– Bom… ba!!! – zawolal Derry.

Opowiedzialem im prawie o wszystkim. Nie wspomnialem ani slowa o Gail ani palce Rossa, ale napomknalem o grozbie wobec Elzbiety. Pominalem jazde po pijaku i zacisniecie rak na oczach Rossa. Opisalem wydarzenia sucho i rzeczowo. Nie powiedzialem, ile mnie to kosztowalo.

Jan Lukasz przemyslal to sobie i jeszcze raz przeczytal moj artykul.

– Kiedy sie wie, co pominales, to co napisales, wypada blado. Ale mysle, ze wystarczy. Zrobi swoje, wszyscy sie dowiedza, ze koniec klopotow i znow mozna bezpiecznie zawierac zaklady przedterminowe, wylacznie dzieki „Famie”, ktora przeprowadzila sledztwo w tej sprawie.

– W koncu o to nam przeciez chodzilo.

– Kupujcie „Fame”, wasza mscicielke – powiedzial na wpol ironicznie Derry. – Specjalnosc: rozbijanie gangow.

Uznajac ten dowcip za niesmaczny, Jan Lukasz spojrzal na niego kwasno, jak zwykle traktujac poslannictwo „Famy” z niewzruszona powaga. Poprosilem go, zeby zadzwonil do znajomego bukmachera i dowiedzial sie, jak wygladaja zaklady przed Pucharem Latarnika, na co, ze zdziwiona mina, ale bez slowa komentarza, wykrecil numer. Zadal pytanie, wysluchal z rosnaca uwaga odpowiedzi i zanotowal jakies liczby. Po skonczeniu rozmowy sciagnal usta, jakby chcial gwizdnac, i potarl grdyke.

– Mowi, ze od wczorajszego popoludnia Charlie Boston zabiega o postawienie na Tomcia Palucha okolo piecdziesieciu tysiecy funtow u innych bukmacherow. Z powodu twoich artykulow i naszej akcji ochrony konia, wszyscy czuja, ze sprawa mocno smierdzi, i sa w kropce, czy przyjmowac zaklady, czy nie. Przyjmuje je tylko kilka najwiekszych przedsiebiorstw totka.

– Jezeli Boston nie zdola postawic forsy u innych, a Tomcio Paluch wygra, to przepadnie z kretesem, ale jezeli Tomcio Paluch przegra, to zgarnie do kieszeni zarowno dzialke wlasna jak i Vjoersteroda, i wyjdzie na tym lepiej, gdybysmy nic nie robili – powiedzialem. – Jezeli uda mu sie postawic te forse u innych, a Tomcio Paluch wygra, to bedzie sie cieszyl, a jezeli postawi i Tomcio Paluch przegra, to wyrzuci w bloto wszystkie pieniadze, dla ktorych popelniono te przestepstwa.

– Trudny wybor – orzekl Derry. – Ze tak powiem, na czworo babka wrozyla.

– Czy to mozliwe, zeby wiedzial o ataku kolki? – spytal Jan Lukasz.

Po rozwazeniu tej kwestii doszli do wniosku, ze skoro chce postawic na konia u innych, to nie wie. Jan Lukasz zadzwonil jeszcze raz do tego samego znajomego bukmachera i doradzil mu, zeby przyjal od Bostona tyle pieniedzy, ile moze.

– No, a potem okaze sie, cholera, ze wszystkie inne konie odpadly, a Tomcio Paluch wygral – powiedzial ponuro, odkladajac sluchawke.

Wraz z Derrym pojechalem specjalnym pociagiem na wyscigi do Heathbury Park. Niebiosa sprzyjaly organizatorom i fundatorom Pucharu Latarnika. Mrozny poranek byl sloneczny i bezwietrzny, wprost wymarzony. Derry powiedzial, ze tak piekna pogoda z pewnoscia sciagnie tlumy i ze, jego zdaniem, wygra Zygzak. Zwrocil uwage na moj chory wyglad. Odparlem, ze i tak wygladam lepiej niz wczoraj. Dojechalismy do celu jak zwykle w duchu wzajemnej zyczliwosci i pomyslalem bez zwiazku, czemu nie przeistoczyla sie ona dotad w trwala przyjazn.

To pierwsze slusznie przewidzial. Tor Heathbury Park pekal w szwach. Wstapilem najpierw do biura Ondroya, sasiadujacego z pokojem, w ktorym wazono dzokejow, i zastalem tam tlumek ludzi, czekajacych, zeby zamienic z nim slowo, ale zauwazyl mnie w cizbie i przywolal zapraszajacym gestem.

– Czesc – powiedzial obracajac sie w fotelu, zeby pogadac ze mna na boku. – Znow mialem klopoty przez twojego narowistego pupila… ten Roncey to istna zaraza.

– Co zrobil?

– Zjawil sie dzis o dziesiatej gotow sie wsciec, gdyby kon przyjechal choc minute po dwunastej, a kiedy sie dowiedzial, ze juz tu jest, to tez sie wsciekl i mial pretensje, ze go nie zawiadomiono.

– Nie ma latwego charakteru – przyznalem.

– To jeszcze nie wszystko. Okolo osmej rano zadzwonil do mnie straznik, ze kreci sie tu facet i chce sie dostac do srodka. Zaproponowal mu jedna lapowke, potem druga, wieksza, i probowal tez wsliznac sie niepostrzezenie, kiedy straznik klocil sie z ktoryms ze stajennych. Wyskoczylem wiec z domu na zwiad i rzeczywiscie, jakis przysadzisty osobnik obchodzil od tylu zabudowania stajenne szukajac nie strzezonego wejscia. Zaprowadzilem go przed stajnie i straznik poswiadczyl, ze to ten sam gosc, wiec spytalem go, kim jest i czego chce. Nie odpowiedzial. Twierdzil, ze nie popelnil zadnego przestepstwa. Puscilem go. Nic mu nie moglem zrobic.

– Szkoda.

– Chwileczke. Kiedy sie oddalil, podchodzi do mnie kierownik toru i z miejsca pyta: „A co tu robi Charlie Boston?”

– Co takiego?

– Wlasnie. Myslalem, ze to nazwisko cos panu powie. Ale jezeli chcial dopasc Tomcia Palucha, to zabieral sie do tego wyjatkowo niezrecznie.

– Ani sprytu, ani krzepy – powiedzialem. Spojrzal na mnie z wyrzutem.

– Jezeli to tylko Charlie Boston zagrazal Tomciowi Paluchowi, to czy pan odrobine nie przesadzil?

– Prosze przeczytac kolejny odcinek mojego sensacyjnego serialu w „Famie” – odparlem kpiarsko.

Rozesmial sie i odwrocil na dobre do niecierpliwiacej sie kolejki. Wyszedlem na wybieg dla koni rozmyslajac o Bostonie i jego daremnych probach dotarcia do konia. O Bostonie, ktory myslal za pomoca miesni. W dodatku nie swoich, a cudzych. Kiedy jego chlopcy poszli na chorobowe, a Vjoersterod i Ross przeniesli sie na tamten swiat, zostal sam, bezbronny jak ostryga po otwarciu muszli.

Mozliwe tez, ze ogarnela go desperacja. Skoro usilowal przeniesc piecdziesiat tysiecy funtow do innych bukmacherow, stracilby jak nic dziesiec razy tyle – ponad pol miliona – gdyby Tomcio Paluch wygral. Krach nie z tej ziemi. Ewentualnosc wywolujaca poploch i sklaniajaca do lekkomyslnosci z coraz gwaltowniejsza sila, w miare zblizania sie terminu gonitwy.

Doszedlem do wniosku, ze Roncey powinien dzielic ze mna troske o bezpieczenstwo konia i zaczalem go wypatrywac w tlumie. Rozgladajac sie na boki, skrecilem za rog i omal nie wpadlem na kogos, kto stal przy tablicy „Wyniki z innych torow”. Juz mialem przeprosic, kiedy spostrzeglem, kto to jest.

Gail.

Najpierw zobaczylem w jej oczach zaskoczeniem a potem niepewnosc. Bardzo mozliwe, ze po mnie bylo widac to samo. Bardzo mozliwe, ze nasze spotkanie wstrzasnelo nia do glebi, tak jak i mna. Jednak gdybym sie chwile nad tym zastanowil, moglbym przewidziec, ze przyjedzie na Puchar Latarnika, zeby zobaczyc, jak pobiegnie kon jej wuja.

– Ty? – odezwala sie niesmialo, tracac nieco ze zwyklej pewnosci siebie.

– A to ci niespodzianka – odparlem beztrosko, choc wcale sie tak nie czulem.

– Spodziewalam sie, ze cie zobacze – powiedziala. Gladkie, kruczoczarne wlosy Gail lsnily w sloncu, ktorego promienie zlocily rysy jej miedzianobrazowej twarzy. Usta, ktore kiedys calowalem, byly rozane. Cialo, ktore tak lubilem nagie, okrywal turkusowy plaszcz. To juz tydzien, pomyslalem bez uczucia. To juz tydzien odkad wyszedlem z pokoju hotelowego, zostawiajac ja w lozku.

– Wuj z ciotka przyjechali? – spytalem.

Towarzyska pogawedka. Ukrywanie rany, ktora nie zaczela sie jeszcze nawet zablizniac. Nie powinienem w ogole zostac zraniony. Sam sobie bylem winien. Nie mialem prawa sie skarzyc.

– Sa w barze. Gdziezby indziej – odparla.

– Napijesz sie czegos? Potrzasnela glowa.

– Chce sie… wytlumaczyc. Widze, ze wiesz… musze to wyjasnic.

– Nie ma potrzeby. A moze kawy?

– Posluchaj.

Zesztywnialem caly, czujac, ze nawet usta same mi sie zaciely. Zmusilem sie, zeby je rozerwac i narzucilem sobie spokoj.

– Dobrze.

– Czy juz… czy twoja zona sie z toba rozwiedzie?

– Nie.

– Ach taaak – odparla z przeciaglym westchnieniem. – Wobec tego przepraszam, jezeli miales przeze mnie

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×