bezboznej godzinie, jak nic dostanie szoku i jeszcze nam zemdleje.
– Moze nie spi – zauwazylem.
– No tak – przyznal. – Martwi sie o malego. Moze i masz racje. Dobra, juz dojechalismy.
Minawszy brame, wjechal na teren posiadlosci Nerritych, pod oponami auta zachrzescil zwir. Tony zatrzymal woz przed frontowymi drzwiami, wysiadl i nadusil dzwonek.
Na gorze zapalilo sie swiatlo i po dluzszej chwili drzwi frontowe, zabezpieczone lancuchem, uchylily sie nieznacznie.
– Kto tam? – uslyszalem glos Johna Nerrity’ego. – Czego tu chcecie, u licha? Nie wiecie, ktora jest godzina?
Tony podszedl blizej i stanal w swietle plynacym przez szpare w drzwiach. – To ja, Tony Vine.
– Wynos sie pan – warknal gniewnie Nerrity. – Mowilem przeciez…
– Przywiezlismy panskiego dzieciaka – odparl beznamietnie Tony. – Chce go pan?
– Co takiego?
– Mamy Dominica – ciagnal ze spokojem Tony. – Panskiego syna.
– Ja… – Nie dokonczyl.
– Niech pan powie o tym zonie – dodal Tony.
Chyba musiala byc blisko, tuz obok meza, bo zaraz drzwi frontowe otworzyly sie na osciez i ujrzelismy stojaca w progu Mirande – miala na sobie tylko koszule nocna i wygladala na potwornie wychudzona. Przez chwile sprawiala wrazenie, jakby nie wierzyla w to, co uslyszala, ja natomiast wysiadlem z samochodu, niosac na rekach przytulonego mocno Dominica.
– Oto on – powiedzialem – zdrow i caly.
Wyciagnela rece, a Dominic z miejsca przylgnal calym cialem do matki, zas koc, w ktory byl owiniety, zsunal sie na ziemie. Chlopiec objal matke obiema rekami za szyje i przytulil sie tak mocno, ze przez chwile wydawali sie nierozlaczni, jakby stanowili jedna nierozerwalna calosc, jedno cialo.
Zadne z nich nie odezwalo sie slowem. To pan Nerrity mowil za wszystkich.
– Moze lepiej wejdzcie panowie do srodka – powiedzial.
Tony rzucil mi sardoniczne spojrzenie, a ja przestapilem prog i znalazlem sie w srodku.
– Gdzie go znalezliscie? – dopytywal sie Nerrity. – Nie zaplacilem okupu…
– Policja go znalazla – odrzekl Tony. – W Sussex.
– Och.
– Przy wspolpracy z Liberty Market – dodalem, gwoli scislosci.
– Och. – Byl kompletnie zbity z tropu, nie wiedzial, jak okazac nam wdziecznosc ani jak nas przeprosic, bylo mu glupio i nie potrafil wyrazic slowami, ze sie pomylil, odsylajac nas wczesniej do diabla.
Nie probowalismy mu pomoc. Tony zwrocil sie do Mirandy: – Pani woz wciaz stoi pod hotelem, ale przywiezlismy wszystkie pani rzeczy, ubrania, lezak i ciuszki dziecka.
Spojrzala na niego niepewnie, cala jej uwaga skupiona byla na Dominicu.
– Prosze powiadomic nadkomisarza Rightswortha, ze chlopiec wrocil do domu – rzeklem do Nerrity’ego.
– Ach… no tak.
Dominic w swietle lamp wydawal sie naprawde ladnym dzieckiem, o ksztaltnej glowce i smuklej, dlugiej szyi. Jak dla mnie byl lekki, ale Miranda uginala sie pod jego ciezarem, gdy opasal ja nozkami, przez caly czas obejmujac za szyje. Wciaz wygladali jak stopieni w jedna calosc.
– Powodzenia – rzeklem do niej. – To wspanialy dzieciak. Patrzyla na mnie w milczeniu, tak samo jak jej synek.
Tony i ja wstawilismy rzeczy matki i dziecka do holu i powiedzielismy, ze zadzwonimy z samego rana, aby upewnic sie, czy wszystko w porzadku, pozniej jednak, kiedy Nerrity wykrztusil przez scisniete gardlo kilka slow podziekowania i zamknal za nami drzwi, Tony zapytal:
– I co teraz twoim zdaniem powinnismy zrobic?
– Czekac tutaj – odparlem zdecydowanie. – Trzeba ich nadal pilnowac. Wciaz jeszcze pozostaja przeciez Terry i ten drugi, Peter, a kto wie, moze sa takze inni. Wyszlibysmy na skonczonych idiotow, gdyby tamci zagrali va bank i wzieli za zakladnikow cala rodzine.
Tony pokiwal glowa. – Nigdy nie nalezy sadzic, ze przeciwnik porzucil wrogie intencje, nawet jesli sie, kurka, poddal. Zachowanie czujnosci to najlepsza obrona przed potencjalnym atakiem. – Usmiechnal sie. – Chyba zrobie jeszcze z ciebie zolnierza!
14
Przez jeden dzien bylo spokojnie i cicho. Tony i ja wrocilismy na kilka godzin do firmy i sporzadzilismy wspolny raport, ktory jak liczylismy, okaze sie do przyjecia dla reszty partnerow, kiedy zapoznaja sie z nim nazajutrz rano. Jesli nie liczyc drobnych zmian w opisie wyprowadzenia dziecka i wejscia grupy interwencyjnej, raport nie odbiegal zbytnio od prawdy, z doswiadczenia wiedzielismy, ze na pismie latwiej zatuszowac pewne niezbyt ortodoksyjne metody dzialania.
„Wydedukowalismy, ze dziecko jest przetrzymywane na najwyzszym pietrze”, napisal Tony, nie wspominajac przy tym, jak do tego doszlo. „Po uwolnieniu chlopca nadkomisarz Eagler wyrazil opinie, ze powinien on jak najszybciej zostac odwieziony do rodzicow, co niezwlocznie uczynilismy”.
Przez telefon Eagler wyjasnil nam co bardziej palace kwestie.
– Bez obawy. Zgarnelismy ich bez walki. Przez caly czas kaslali i mieli zalzawione oczy. – W jego glosie wyczulem zadowolenie. – Bylo ich trzech. Dwaj biegali jak szaleni na samej gorze, szukali dzieciaka, ale z powodu gazu praktycznie nic nie widzieli. Przez caly czas powtarzali, ze musial wpasc do rury.
– Znalezliscie te rure? – spytalem z zaciekawieniem.
– Tak. To byla okragla, plocienna zsuwnia, taka, jakich uzywa sie w sytuacjach zagrozenia do ewakuacji pasazerow z pokladu samolotu. Prowadzila z otworu w podlodze do niewielkiego schowka pietro nizej. Drzwiczki tego schowka zostaly zamurowane i zaklejone tapeta, a przed nimi ustawiono potezna szafe. Swieza robota, cement jeszcze nie calkiem wysechl. Wystarczylo, aby zrzucili chlopca do „rury”, wstawili klape na miejsce, rozlozyli dywan i podczas zwyklego przeszukania nie zdolalibysmy go odnalezc.
– Czy mialby szanse przezyc? – spytalem.
– Chyba tak, o ile w miare szybko by go stamtad wyciagneli, ale zeby to zrobic, musieliby usunac ceglana sciane przy drzwiach schowka.
– Paskudna sprawa – mruknalem.
– Jeszcze jak.
Tony i ja opisalismy rure w nowym raporcie, tak jak opowiedzial nam o niej Eagler, ale postanowilismy nic nie mowic o tym Mirandzie.
Eagler dodal przy tym, ze zaden z porywaczy nie chcial mowic, byli to zatwardziali, zlowrodzy, owladnieci zadza mordu bandyci. Zaden nie podal swojego nazwiska, adresu ani innych danych. Ani jeden nie powiedzial nic, co mogloby zostac potem wykorzystane jako material dowodowy. Przewaznie poslugiwali sie inwektywami, choc nawet ich uzywali w miare oszczednie.
– Naturalnie przeslalismy ich odciski palcow do centralnego rejestru danych, ale jak dotad bez rezultatu. – Przerwal. – Przesluchalem panskie tasmy. To wysmienity material. Sprobuje je wykorzystac do zlamania tych ptaszkow. Zobaczymy, moze sie uda.
– Oby – mruknalem z powatpiewaniem.
– To tylko kwestia czasu – zapewnil.
Okolo poludnia zadzwonilem do Alessi, aby przelozyc umowiony lunch, co zostalo mi z miejsca wybaczone.
– Dzwonila Miranda – powiedziala. – Mowila, ze sprowadziles Dominica z powrotem do domu. Szlochala tak, ze prawie nie mogla wydobyc z siebie slowa, ale przynajmniej oboje sa w miare szczesliwi.
– W miare?
– John i ten drugi policjant, nadkomisarz Rightsworth, nalegaja, aby Dominica zbadal lekarz. Miranda oczywiscie nie miala nic przeciwko temu, ale teraz podobno tamci mowia o koniecznosci poddania chlopca leczeniu,