Sa tacy, co reaguja, i sa tacy, co nie reaguja na taki wycisk. Ten akurat nie. To samo z prosbami. To samo z alkoholem. Zwykle wystarcza jedna metoda. Tym razem dla pewnosci uzylismy wszystkich trzech. I co nam to dalo? W ogole nic. Podobnie jak w zeszlym roku z Guntherem Braunthalem.

Vjoersterod chrzaknal. Zastanawialem sie bez zwiazku, jaki los spotkal Gunthera Braunthala. Doszedlem jednak do wniosku, ze wole nie wiedziec.

Nie moge pozwolic, zeby to mu sie upieklo – powiedzial Vjoersterod.

– Tak jest – zgodzil sie Ross.

– W Anglii nie lubie ich likwidowac – ciagnal Vjoersterod z irytacja. – Za duze ryzyko. Wszedzie pelno ludzi.

Prosze zostawic to mnie – rzekl spokojnie Ross.

Usiadlem z wysilkiem, podpierajac sie rekami. Wyjrzalem przez boczne okno. Migaly za nim swiatla, zlewajac sie w jeden wielki wir. Z powodu rozbitej przedniej szyby nie jechalismy szybko, ale zimne podmuchy wiatru wpadaly do samochodu, wiec marzlem, majac tylko bawelniana koszule. Pomyslalem, ze za chwile, kiedy ciut-ciut rozjasni mi sie w glowie, otworze drzwi i wytocze sie z samochodu. Nie jechalismy szybko… gdybym zaczekal na odcinek glownej ulicy, gdzie sa ludzie… ale nie moglem za bardzo zwlekac. Nie chcialem, zeby Ross zajal sie moja likwidacja.

Vjoersterod obrocil sie w moja strone.

– Sam jest pan sobie winien, panie Tyrone. Nie trzeba bylo wchodzic mi w droge. Trzeba bylo wykonac moje polecenia. Dalem panu taka mozliwosc. A pan postapil nierozsadnie.

Bardzo, bardzo nierozsadnie. Wiec teraz oczywiscie pan za to zaplaci.

– He? – spytalem.

Jeszcze nie wytrzezwial. Nie rozumie – wtracil Ross. Nie jestem taki pewien. Pomysl, czego dokonal w ciagu minionej godziny. Ma strasznie mocny leb.

Spostrzeglem nagle cos za szyba. Znajomy widok, powszechnie znany. Ptaszarnia w Regent’s Park, spiczasta, kanciasta druciana siatka naprzeciwko glownego wejscia do zoo. Bylem juz tu z Vjoersterodem. Przyszlo mi na mysl, ze ma gdzies w poblizu kwatere. Ze wiezie mnie tam, gdzie mieszka. Nie chodzilo o sasiedztwo zoo. Rzecz w tym, ze niecala mile stad znajdowala sie klinika, do ktorej Tonio zawiozl Elzbiete, i tedy sie do niej jechalo.

Ogarnelo mnie dzikie przerazenie i przez chwile sadzilem, ze wygadalem Vjoersterodowi, dokad jechac, ale zaraz potem uprzytomnilem sobie, ze jednak nie. Byl mimo to stanowczo za blisko kliniki. Stanowczo za blisko. A jezeli w drodze do domu przejedzie kolo niej i zobaczy mojego bedforda… moze nawet na jego oczach wyniosa z niego Elzbiete… Moglby sie rozmyslic i zabic ja, a mnie darowac zycie… tego bym nie zniosl, to byloby ponad moje sily.

Musialem odwrocic jego uwage.

– Vjoersterod i Ross, Vjoersterod i Ross – powiedzialem najwyrazniej, jak tylko moglem.

– Co?! – wykrztusil Vjoersterod.

Zaskoczony Ross zjechal samochodem na srodek ulicy, naciskajac jednoczesnie hamulec.

– Wracajcie do Afryki Poludniowej, zanim dobierze sie do was policja.

Vjoersterod obrocil sie i wpatrywal we mnie. Ross zamiast na jezdnie, patrzyl w lusterko. Mimo to wlaczyl kierunkowskaz do skretu w prawo, gdzie droga wiodla przez most nad kanalem i wypadala z Regent’s Park. Przy tej drodze, pol mili stad znajdowala sie klinika.

– Powiedzialem wladzom wyscigowym – oznajmilem desperacko. – Powiedzialem wladzom… wszystko, co o was wiem. W te srode. Powiedzialem w redakcji… wydrukuja wszystko w niedziele. Wiec tez mnie popamietacie, popamietacie mnie…

Ross szarpnal kierownice, wchodzac szeroko w zakret. Calkowicie nieskoordynowanym ruchem zarzucilem mu rece przez glowe i zacisnalem mu je mocno na oczach. Puscil kierownice i obiema dlonmi probowal mi je oderwac. Samochod zadygotal, wypadajac w polowie z zakretu, i przecial ukosem jezdnie, obierajac najkrotsza droge do kanalu.

Vjoersterod krzyknal jak opetany i uczepil sie z calych sil mojej reki, aleja bylem co najmniej rownie zapamietaly jak on. Jeszcze mocniej przyciagnalem do siebie glowe Rossa, a przeciez przez nich bylem tak pijany, ze nie dbalem o to, gdzie i w jaki sposob dojdzie do kraksy.

– Hamuj! – wrzasnal Vjoersterod. – Hamuj, idioto!

Ross nacisnal pedal. Nie widzial, co robi. Trafil stopa na pedal gazu.

Limuzyna skoczyla przez chodnik i popedzila po trawie. Skarpa, porosnieta gdzieniegdzie mlodymi drzewkami, opadala zrazu lagodnie, a potem stromo do kanalu. Samochod otarl sie bokiem o jakis pien i odbil sie od niego wpadajac na drzewko, ktore skosil jak trawe.

Yjoersterod chwycil za kierownice, ale ciezka limuzyna zjezdzala juz w dol i to z szybkoscia uniemozliwiajaca zmiane kierunku. Kierownica obrocila sie i wymknela mu z reki przy wstrzasie, z jakim przednie kolo uderzylo w nastepne drzewo i skrecilo w bok. Galezie trzaskaly wokol samochodu, drapiac i dzgajac lsniaca karoserie. Vjoersterod wymacal w schowku na rekawiczki palke, obrocil sie na siedzeniu i z wywolana strachem wsciekloscia zaczal mnie walic po rece.

Puscilem Rossa. Juz i tak zdecydowanie za pozno, zarowno na ocene sytuacji, jak i na jej opanowanie. Siegal wlasnie do recznego hamulca, kiedy rolls zlamal ostatnie drzewko na swej drodze i wpadl do kanalu.

Samochod zatoczyl sie konwulsyjnie przy zderzeniu z woda, miotajac mna na tylnym siedzeniu jak szmaciana lalka, a na przednim rzucajac Vjoersteroda i Rossa na siebie. Przez roztrzaskana przednia szybe natychmiast zaczela sie wlewac woda, wypelniajac samochod ze zgubna szybkoscia.

Jak sie stad wydostac… W naglych ciemnosciach macalem reka, szukajac klamki, ale bezskutecznie, nie wiedzialem, gdzie jest teraz gora, a gdzie dol. Nie wiedzialem, czy samochod tonie tylem czy przodem… Nie wiedzialem nic procz tego, ze tonie.

Vjoersterod podniosl krzyk, kiedy zaczal pograzac sie w wodzie. Caly czas mlocil reka bijac mnie. Czulem, ze nadal trzyma w niej palke. Wyrwalem mu ja i uderzylem mocno tam, gdzie zdawalo mi sie, ze znajduje sie tylne okno. Niestety trafilem w material. Macajac wokol siebie w szalenczym poplochu, wyczulem nad soba szybe i uderzylem w nia.

Pekla. Byla warstwowa i twarda. Przeklalem producentow rolls-royce’ow za jakosc ich wyrobu. Uderzylem jeszcze raz. Nie moglem sie porzadnie zamachnac. I jeszcze raz. Wybilem dziure. Poplynela przez nia woda. Nie gwaltownie wprawdzie, ale za szybko. Okno znajdowalo sie pod powierzchnia kanalu. Jednak nie gleboko. I jeszcze raz. Lup, lup. Powiekszylem dziure, lecz wciaz niewystarczajaco… Lala sie przez nia na mnie woda, a ta naplywajaca od dolu siegala mi juz lodowata fala powyzej pasa.

Wspaniale umierac, gdy sie jest pijanym w trupa, pomyslalem. A kiedy umre, w ziemi mnie nie grzebcie, tylko w alkoholu zakonserwujcie… Trzasnalem palka w okolice dziury. Chybilem. Reka przeszla mi swobodnie przez dziure. Uczulem dotyk powietrza. Co za idiotyzm! Co za bezsens! Utonac w Regent’s Canal w takiej plytkiej wodzie!

Wyciagnalem reke do srodka i uderzylem jeszcze raz. Nic z tego. Za duzo wody, za duzo whisky. Jednej wokol mnie, drugiej we mnie. Nie moglem zebrac sil ani mysli. Odplywalem rzeka smierci… wybacz Elzbieto.

Nagle oswietlily mnie z gory swiatla. Halucynacje, pomyslalem. Czary, mary, nie do wiary. Smierc to oslepiajace biale swiatlo, lomot i trzask, spadajaca woda, szklo, wolania i ramiona, chwytajace, ciagnace i unoszace w gore… w gore… na swobodny zimny wiatr…

– Czy sa tam jeszcze jacys ludzie w samochodzie? – zapytal ktos. Glosno, natarczywie, przemawiajac do mnie. Mieszkaniec Ziemi. Jego glos mowil mi, ze zyje. Kazal mi:sie ocknac i odezwac sie. Nie moglem sie z ta mysla oswoic. Zamrugalem glupkowato oczami.

– Niech pan powie – nalegal nieznajomy. – Czy sa tam jeszcze jacys ludzie? – Potrzasnal mnie za ramie. Zabolalo. Troche mnie to otrzezwilo. – Czy sa tam jacys ludzie? – powtorzyl.

Skinalem slabo glowa.

– Jeszcze dwoch – odparlem.

– Cholera – mruknal. – Marne widoki.

Siedzialem na trawiastej skarpie nad kanalem, dygocac. Ktos zarzucil mi na ramiona marynarke. Ludzi pelno, a nadchodzilo coraz wiecej – czarne postacie odbijajace sie na polyskliwym tle ciemnej wody, postacie oswietlone tylko z jednej strony reflektorami samochodu, ktory zjechal koleinami wyrytymi przez rolls-royce’a. Stal nad sama woda, ze swiatlami skierowanymi w to miejsce, gdzie zatonal rolls. Widac bylo srebrzysta rame tylnej szyby, migoczaca tuz pod powierzchnia wody, blisko brzegu. Widac bylo, jak woda wslizguje sie leniwie do ziejacej dziury,

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×