krolewsku. Nazwisko „NERRITY” zdawalo sie krzyczec ze stronic wszystkich gazet, ktore mialem okazje przegladac i ktore moim zdaniem mogly znalezc sie takze w kregu zainteresowania autora listu od porywaczy.
„Nerrity ocalony przez konia”, „Nerrity wyplywa na konskim grzbiecie”, „Nerrity – o jeden konski leb od bankructwa” – glosily tytuly. Porywacze, ktorzy nerwowo przegladali prase w poszukiwaniu wzmianek o dzialalnosci policji, nie mogli przeoczyc tak zlych wiadomosci. Wierzyciele skupili sie na przebiegu czynnosci majacych na celu sprzedaz Ordynansa i juz ostrzyli sobie zeby na pieniadze, tak iz dla innych sepow niewiele mialo pozostac.
Eagler zadzwonil do mnie do pokoju Mirandy, gdy wciaz jeszcze bylem zajety lektura. – Te artykuly… to panska robota? – zapytal.
– No coz… tak.
Zachichotal. – Tak mi sie wydawalo, ze wyczuwam czyjas delikatna ingerencje. Jezeli chodzi o nasza dzialalnosc, przegladamy teraz ogloszenia drobne w gazetach, zamieszczone do dwoch tygodni wstecz, sprawdzajac wszystkie oferty domow do wynajecia. Jeszcze dzis bedziemy mieli dla pana przygotowana czesciowa liste. – Przerwal. – Szczerze mowiac, pokladam spore nadzieje w panskim koledze Tonym Vine i bardzo nie chcialbym sie zawiesc.
– To byly czlonek SAS – oznajmilem. – Sierzant.
– Aha. – Chyba odetchnal z ulga.
– Woli pracowac noca.
– Czyli teraz jeszcze pracuje? – Eagler nieomal mruczal ze szczescia. – Ta pelna lista powinna byc gotowa na dzis po poludniu. Zechce ja pan odebrac?
Umowilismy sie na okreslona godzine i miejsce, po czym przerwalem polaczenie, a kiedy zszedlem na dol na sniadanie, Tony wlasnie wchodzil, ziewajac, przez frontowe drzwi.
Przy bekonie, jajecznicy i kaparach opowiedzial mi, czego zdolal sie dowiedziec.
– Czy wiesz, ze tu, u wybrzeza, istnieje caly srodladowy system wodny? Itchenor Creek ciagnie sie az do Chichester. Ale po drodze jest sluza i nasze ptaszki nie mogly przedostac sie tamtedy. – Zaczal palaszowac. – Wynajalem lodz wioslowa. Troche poplywalem. To, co robimy, jest, kurka, jak szukanie igly w stogu siana. Sa tu dziesiatki, setki domow, ktore pasuja do charakterystyki. Letnie wille. Rezydencje. Czego sobie tylko zazyczysz. A jakby tego bylo malo, rzeka plynie az do Hayling Island, gdzie sa chyba tysiace malych bungalowow i niezliczone ilosci miejsc, gdzie porywacze mogli przesiasc sie z lodzi do samochodu i wywiezc szkraba w nieznanym kierunku.
W ponurym nastroju zjadlem tosta i opowiedzialem o liscie przygotowywanej przez Eaglera.
– Wobec tego, dobrze – mruknal Tony. – Dzis rano troche poplywam, po poludniu sie przespie, a wieczorem wezme sie do pracy. Moze byc?
Pokiwalem glowa i podalem mu jedna z gazet. Tony przeczytal wiesci ze swiata biznesu, popijajac herbate. – Trafiles, kurka, w dziesiatke. Nikt nie mogl tego przeoczyc – zapewnil.
Nerrity na pewno nie przeoczyl artykulow. Gerry Clayton zadzwonil z wiadomoscia, ze Nerrity jest wsciekly i nalega, abysmy przestali zajmowac sie ta sprawa. Nie chce miec wiecej do czynienia z Liberty Market.
– Przyznal, ze wyrazil zgode na zasugerowane przez nas rozwiazanie z artykulami do gazet – powiedzial Gerry. – Nie sadzil jednak, ze to nastapi tak szybko, i zamierzal to odwolac.
– Szkoda.
– Niestety. W tej sytuacji ty i Tony mozecie oficjalnie zrezygnowac z tej sprawy i wrocic do domu.
– Nie ma mowy – odparlem. – Obecnie pracujemy dla pani Nerrity. Prosila nas wyraznie, abysmy kontynuowali nasze dzialania.
W glosie Gerry’ego wyczulem rozbawienie. – Spodziewalem sie, ze moze do tego dojsc, ale to niestety znacznie utrudni nam dalsze funkcjonowanie. Badzcie bardzo ostrozni… obaj.
– Sie wie – zapewnilem. – Zloz jakies fajne origami. Sprobuj zrobic lodke.
– Lodke?
– Tak, do ktorej mozna wrzucic malego chlopca, przykrywajac go plachta brezentu lub czegos w tym rodzaju. Lodke, ktora odplynela z glosnym pyrkotaniem silnika poprzez szumiace fale przyplywu, tak by nikt nie uslyszal placzu dziecka.
– Czy tak to sie wlasnie stalo? – zapytal ze spokojem Gerry.
– Tak przypuszczam.
– Biedny maluch – mruknal Gerry.
Tony i ja, jak na letnikow przystalo, spedzilismy caly ranek, pluskajac sie w wodzie lub wylegujac sie na plazy, choc dzien nie nalezal do upalnych, a na plazy nie bylo tlumow. Policjantka, dzis w bialym bikini, przyszla, by popluskac sie z nami na plyciznie, ale powiedziala, ze nie udalo sie jej znalezc nikogo, kto widzialby uprowadzenie Dominica.
– Wyglada na to, ze wszyscy obserwowali pozar zaglowki – dodala z dezaprobata. – Jedyne, co wiemy na jej temat, to ze porzucono ja na plazy w czasie odplywu, a w srodku na laweczce byla przypieta kartka z napisem: „Prosze nie ruszac tej lodki, niedlugo po nia wrocimy”.
– I nikt nie widzial osob, ktore ja tu pozostawily? – spytalem.
– Owszem, chlopiec bawiacy sie na zwirowej plazy, ale powiedzial tylko, ze byli to dwaj panowie w szortach i jasnopomaranczowych nieprzemakalnych wiatrowkach. Wyciagneli lodke na piasek i troche sie przy niej pokrecili, po czym oddalili sie wzdluz plazy na polnocny zachod. Niedlugo potem chlopiec podszedl do zaglowki, zobaczyl kartke, przeczytal, co bylo na niej napisane, i poszedl na lody. Nie bylo go na plazy po poludniu, kiedy lodz splonela, czego strasznie zalowal. Gdy wrocil, zostala z niej juz tylko sczerniala, wypalona skorupa.Policjantka miala dreszcze, bo zerwal sie silny wiatr, a jej cialo przybralo niezdrowy, bladoszary odcien. – Pora zalozyc sweter i grube welniane skarpety – rzucila pogodnie. – Moze pogawedze troche z kilkoma staruszkami z domu pogodnej starosci, nieopodal. – Wskazala dlonia kierunek. – Te starsze panie calymi dniami nie maja nic do roboty, tylko wygladaja przez okno.
Tony i ja pozbieralismy nasze rzeczy i wrocilismy do hotelu, a po poludniu, gdy niebo calkiem zasnulo sie chmurami, byly komandos zasnal w najlepsze na lozku Mirandy.
O piatej wybralem sie do Chichester, aby odebrac od Eaglera liste wynajetych ostatnio domow; nadkomisarz spotkal sie ze mna osobiscie, wydawal sie powolny i nijaki, niespiesznie wsliznal sie na fotel pasazera obok mnie.
– Najbardziej obiecujaco wyglada tych pierwszych jedenascie – powiedzial, wskazujac palcem. – To letnie domki stojace nad lub w poblizu wody i wszystkie wynajeto praktycznie w ostatniej chwili. W lipcu i na poczatku sierpnia pogoda byla naprawde okropna i do wynajecia bylo wiecej kwater niz zwykle, a ruch w interesie zrobil sie dopiero, kiedy nadeszlo ocieplenie.
Polowalem glowa. – Nawet Miranda zalatwila sobie pobyt tutaj doslownie na lulka dni przed przyjazdem na miejsce. W hotelu odwolano rezerwacje ze wzgledu na marna pogode i byly wolne pokoje.
– Ciekawe, co by sie stalo, gdyby tu nie przyjechala? – rzucil w zamysleniu Eagler.
– Porwaliby go gdzies blisko domu.
– Mozna by przypuszczac, ze porywaczom byloby latwiej, gdyby zaczekali i uprowadzili malca juz po powrocie.
– Porywacze nie probuja ulatwic sobie zadania – odparlem lagodnie. – Planuja wszystko w najdrobniejszych szczegolach. Inwestuja tez pieniadze. Porywacze uznali, ze najwieksze szanse powodzenia beda miec wlasnie tutaj, gdy dziecko znajdzie sie wylacznie pod opieka matki, i zaloze sie, ze kiedy opracowali swoj plan, czekali cierpliwie przez wiele dni na wlasciwy moment. Gdyby okazja sie nie nadarzyla, pojechaliby za Miranda do domu i obmysliliby nowy plan. Albo wrocili do poprzedniego planu, ktory wczesniej nie wypalil. Nigdy nic nie wiadomo. Jezeli jednak chcieli go porwac, predzej czy pozniej musieli dopiac swego.
– Skad wiedzieli, ze przyjedzie wlasnie tutaj? – spytal Eagler.
– Porywacze obserwuja – odparlem. – Maja obsesje na tym punkcie. Co by pan zrobil, widzac Mirande pakujaca do samochodu walizki i lezak plazowy, zapinajaca Dominicowi pasy i odjezdzajaca spod domu, machajac na pozegnanie?
– Hmm.
– Pojechalby pan za nia – dodalem.
– Chyba tak.
– Za Miranda w jej nowym, pieknym, czerwonym aucie, jadaca z umiarkowana predkoscia, jak to czynia matki, gdy wioza z tylu dziecko.