– Ty? Gdzie jestes?

– W drodze. Nic sie nie stalo. Tylko zapomnialem przed wyjsciem spytac pani Woodward, czy bedzie mogla zostac jutro na noc… tak zebym zdazyl do Newcastle przed rozpoczeciem sobotnich wyscigow.

Ty, swinio, pomyslalem. Podla, parszywa swinio. Ty klamco, ty oszuscie. Przybity, sluchalem, jak Elzbieta pyta pania Woodward, a jej odpowiedz nie przyniosla mi ulgi.

– Pani Woodward sie zgadza, nic nie stoi na przeszkodzie. Wrocisz do domu w sobote?

– Tak, skarbie. Chociaz pozno.

– Oczywiscie.

– Do zobaczenia dzis wieczorem.

– Pa, pa, Ty – powiedziala tonem, w ktorym wyczuwalo sie usmiech. – Do zobaczenia.

Przez cala droge do stajni Nortona Foxa zalowalem tego, co zrobilem, wiedzac zarazem, ze tego nie zmienie. Wciaz te same mysli chodzily mi w kolko po glowie, az zaczal mi ja rozsadzac lupiacy bol, kiedy dojezdzalem do Berkshire.

Fox zajrzal ciekawie do przyczepy stojacej na prywatnym podjezdzie przed jego domem.

– A wiec to jest ten oslawiony Tomcio Paluch – rzekl. – Nie powiem, zebym patrzac stad mial o nim pochlebne zdanie.

– Ani patrzac skadinad – powiedzialem. – Jestem ci wdzieczny, ze przyjmiesz go do siebie.

– Ciesze sie, ze moge pomoc. Umieszcze go w boksie obok Zygzaka, zeby Sandy mogla dogladac ich obu.

– Nie powiesz jej co to za kon? – spytalem z niepokojem.

– Naturalnie, ze nie powiem – odparl tak, jakbym zadal glupie pytanie. – Ostatnio nabylem w Kent konia do przeszkod… Dopiero co przelozylem na pozniej termin jego odbioru, ale Sandy i reszta stajennych mysli, ze Tomcio Paluch to wlasnie on.

– Wspaniale.

– Zaraz zawolam glownego stajennego, zeby wprowadzil przyczepe na podworze i rozladowal. Mowiles przez telefon, ze wolalbys nie rzucac sie w oczy… Chodz do srodka na herbate.

Cokolwiek za pozno, kiedy juz przyjalem zaproszenie, przypomnialem sobie smolisty napar z poprzedniej wizyty. Nic sie nie zmienilo. Norton zwierzyl mi sie, ze jego byla gospodyni tak oszczedzala, ze nie mogl jej sklonic, zeby parzyla odpowiednio mocna.

– Czy fotoreporter z „Lakmusa” juz tu dotarl? – spytalem, kiedy wrocil z podworza, nalal sobie herbaty i siadl naprzeciwko mnie.

Skinal glowa.

– Zrobil Sandy kilkadziesiat zdjec, wiec byla wniebowzieta. – Poczestowal mnie kawalkiem suchawego keksu, a kiedy odmowilem, nie zniechecony tym sam zjadl duzy kawal. – Ten twoj artykul w zeszla niedziele – powiedzial uporawszy sie z rodzynkami – to musiala byc w pewnych kregach prawdziwa bomba.

– Mhm, na to wlasnie licze – odparlem.

– Brevity… ta moja klacz na mistrzostwa przeszkodowe… jest bez watpienia jednym z tych wycofanych koni, o ktorych pisales, prawda? Chociaz nie podales czarno na bialym jej imienia.

– Tak.

– Dowiedziales sie, Ty, dlaczego wlasciwie Dembley wycofal swojego konia, a potem na dobre rzucil wyscigi?

– Tego nie moge ci powiedziec, Norton – odparlem. Rozwazyl te slowa z glowa przekrzywiona na bok, po czym skinal nia, jakby moja odpowiedz go zadowolila.

– No to kiedys mi o tym opowiesz – rzekl. Usmiechnalem sie przelotnie.

– Pod warunkiem, ze gang zostanie rozgromiony – powiedzialem.

– Rob tak dalej, jak robisz, a dojdzie do tego. Jezeli nadal bedziesz o tym pisal, to rynek zakladow dlugoterminowych stanie sie tak niepewny, ze zaczniemy nasladowac Amerykanow, ktorzy wykupuja zaklady tylko w dniu gonitwy, nigdy wczesniej. Tam u nich nie ma wcale totka poza torem wyscigowym, prawda?

– Legalnie nie ma.

Wypil herbate wielkimi lykami, az zostaly same fusy. To by nam nabilo kase, gdyby gracze musieli przychodzic na wyscigi, zeby grac. A tym samym wzroslby znacznie fundusz nagrod… Zauwazyles, ze ich najlepszy dzokej zarobil w zeszlym roku grubo ponad trzy miliony dolarow? A nasz Gordon Richards… szkoda slow.

Odstawilem wypita do polowy herbate i wstalem.

– Musze juz wracac, Norton – powiedzialem. – Jeszcze raz dziekuje za pomoc.

– Zrobie wszystko, zeby drugi taki wypadek jak z Brevity juz sie nie wydarzyl.

– Przeslij rachunek na adres „Famy”. Skinal glowa.

– I mam dzwonic codziennie do redakcji sportowej, nie rozmawiac z nikim oprocz ciebie, Derry’ego Clarka albo kogos, kto nazywa sie Jan Lukasz Morton. Czy tak? – spytal.

– Jak najbardziej – odparlem. – Aha… a tu masz instrukcje Ronceya. Co wieczor w jadlospisie Tomcia Palucha maja sie znalezc jajka i piwo.

– Mam takiego wlasciciela, ktory przysyla swojemu koniowi szampana – powiedzial Norton.

Odwiozlem przyczepe z powrotem do domu znajomego redaktora, przesiadlem sie na swojego bedforda i pojechalem do siebie. Zegar wskazywal za dziesiec siodma. Pani Woodward miala wspanialy tydzien pod wzgledem nadgodzin i przyrzadzila nam na kolacje kurcze po krolewsku, ktore czekalo na mnie, gorace, ze tylko siadac i jesc. Podziekowalem jej.

– Nie ma za co, panie Tyrone, to sama przyjemnosc. Pa, pa zlotko, do jutra, przyniose sobie rzeczy na nocleg.

Pocalowalem Elzbiete, nalalem whisky, zjedlismy kurczaka, obejrzelismy program telewizyjny i uszlo ze mnie troche napiecia tego dnia. Po kolacji czekalo mnie pisanie niedzielnego artykulu. Moj zapal do tego przedsiewziecia? Znacznie ponizej zera. Wszedlem do swojej pracowni z silnym postanowieniem sklecenia spokojnego, stonowanego dalszego ciagu artykulu z zeszlego tygodnia. Nie mialem zamiaru sie wychylac. Niestety w trakcie pisania te zbozne postanowienia po wiekszej czesci wyparowaly. Wiedzialem, ze ani Charlie Boston, ani zagraniczny dzentelmen w rollsie nie bedzie zachwycony owocem mojej pracy.

Przed wyjsciem rano do redakcji spakowalem neseser na wyjazd z noclegiem, a Elzbieta przypomniala mi o zabraniu budzika i czystej koszuli.

– Nie znosze kiedy wyjezdzasz – powiedziala. – Wiem, ze nie jezdzisz czesto, pewnie znacznie rzadziej, niz powinienes. Wiem, ze starasz sie nie obslugiwac zawodow daleko od Londynu… Prawie zawsze robi to Derry, a ja czuje sie taka winna, bo jego zona musi wtedy sama zajmowac sie tym ich malenstwem…

– Nie zamartwiaj sie tak – powiedzialem z usmiechem. – Derry lubi wyjezdzac.

Sam niemal uwierzylem, ze naprawde jade po poludniu pociagiem do Newcastle. Od spotkania z Gail dzielilo mnie tyle godzin, ze ona sama wydawala mi sie nierealna. Pocalowalem Elzbiete trzy razy w policzek, szczerze zalujac, ze ja opuszczam. Mimo to wyszedlem.

W redakcji nie zastalem ani Jana Lukasza, ani Derry’ego. Sekretarka Jana Lukasza wreczyla mi duza koperte mowiac, ze goniec dostarczyl ja w srode, tuz po moim wyjsciu. Rozcialem koperte. Zawierala korekte mojego artykulu dla „Lakmusa” z prosba o natychmiastowe przeczytanie i akceptacje.

– Telefonowali wczoraj do pana z „Lakmusa” dwa razy – dodala. Numer idzie dzis do druku. Jest pan pilnie potrzebny.

Przeczytalem artykul. Shankerton pozmienial go tu i owdzie i odcisnal na calosci swoje nieco pedantyczne poglady na gramatyke. Westchnalem. Nie podobaly mi sie te zmiany, ale sto piecdziesiat gwinei plus zwrot wydatkow zlagodzily moje wzburzenie.

– Niestety, nie moglismy czekac z drukiem, poniewaz pan sie nie odezwal – powiedzial przez telefon Shankerton swoim bezblednie ustawionym tenorem, wyrazajac jednoczesnie uraze i przeprosiny.

– Moja wina – przyznalem. – Dopiero co odebralem panski list.

– Ach tak. No ale po tym, jak troche nad nim popracowalem, uwazam, ze czyta sie bardzo dobrze. Jestesmy z niego bardzo zadowoleni. Wydaje nam sie, ze spodoba sie naszym czytelnikom. Lubia takie serdeczne, ludzkie podejscie.

– Ciesze sie – odparlem uprzejmie. – Przesle mi pan egzemplarz?

– Zanotuje to sobie dla pamieci – rzekl glosem jak aksamit. Pomyslalem, ze prawdopodobnie bede go musial kupic sobie w kiosku. – Prosze mi podac, jakie poniosl pan wydatki. Mam nadzieje, ze niewielkie?

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату