puste butelki i spytalam, czy przyniesc nastepne.
– Jestem pewna, ze Malcolm bardzo chetnie sie spotka z Harlenem – palnelam, probujac nie brzmiec jak suka, chociaz tak sie czulam.
– Och, Bill jest naprawde cudowny – oswiadczyl nastolatek, usmiechajac sie do mnie i pokazujac kly. Bez watpienia umial sobie radzic z takimi jak ja. – Ale Malcolm jest prawdziwa legenda!
– Uwazaj – warknelam w strone Billa. Chcialam mu powiedziec, jakie niebezpieczenstwo grozi trojce wampirow z Monroe, choc nie sadzilam, by ludzie zbyt szybko obrocili swe zamiary w czyn. Nie chcialam wyjasniac moich podejrzen w szczegolach, skoro z Billem siedzial Harlen, ktory mrugal pieknymi blekitnymi oczyma i wygladal jak mlodziutki symbol seksu. – Lepiej akurat teraz nie spotykac sie z ta trojka – dodalam po chwili. Nie bylo to chyba zbyt skuteczne ostrzezenie.
Bill zerknal na mnie zaintrygowany, ja zas odwrocilam sie na piecie i odeszlam.
Szybko zaczelam zalowac swego zachowania i zalowalam go gorzko.
Po wyjsciu Billa i Harlena w barze podjeto rozmowy na temat planowanego podpalenia. Odnosilam wrazenie, ze ktos specjalnie podjudza zebranych, niestety mimo wysilkow nie moglam wykryc prowokatora. Podsluchiwalam zarowno mentalnie, jak i doslownie, jednak bez rezultatow. Do „Merlotte’a” przyszedl Jason. Przywitalismy sie, lecz niezbyt cieplo. Prawdopodobnie brat nie wybaczyl mi mojej reakcji na smierc wujka Bartletta.
Wcale wszakze o tym nie myslal, calkowicie sie bowiem skupial na probie zaciagniecia do lozka Liz Barrett. Liz