Pulkownik lotnictwa Willy Ondroy, niewysoki czterdziestodwulatek, byl czlowiekiem spokojnym i skutecznym w dzialaniu, a z wojska zwolniono go po drobnym wypadku na bombowcu Vulcan, kiedy doznal kontuzji glowy. Wyznal, ze do tej pory zdarzaja mu sie utraty przytomnosci, i to zazwyczaj w najzupelniej niestosownych, klopotliwych, czy wrecz krepujacych momentach. Dopiero po zakonczeniu ostatniej gonitwy mogl ze mna swobodniej porozmawiac, a i wtedy zalatwial jednego po drugim ludzi, ktorzy zjawiali sie w jego biurze ze statystykami, problemami i kluczami.

To on wpadl na pomysl zorganizowania gonitwy o Puchar Latarnika i byl z niej niezwykle dumny. Namowil zarzad totalizatora wyscigow konnych do sfinansowania lwiej czesci wysokich nagrod, a potem ustanowil warunki udzialu na tyle atrakcyjne, zeby zaswiecic nimi w oczy najpraktyczniejszym trenerom. Dzieki temu mialy tu biegac najlepsze konie. Konie te powinny przyciagnac tlumy widzow. Wplywy kasowe mialy jeszcze wzrosnac. Przewidywal, ze beda mogli wkrotce pozwolic sobie na wybudowanie ogrzewanej, nowoczesnej swietlicy dla dzieci – to byl najnowszy pomysl – zeby zachecic do przyjscia na wyscigi mlodych rodzicow, stwarzajac im mozliwosc zostawienia gdzies pociech.

Entuzjazm Ondroya nie byl z tych, co pryskaja jak mydlana banka, ale z tych, co trwaja. On sam glos mial tak lagodny, jak spojrzenie jego bursztynowych oczu, i tylko ironiczny usmieszek zdradzal, ze to czlowiek zelaznego charakteru. Jego rzucajacy sie w oczy brak jakiejkolwiek potrzeby podkreslania swojego autorytetu znalazl wyjasnienie, kiedy zaglebilem sie, a przynajmniej podjalem taka probe, w historie jego zycia. Gladkie, mimochodem rzucone zdanie o skromnym doswiadczeniu pilota latajacego w szyku oznaczalo w jego ustach trzyletnie wystepy w formacji Czerwona Strzala, kiedy to latal kilkadziesiat cali od rury wydechowej odrzutowca na przedzie.

– Ktoregos roku dalismy dwiescie pokazow – powiedzial z zazenowaniem. – Taki rozrywkowy dodatek do pokazow lotniczych, zupelnie jak koncert na molo w Blackpool, doprawdy nic wielkiego.

Powiedzial, ze mial szczescie, bo w wieku dwudziestu szesciu lat przeniesiono go na bombowca. A przeciez wielu pilotow mysliwskich i latajacych w szyku w ogole przestawalo latac, kiedy zwolnil im sie refleks. Na bombowcach latal osiem lat. Przez pietnascie sekund mial swiadomosc, ze sie rozbije, trzy tygodnie byl nieprzytomny, a potem dwadziescia miesiecy szukal dla siebie pracy w cywilu. Obecnie mieszkal z zona i dwunastoletnimi blizniakami w domu na skraju toru wyscigowego i zadne z nich nie pragnelo zmiany.

Wskoczylem do ostatniego pociagu w biegu i w drodze powrotnej do Londynu zaczalem pisac o Dermocie i Ondroyu.

Pani Woodward odeszla zadowolona za kwadrans siodma, a ja choc raz znalazlem w kuchni zostawione przez nia gotowe befsztyki. Elzbieta byla w dobrym nastroju. Przygotowalem dla nas obojga cos do picia, rozsiadlem sie w fotelu i dopiero po bitych dziesieciu minutach powstrzymywania sie od tego spytalem ja od niechcenia, czy dzwonila jej matka.

– Nie, nie dzwonila – odparla. Tego sie moglem spodziewac.

– Wiec nie wiesz, czy jutro bedzie? – spytalem.

– Przypuszczam, ze zadzwoni, jezeli nie bedzie mogla przyjsc.

– Pewno tak – odrzeklem. A niech ja, nie moglaby chociaz zawiadomic, czy przyjdzie, czy nie?

Odsuwajac od siebie te mysl, zajalem sie artykulem dla „Lakmusa”, potem podalem kolacje, znow wrocilem do artykulu, zrobilem przerwe, zeby przygotowac Elzbiete do snu, po czym zasiadlem z powrotem do maszyny i pisalem, az skonczylem. Zrobilo sie wpol do trzeciej. Jaka szkoda, pomyslalem przeciagajac sie, ze pisze tak wolno i tyle skreslam. Schowalem ostateczna wersje do szuflady, zostawiajac na jutro juz tylko przepisanie jej na czysto. Wiedzialem, ze bede mial na to zapas czasu, nawet gdybym czesc niedzieli spedzil z Gail na uslanej rozami drozce rozkoszy.

Zasnalem dopiero o piatej, gardzac samym soba.

Tesciowa przyszla. Ani razu nie pociagnela nosem.

Caly ranek usilowalem pogodzic sie z mysla, ze nie zjawi sie kwadrans po dziesiatej, o ktorej to godzinie zwykle przychodzila. Tak jak to niegdys robilem w podobnych okolicznosciach, przybralem wobec Elzbiety spokojna mine jak co dzien, uzmyslawiajac sobie, ze musze swiadomie dusic w sobie rozdraznienie z powodu drobnych poslug dla niej, ktore zwykle spelnialem automatycznie.

Siedemnascie po dziesiatej rozlegl sie dzwonek u drzwi i weszla tesciowa – starannie ubrana, przystojna kobieta po piecdziesiatce, z szyldkretowymi grzebieniami wpietymi we wlosy i sylwetka jak po kuracji odchudzajacej. Widzac jej zaskoczenie moim przywitaniem, uprzytomnilem sobie, ze okazalem jej zbyt wiele serdecznosci. Ostudzilem nieco swoje zachowanie do normalniejszej temperatury i od razu poczulem sie pewniej.

Wyjasnilem jej, tak jak uprzednio Elzbiecie, ze musze jeszcze przeprowadzic kilka wywiadow do artykulu dla „Lakmusa”, i o wpol do jedenastej znalazlem sie w naszym zaulku z uczuciem wspanialego odprezenia. W dodatku swiecilo slonce. Po bezsennej nocy moje sumienie zasnelo.

Gail czekala na mnie przed stacja w samochodzie.

– Pociag sie spoznil – powiedziala chlodno, kiedy przy niej usiadlem. Ani krzty ciepla, czulosci, nawet nie pocalowala mnie na powitanie.

Tym lepiej, pomyslalem.

– W niedziele pracuja na torach. W Staines stalismy – wyjasnilem.

Skinela glowa, nacisnela sprzeglo i przejechala bez pospiechu trzy czwarte mili dzielace nas od domu wuja. Kiedy znalezlismy sie na miejscu zaprowadzila mnie do salonu i bez pytania nalala dwa piwa.

– Nie piszesz dzisiaj – upewnila sie, wreczajac mi szklanke.

– Nie.

Poslala mi usmiech potwierdzajacy cel mojej wizyty. Okazywala rzadko spotykana u kobiet rzeczowosc w sprawach seksu. Z pewnoscia nie kpila. Pocalowalem ja lekko w usta, rozkoszujac sie swiadomoscia, ze Huntersonowie na pewno nie wroca przed uplywem calych trzech godzin. Skinela glowa, jakbym sie odezwal.

– Jestes w moim guscie – powiedziala.

– Dziekuje.

Usmiechnela sie odsuwajac sie ode mnie. Tego dnia miala na sobie jasnokremowa sukienke, ktora kontrastowala wspaniale z jej zlotokawowa karnacja. Wlasciwie Gail nie byla ciemniejsza niz wielu mieszkancow poludnia Europy albo mocno opalona Angielka i tylko jej twarz zdradzala, ze jest Mulatka. Ladna twarz o regularnych rysach, rzucajaca sie w oczy dzieki pewnosci siebie. Domyslalem sie, ze Gail pogodzila sie ze soba znacznie wczesniej i gruntowniej niz jej rowiesniczki. O malo co z tym nie przesadzila.

Na niskim stoliku lezal egzemplarz „Famy” rozlozony na stronicy sportowej. Wszystkie tytuly wymyslali kierownicy redakcji albo ich zastepcy, a Jan Lukasz splodzil naglowek cudo. Na calej szerokosci strony, u gory, wielkimi, tlustymi literami bylo napisane: „NA RAZIE NIE stawiajcie na Tomcia Palucha”. Ponizej zamiescil bez zadnych skreslen wszystkie akapity, jakie napisalem. Niekoniecznie dlatego, ze kazde slowo uwazal za godne publikacji, lecz najprawdopodobniej z tego powodu, ze w tym tygodniu wydrukowano niewiele reklam. Jak wszystkie gazety, tak i „Fama” utrzymywala sie glownie z ogloszen. Jezeli ktos chcial kupic miejsce w gazecie z przeznaczeniem na reklame, to mu je sprzedawano i niesmiertelna proza felietonistow szla precz. Niejedno wypieszczone zdanie przepadlo mi w ostatniej chwili z powodu nadejscia mowy-trawy o zaletach syropu na kaszel TaJdowaki, lub szamponu kolory zujacego Nijaki. Przyjemnie wiec bylo widziec nietkniety artykul.

Spojrzalem na Gail. Przygladala mi sie.

– Czytujesz wiadomosci sportowe? – spytalem. Potrzasnela glowa przeczaco.

– To z ciekawosci – odparla. – Chcialam zobaczyc, co piszesz. Ten artykul… budzi niepokoj.

– Tak mialo byc.

– Sprawia takie wrazenie, jakbys wiedzial znacznie wiecej, niz mowisz, i ze sa to praktyki godne potepienia, wrecz przestepstwa.

– Jak to milo uslyszec, ze moje zamierzenia zostaly zrealizowane – powiedzialem.

– I co sie zwykle dzieje, kiedy tak piszesz?

– Masz na mysli odzew? Z tym bywa roznie, od gromow ciskanych przez wladze wyscigowe, zebym nie wsadzal nosa w nie swoje sprawy, do obelzywych listow od maniakow.

– Czy sprawiedliwosci staje sie zadosc?

– Bardzo rzadko.

– Prawdziwy Zorro z ciebie – zakpila.

– Nie. W ten sposob sprzedajemy wiecej egzemplarzy. A ja wtedy wystepuje o podwyzke.

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату