dlonia i usmiechnal sie lekko do mnie. Przypuszczalem, ze wiedzial, iz tego rodzaju oblezenia mogly ciagnac sie calymi dniami, ale przynajmniej udalo mu sie nawiazac lacznosc, dokonujac pierwszego, nader istotnego kroku.

Spojrzal na technika i chyba chcial zapytac mnie, co dalej, ale z uwagi na obecnosc nagrywajacego kazde slowo dzwiekowca nie mogl tego uczynic.

Powiedzialem: – Jak sie domyslam, wymierzy pan zaraz silny reflektor w okna tego mieszkania, aby porywacze poczuli sie osaczeni.

– Ma sie rozumiec.

– A jezeli nie poddadza sie w ciagu godziny, dwoch, zapewne sprowadzi pan tu kogos znajacego sie na negocjacjach, aby z nimi pomowil. Ze swej strony sugeruje naprawde dobrego specjaliste. A takze psychiatre, aby okreslil stan psychiczny porywaczy i oszacowal, kiedy jego zdaniem nadejdzie wlasciwy moment na zastosowanie presji i naklonienie ich do wyjscia z budynku. – Wzruszylem nieznacznie ramionami. – Sam pan przeciez dobrze wie, ze tego rodzaju metody sprawdzily sie wysmienicie w innych przypadkach, gdzie w gre wchodzilo zycie zakladnikow?

– Oczywiscie.

– I rzecz jasna powie im pan, ze jesli Alessia Cenci umrze, do konca zycia nie wyjda z wiezienia?

– Ale ten kierowca… oni przeciez wiedza, ze go postrzelili…

– Jezeli zapytaja, nawet gdyby zmarl, nie watpie, ze powie im pan, iz on nadal zyje. Lepiej, by nie znalezli sie w sytuacji, w ktorej uznaja, ze nie maja juz nic do stracenia.

Wtedy z jednego z milczacych dotad odbiornikow dobiegl glos, a stalo sie to tak nagle, ze zarowno technik, jak i Pucinelli odwrocili sie gwaltownie i zaczeli nasluchiwac. To byl kobiecy glos, niewyrazny, zaplakany, i choc nie rozumialem slow, takze tym razem bez problemu wychwycilem ogolny kontekst.

W tle pojawil sie ochryply, zimny glos porywacza, zbyt gniewny, by mozna bylo uznac sytuacje za opanowana, a zaraz potem uslyszelismy szloch jednego dziecka i cichy glosik innego, wolajacego: – Mamo! Tato! Mamo!

– Boze! – rzekl Pucinelli. – Dzieci! W tym mieszkaniu sa takze dzieci! W tym mieszkaniu sa dzieci!

Ta mysl przepelnila go trwoga i wprawila w gleboka konsternacje.

W jednej chwili bardziej zaczelo zalezec mu na nich, niz przez cale piec tygodni zalezalo mu na dziewczynie, i po raz pierwszy dostrzeglem na jego oliwkowym obliczu oznaki zatroskania. Wsluchiwal sie z uwaga w halasliwy gwar rozmow dochodzacy do nas za posrednictwem urzadzenia podsluchowego. Porywacz w kilku ostrych slowach rozkazal kobiecie, aby dala dzieciom pare herbatnikow i w ten sposob je uciszyla, w przeciwnym razie zagrozil, ze osobiscie wyrzuci bachory przez okno.

Grozba poskutkowala. Zapanowala wzgledna cisza. Pucinelli wykorzystal te okazje, by polaczyc sie ze swoja centrala i wydac cala serie krotkich, konkretnych rozkazow przez radio. Z tego, co zrozumialem, zazadal miedzy innymi sprowadzenia reflektorow, negocjatora i psychiatry. Co chwila zerkal w gore, w strone okien mieszkania na trzecim pietrze, to znow na zatloczona ulice ponizej. Przez przyciemnione szyby naszej furgonetki jedno i drugie wydawalo sie nienaturalnie ciemne. Nie na tyle jednak, by nie zdolal dostrzec czegos, co mocno go zagniewalo i sprawilo, ze krzyczac w glos, wybiegl z furgonetki. Wyszedlem w slad za nim i poczulem te sama co on wscieklosc – zjawil sie fotograf uzbrojony w aparat z fleszem, pierwszy przedstawiciel prasy.

Przez kolejna godzine przysluchiwalem sie glosom z mieszkania i stopniowo doszedlem do wniosku, ze wewnatrz znajdowalo sie dwoje rodzicow, dwoje starszych dzieci, niemowle i dwoch porywaczy – jeden, ktory rozmawial przez telefon i mowil groznym, gniewnym basem, oraz jego wspolnik, troche bardziej bojazliwy tenor.

Uznalem, ze jesli ktorys z nich mialby sie poddac, to wlasnie tenor, bas byl bardziej bezwzgledny, sprawial wrazenie zimnego, bezlitosnego zabojcy. Najwyrazniej obaj byli uzbrojeni. Technik mowil bardzo szybko do Pucinellego, ktory potem powtarzal najwazniejsze rzeczy juz znacznie wolniej, na moj uzytek: porywacze zamkneli matke z trojka dzieci w jednej z sypialni i wspomnieli cos o sznurach, ktorymi skrepowali ojca. Ojciec od czasu do czasu pojekiwal, ale zaraz brutalnie go uciszano.

Na ulicy tlum gestnial z minuty na minute, wydawalo sie, ze wszyscy mieszkancy okolicznych blokow wylegli na zewnatrz, by na zywo obserwowac przebieg wydarzen. Choc byla druga w nocy, wokolo roilo sie od dzieciakow probujacych mimo kordonu carabinieri przedostac sie jak najblizej budynku, gdzie schowali sie porywacze, a w okna, za ktorymi tenor laskawie pozwolil, aby w kuchni zagrzano mleko dla dziecka, wymierzony byl istny las kamer i mikrofonow.

Zgrzytalem zebami i patrzylem, jak opodal zatrzymuje sie woz transmisyjny; wysiadla zen ekipa telewizyjna z oswietleniem, kamerami, mikrofonami i zaczela przeprowadzac wywiady, by doniesc calemu swiatu o tym, co sie tu dzialo…

Az do tej pory porwanie Alessi Cenci nie bylo specjalnie naglosnione, wstrzasajaca relacja o jej zniknieciu trafila co prawda na lamy prasy, ale na krotko, gdyz naczelni wszystkich periodykow doskonale zdawali sobie sprawe, ze od tresci artykulow publikowanych w ich gazetach zalezec moze zycie uprowadzonej. Jednakze oblezenie odbywajace sie na jednej z ulic miasta to zupelnie co innego i wszyscy rzucili sie na nie jak muchy do miodu. Zastanawialem sie cynicznie, ile czasu minie, zanim ktorys z niezliczonych mundurowych funkcjonariuszy za kilka szeleszczacych banknotow zechce poinformowac prase, o co w tym wszystkim chodzi i okup za kogo znajdowal sie teraz w zabarykadowanym mieszkaniu na trzecim pietrze pobliskiego budynku.

Automatycznie zaczalem robic – jak je nazywam – mentalne zdjecia, zapamietujac w myslach obrazy tego, co widac bylo na zewnatrz. Mialem ten nawyk jeszcze z dziecinstwa, kiedy byla to dla mnie zwykla zabawa, robilem to, ot tak, dla zabicia czasu, gdy siedzialem, nudzac sie, w samochodzie, a moja matka robila akurat zakupy w sklepie. Dopiero pozniej zaczalem precyzowac w sobie te umiejetnosci. Gdy czekalem w samochodzie naprzeciw banku, probowalem zapamietac mozliwie kazdy szczegol, na wypadek gdyby doszlo akurat wtedy do napadu. Moglbym wowczas powiedziec policji, jakie samochody staly w poblizu banku, jakiego byly koloru, jakiej marki, jakie mialy numery, oraz opisac wyglad i ubior wszystkich osob znajdujacych sie akurat na ulicy. Dziesiecioletniemu Andrew D. o sokolim wzroku nie mogl umknac zaden bandyta kierujacy podstawiona bryka, czekajacy, by zabrac swoich kompanow z miejsca przestepstwa.

Niestety nie mialem okazji przysluzyc sie spoleczenstwu i wykorzystac swych umiejetnosci do schwytania rabusiow bankowych, zlodziei bizuterii, porywaczy dzieci pozostawionych w wozkach przed piekarnia, osilkow napadajacych na staruszkow odbierajacych emeryture ani nawet zlodziei aut liczacych na lut szczescia i na to, ze drzwiczki ktoregos z pojazdow nie beda zamkniete na kluczyk. Cale mnostwo niewinnych osob znajdowalo sie pod czujnym, podejrzliwym spojrzeniem moich bystrych oczu i choc juz z tego wyroslem i przestalem ludzic sie, iz kiedykolwiek bede swiadkiem popelnienia przez kogos prawdziwego przestepstwa, nigdy nie stracilem zdolnosci zapamietywania calych obrazow w najdrobniejszych szczegolach, jak fragmentu filmu zatrzymanego na stopklatce.

Czekalem tak za przyciemniona szyba i juz po kilku chwilach glebokiego skupienia w moich myslach pojawil sie obraz tak czysty i wyrazny, ze bylem w stanie podac z pamieci liczbe okien w bloku, przed ktorym stala nasza furgonetka, rozmieszczenie kazdego z wozow carabinieri, moglem opisac ubior calej ekipy telewizyjnej oraz powiedziec, gdzie konkretnie stal kazdy z cywili znajdujacych sie poza kordonem policji, a nawet opisac profil osoby znajdujacej sie najblizej fotografa, ktory choc mial na szyi az dwa aparaty, akurat w tej chwili nie robil zdjec. Mial okragla glowe, czarne gladkie wlosy i brazowa, skorzana kurtke ze sprzaczkami przy mankietach.

Wewnatrz furgonetki rozlegl sie glosny brzek, a Pucinelli podniosl aparat polaczony z telefonem w mieszkaniu. Dal sie slyszec gniewny bas, porywacz byl juz znudzony czekaniem i domagal sie dzialania, a konkretnie zadal zapewnienia bezpiecznego przejazdu na lotnisko, gdzie mial czekac na niego i jego kompana niewielki samolot, ktorym obaj porywacze i okup odlecieliby w sina dal.

Pucinelli znow kazal mu zaczekac, gdyz decyzje w tej sprawie mogli rzekomo podjac tylko jego przelozeni. Niech sie pospiesza, rzekl groznie bas. W przeciwnym razie rano ktos gdzies znajdzie zimne juz zwloki Alessi Cenci.

Pucinelli odlozyl sluchawke, jego wargi byly mocno zacisniete ze zdenerwowania.

– Nie bedzie zadnego samolotu – rzekl do mnie z rozpacza w glosie. – To niemozliwe.

– Prosze robic, co kaza – ponaglilem. – Zlapie ich pan pozniej, kiedy juz dziewczyna bedzie wolna.

Pokrecil glowa. – Nie moge podjac takiej decyzji. Tylko najwyzsze wladze…

– Wobec tego prosze z nimi pomowic.

Technik uniosl wzrok, poruszony nieskrywana wsciekloscia w mym glosie. Pucinelli zaczal jednak dostrzegac w

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату