nadzieje, ze dostanie to, czego chcialo. Nikt nie przyszedl, by z nim porozmawiac, ale w tej samej chwili jego glos zagluszyly dzwieki muzyki pop wlaczonej na caly regulator.

Przestawilem urzadzenie na dolny podsluch i poczulem, ze miesnie w moim ciele naprezaja sie jak postronki.

Rozlegl sie nowy glos: -…facet siedzi w aucie, o kilka ulic dalej, po prostu siedzi i nic. To mi sie nie podoba. I jakos podejrzanie mi przypomina jednego z tych typow z hotelu.

Glos pierwszego porywacza: – Idz i sprawdz go, Kev. Jezeli nadal tam bedzie, wracaj w try miga. Nie bedziemy w cholere ryzykowac. Dzieciaka sie wrzuci do rury.

Glos drugiego porywacza: – Aleja przez caly czas siedze przy tym zafajdanym oknie. Nie widzialem ani zywego ducha, nikogo, kto moglby nas szpiegowac. Ludzie tylko spaceruja, nikt podejrzanie sie nie rozglada.

– A gdzie zostawiles woz? – spytal Kevin. – Przestawiles go.

– Stoi przy Turtle Street.

– I wlasnie tam siedzi tamten facet.

Porywacze zamilkli na chwile. Facet siedzacy w aucie przy Turtle Street z sercem nieomal wyrywajacym sie z piersi uruchomil samochod i czym predzej odjechal.

Zablysla czerwona lampka na radiowym sprzecie Tony’ego, przestawilem wiec przelacznik, aby z nim porozmawiac.

– Slyszalem – rzucilem krotko. – Bez obaw, juz sie stamtad zmylem. Porozmawiamy, jak bede mogl.

Przejechalem przeszlo kilometr i zatrzymalem sie na parkingu przy jednym z zatloczonych pubow, po czym wytezylem sluch, gdyz odbior byl tu o wiele gorszy.

– No, juz faceta nie ma – oznajmil wreszcie glos.

– Co o tym myslisz, Kev? Odpowiedz byla niezrozumiala.

– Jak dotad nie zweszylismy w okolicy zadnych psow. Zaden sie nie pokazal.

Pierwszy porywacz mowil tak, jakby probowal uspokoic samego siebie: – Jak powiedzial Peter, nie moga otoczyc chalupy, abysmy ich wczesniej nie zauwazyli, a zrzucenie gnojka do rury zajmie gora osiem sekund. Ty to wiesz i ja wiem, wszystko mamy przecwiczone. Nie ma mowy, aby gliny cos tu znalazly oprocz trzech facetow, letnikow, bawiacych sie w najlepsze i rznacych w karty.

Znow dalo sie slyszec niezrozumiala odpowiedz, a potem ten sam glos: – Wobec tego obaj zachowamy szczegolna czujnosc. Ja pojde na gore i bede gotowy, gdyby co do czego przyszlo. A ty, Kev, poszwendaj sie troche po miescie, rozejrzyj sie, moze wypatrzysz gdzies tego goscia. Jezeli go zauwazysz, zadzwon do nas, to zadecydujemy. Peter na pewno nam nie podziekuje, jezeli wpadniemy w panike. Musimy przekazac paczke cala i zdrowa, tak sie wlasnie wyrazil. W przeciwnym razie mozemy zapomniec o kasie, a ja nie zamierzam tak sie zarzynac za friko.

Nie uslyszalem odpowiedzi, ale pierwszy glos chyba przekonal swego rozmowce.

– No dobra. To bierz sie do roboty, Kev. Na razie.

Wszedlem do pubu, przy ktorym zaparkowalem, i zjadlem kanapke, choc tak sie trzaslem, ze raz nieomal wypadla mi z rak. Nigdy dotad nie pojmowalem sensu zachowania anonimowosci i niemieszania sie aktywnie w prowadzenie sprawy tak dobrze jak w tej chwili i zdawalem sobie sprawe, ze naginajac zasady, ryzykuje zycie Dominica.

Klopot z wymykaniem sie Kevinowi polegal na tym, ze nie wiedzialem, jak wyglada, podczas gdy on mogl wypatrzyc mnie z latwoscia i najprawdopodobniej znal rowniez kolor, marke i numery mojego wozu. Itchenor bylo za male, by mogla sie tu znalezc wymarzona dla mnie kryjowka w rodzaju wielopoziomowego parkingu. Doszedlem do wniosku, ze aby uniknac zauwazenia, najlepiej bedzie, jak w ogole wyjade z miasteczka, i wybralem sie okrezna droga, aby dotrzec nad zatoke w nieco wyzszym jej punkcie, blizej Chichester. Nie slyszalem juz urzadzen podsluchowych, ale mialem nadzieje, ze gdzies w poblizu wody bez trudu zlapie Tony’ego, i rzeczywiscie, odpowiedzial juz na moje pierwsze wezwanie, a w jego glosie uslyszalem westchnienie ulgi.

– Gdzie jestes? – zapytal.

– W gorze rzeki.

– Swietnie.

– Co sie wydarzylo w domu? -

– Nic. Czymkolwiek jest ta rura, paczka jeszcze do niej nie trafila. Ale tamci trzesa sie jak galareta. – Zamilkl na chwile. – Diabli nadali, ze akurat zostawili auto na tej ulicy.

Rozgrzeszal mnie. Nie probowal obwiniac – bylem mu za to wdzieczny.

Powiedzialem: – Stalem tam zaledwie przez dziesiec minut.

– Tak czasem bywa. Nawiasem mowiac, Kevin wrocil juz do domu.

– Zostane tu, gdybys mnie potrzebowal.

– W porzadku – rzekl. – A paczke to zwinal ten, ktorego nazywaja Peter. Uroczy gosc, jak mowia. Peter wydzwania do nich codziennie i kto wie, moze nawet jutro lub pojutrze pofatyguje sie osobiscie. Szkoda, ze nie mozemy dluzej czekac.

– To zbyt ryzykowne.

– Taa.

Ustalilismy czas i miejsce spotkania, po czym wylaczylem radio, aby oszczedzic akumulatory, ktore mial z soba w lodce. Wazniejsze bylo nasluchiwac tego, co dzialo sie w domu, a poza tym, to mniej zuzywalo baterie.

Zawsze istnialo pewne ryzyko, ze ktos gdzies przypadkiem bedzie mial radio wlaczone na te sama czestotliwosc, ale ostroznie dobieralem slowa i uznalem, ze dla wszystkich, ktorzy mogliby nas uslyszec, moze z wyjatkiem porywaczy, ten dialog musial brzmiec jak rozmowa dwoch zlodziei.

Spedzilem cale popoludnie nad woda w aucie lub w jego poblizu, ale Tony sie nie odezwal, co oznaczalo, ze nasze ustalenia pozostaly bez zmian. Pare minut przed piata podjechalem do najblizszej budki telefonicznej i zadzwonilem do Eaglera.

Na posterunku powiadomiono mnie, ze ma dzis dyzur, spytano, jak sie nazywam.

– Andrew Douglas.

Czy wobec tego zechce zadzwonic pod wskazany numer? Zechcialem i zadzwonilem. Odebral po pierwszym sygnale. Coz za odmiana, pomyslalem przelotnie, po fiasku z zastepca Pucinellego.

– Czy panscy ludzie pracuja takze w nocy? – spytalem.

– Oczywiscie.

– Tony znalazl porywaczy – oznajmilem.

– Nie do wiary!

– Ma pan szanse ich aresztowac.

– Gdzie teraz sa?

– Hm… Sa wyjatkowo ostrozni, wyczuleni na wszelkie oznaki dzialalnosci policji. Jezeli pojawicie sie za wczesnie, bedzie po dzieciaku. Chcialbym, aby zrobil pan dokladnie to, co powiem, i pod zadnym pozorem nie zmienial raz ustalonego planu. Czy to jest jasne?

Nastala chwila ciszy, a potem: – Czy moge odrzucic panski plan?

– Eee… nie.

Znow chwila ciszy. – A wiec woz albo przewoz?

– Niestety tak.

– Hmm – mruknal. – Czyli zgarniam porywaczy na panskich warunkach albo wcale?

– Dokladnie tak.

– Mam nadzieje, ze pan wie, co robi.

– Mhm.

Po kolejnej krotkiej przerwie powiedzial: – W porzadku. Zgadzam sie. Jak sie przedstawia ten plan?

– Niech pan wezmie ze soba tylu ludzi, ilu potrzeba do aresztowania co najmniej trzech porywaczy. Czy moze ich pan sciagnac na komende policji w Chichester na pierwsza w nocy?

– Oczywiscie – wydawal sie niemal oburzony. – Maja byc po cywilnemu czy mundurowi?

– Wszystko jedno.

– Uzbrojeni czy nie?

– To zalezy od pana. Nie wiemy, czy porywacze maja bron.

– W porzadku. A gdzie konkretnie maja sie udac moi ludzie?

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату