– Konczy lunch – odparl, wskazujac reka za siebie.

– Jezeli nie ma przepustki dla stajennych, to sam pan musi go tam wprowadzic.

Burknal cos i zgodzil sie, po czym wrocil po syna. Poszedlem z nim do zabudowan stajennych i wypytalem straznika przy bramie, ktory powiedzial mi, ze probowalo sie dostac do srodka tylu, co zwykle, ale nie gosc, ktorego odprawil rano. Pulkownik Ondroy kazal mu zlapac faceta za kolnierz i zamknac go w magazynie, gdyby znow sie tu pokazal i zaczal weszyc.

Usmiechnalem sie z aprobata i wszedlem do stajni z Ronceyem przyjrzec sie koniowi. Stal cierpliwie w boksie, z przekrzywionym biodrem, dajac odpoczac tylnej nodze. Kiedy otworzylismy drzwi, odwrocil leniwie leb i lypnal na nas spokojnym okiem. Wypisz wymaluj kon nie przygotowany do biegu, ani troche nie podekscytowany, wygladajacy tak, jakby mu nie zalezalo na zdobyciu Zlotego Pucharu Latarnika.

– Czy zawsze zachowuje sie tak przed gonitwa? – spytalem. – Wyglada jakby go odurzono narkotykiem.

Roncey popatrzyl na mnie z przestrachem i pospieszyl do lba swojego pupila. Zajrzal mu w pysk i w oczy, obmacal szyje i nogi, tracil butem mala kupke odchodow i przyjrzal im sie uwaznie. Potrzasnal glowa.

– Jaki tam narkotyk. Nie widze nic podejrzanego – powiedzial.

– Nigdy sie nie denerwowal – odezwal sie Peter. – Ma to po przodkach.

Po jego wygladzie mozna by sadzic, ze jego przodkowie ciagneli wozki z mlekiem. Powstrzymalem sie przed wypowiedzeniem tego na glos. Wyszedlem na wybieg z Ronceyem i wymoglem na nim, ze jezeli zgodzi sie na to kierownictwo wyscigow, to osiodla konia nie w boksach do siodlania, ale w stajni.

Kierownictwo, w sklad ktorego wchodzil Erie Youll, nie mialo zadnych obiekcji. Przykazano tylko, zeby Tomcio Paluch odbyl przepisowa trzykrotna runde po padoku tak, aby publicznosc mogla go sobie obejrzec bez dzokeja, ale pozwolono, zeby szedl kilka krokow od ogrodzenia, prowadzony i pilnowany przeze mnie i Petera.

– To tylko strata czasu – burknal Roncey. – Nikt tam nie bedzie niczego probowal.

Pierwsze dwie gonitwy obejrzalem z trybuny prasowej, a dzielaca je przerwe wykorzystalem na przechadzke bez celu w tlumie, przekonujac sam siebie, ze nie robie tego wcale, by choc przelotnie ujrzec Gail.

Nigdzie jej nie zauwazylem. Natomiast wpadl mi w oko Dermot Finnegan. Karlowaty irlandzki dzokej umyslnie przecial mi droge, odslaniajac szczerbate zeby w szerokim usmiechu. Zobaczylem, ze jest ubrany w barwy wlasciciela konia, jakby za chwile mial startowac w gonitwie. Kurtke mial z przodu umyslnie rozpieta. Uprzytomnilem sobie wreszcie, do kogo nalezy fioletowa gwiazda na tle w rozowe i biale poprzeczne pasy, a kiedy spostrzegl moje zdumienie, zasmial sie.

– Jak Bozie kocham, tez nie moge w to uwierzyc, tak jak pan – powiedzial. – Ale to fakt, dostalem swoja wielka szanse, pojade na glownym asie mojego komendanta i jezeli nawale, niech Bog mi przebaczy, boja sobie tego nie daruje.

– Nie nawali pan.

– Zobaczymy – powiedzial wesolo. – Wspaniale mnie pan opisal w tym magazynie. Bardzo panu dziekuje. Kiedy przyszedl zanioslem go komendantowi, ale powiedzial mi, ze juz to czytal. I wie pan, nie dalbym glowy, czy to nie przez ten artykul przyszlo mu na mysl, zeby posadzic mnie na Rockville’a, kiedy dwoch innych poharatalo sie w czwartek. I za to tez panu bardzo dziekuje.

Kiedy powiedzialem o tym Derry’emu na trybunie prasowej podczas drugiej gonitwy, tylko wzruszyl ramionami.

– Jasne, ze jedzie na Rockville’u. Nie czytasz gazet?

– Wczoraj nie czytalem.

– Ach tak. Tym razem to szczyt jego mozliwosci. Rockville to trudny kon, nawet dla najlepszych dzokejow, a Dermot sie do nich nie zalicza – powiedzial Derry, czyszczac zawziecie szkla lornetki. – Znajomy bukmacher Jana Lukasza przyjal widocznie znaczna czesc tych piecdziesieciu tysiecy Bostona, bo typowania Tomcia Palucha spadly na leb na szyje i zamiast sto do osmiu wynosza zaledwie cztery do jednego. Jak na takiego konia, kurs Tomcia Palucha jest idiotyczny, ale co na to poradzisz.

Przeprowadzilem male obliczenie. Jezeli Boston przyjmowal zaklady w stosunku dziesiec lub dwanascie do jednego, a udalo mu sie je przeniesc do innego bukmachera po kursie tylko cztery do jednego, wobec tego zostala mu do wyrownania wielka roznica kursow szesc lub osiem do jednego. Gdyby Tomcio Paluch wygral, wlasnie w takim stosunku musialby wyplacic wygrane, co i tak dawalo w sumie ponad cwierc miliona funtow i oznaczalo, ze bylby zmuszony sprzedac siec kolektur, aby splacic dlug. Glupi Boston – najpierw zadaje sie z wielkimi macherami, a potem splukuje sie do suchej nitki.

Nie pokazal sie na wybiegu. Roncey osiodlal swojego konia w stajni i przyprowadzil go od razu na padok niedlugo przed dosiadem koni przez dzokejow. Peter prowadzil konia za uzde, a ja szedlem rowno z jego zadem. Nikt jednak nie wychylil sie przez ogrodzenie, zeby oblac go kwasem. Nikt jednak nie okazal zadnych zlych zamiarow.

– A nie mowilem? – burknal Roncey. – Tyle zamieszania i krzyku.

Oddal dzokejowi konia, klepnal Tomcia Palucha po zadzie i odszedl pospiesznie, zeby zajac dobre miejsce na trybunie dla trenerow. Peter wyprowadzil konia z padoku na tor, puscil go i Tomcio Paluch poklusowal beztrosko dlugim, nonszalanckim krokiem, tak nie pasujacym do jego wygladu. Odetchnalem z ulga i wrocilem na trybune prasowa, zeby razem z Derrym obejrzec gonitwe.

– Tomcio Paluch jest faworytem – powiedzial. – Na drugim miejscu Zygzak, a po nim Rockville. Spodziewam sie, ze Zygzak wygra w cuglach.

Podniosl lornetke do oczu i obserwowal konie tloczace sie na starcie. Nie zabralem ze soba lornetki, bo przekonalem sie, ze przyczepiony do niej pasek nieznosnie uciska bolesne miejsca. Brakowalo mi jej tak, jak slimakowi czulek. Start do Pucharu Latarnika znajdowal sie cwierc mili od trybun. Skupilem uwage na barwnych strojach dzokejow, ale zdolalem rozpoznac tylko cztery.

– Ki diabel…! – wykrzyknal raptem Derry.

– Tomcio Paluch – powiedzialem z obawa.

Byle nie teraz. Nie na samym starcie. Jak moglem nie przewidziec… nie postawic tam kogos… No, ale bylo to przeciez tak widoczne miejsce, tylu ludzi szlo obejrzec start… Gdyby ktos chcial tam wlasnie zaszkodzic koniowi, mialby swiadkow bez liku.

– Ktos uczepil sie jego cugli. Nie, odciagnieto go. Boze swiety… – Zdumiony Derry parsknal smiechem. – Nie do wiary. Po prostu nie do wiary.

– Co sie tam dzieje? – dopytywalem sie. Widzialem tylko ustawiajace sie spokojnie w szeregu przed linia startu konie, wsrod ktorych jakims cudem znalazl sie rowniez Tomcio Paluch, a w tlumie po drugiej stronie ogrodzenia jakies poruszenie.

– To Ronceyowa… Tak, na pewno ona. Zadna inna tak nie wyglada… Tarza sie po trawie z jakims grubaskiem… szamocza sie. Odciagnela go od Tomcia Palucha… widac same rece i nogi… – Ze smiechu mowe mu odjelo. – Sa z nia jej synowie… zwalili sie na tego biedaczyne i zrobili mlyn jak w rugby…

– Stawiam sto do jednego, ze ten biedaczyna to Charlie Boston – powiedzialem ponuro. – I jezeli to Ronceyowa, a nie „Fama” ocalila konia, Roncey bedzie nam to wypominal do konca zycia.

– Do diabla z Ronceyem – powiedzial Derry. – Poszly. Sznur koni wyrwal naprzod, zmierzajac do pierwszej przeszkody. Siedemnastu konkurentow, dystans trzy i pol mili, a dla zwyciezcy zloty puchar i czek na okragla sumke.

Jeden z nich runal na pierwszej przeszkodzie. Nie Tomcio Paluch, ktorego bialo-czerwone szewrony podrygiwaly w pedzie w tylnej grupie. Nie Zygzak, juz wysuniety na czwarta pozycje, z ktorej zazwyczaj wygrywal. Nie Egocentryk, przewodzacy stawce przed trybunami, by dostarczyc Huntersonom chwili chwaly. Nie Rockville pod Finneganem walczacym o swoja kariere w potyczce z koniem, zeby nie dac mu sie poniesc.

Konie przeskoczyly row z woda przed trybunami. Tlum jeknal, kiedy jeden z nich rozbryzgal wode wpadajac do rowu zadnimi nogami. Dzokej w pomaranczowo-zielonym stroju wylecial z siodla i przekoziolkowal po torze.

– Ten kon zawsze sie kapie – skomentowal beznamietnie Derry. – Powinni go zachowac wylacznie na plotki.

Ani glos, ani rece nie drzaly mu z emocji. Nic go nie kosztowalo doprowadzenie Tomcia Palucha na ten tor. Mnie kosztowalo az nadto.

Konie minely pierwszy zakret i zaczely okrazenie. Mialy przed soba jeszcze dwie dlugosci toru. Nie spuszczalem oka z Tomcia Palucha, spodziewajac sie, ze upadnie albo zostanie z tylu i dzokej zatrzyma go, albo z powodu oslabienia po kolce nie ukonczy biegu.

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×