przez ktora wyciagneli mnie moi wybawcy. W zalanym woda samochodzie panowala ciemnosc.
Jakis mlody czlowiek rozebral sie do slipek i oznajmil, ze wejdzie przez tylne okno i postara sie uratowac pozostalych. Ludzie probowali go od tego odwiesc, ale daremnie. Obserwowalem te scene oszolomiony, prawie bez czucia. Jego glowa wylonila sie przez okno na powietrze i kilka par rak wyciagnelo sie do niego, zeby mu pomoc.
Wyciagnieto Vjoersteroda i ulozono go na skarpie.
– Sztuczne oddychanie – zaproponowal ktos. – Metoda usta-usta.
Tak im zalezalo na ratowaniu Vjoersteroda?… Prosze bardzo, ja umywam rece.
Nurek wrocil po Rossa. Musial zanurzyc sie dwukrotnie. Bardzo dzielny czlowiek. Rolls mogl sie w kazdej chwili przewrocic na bok i uwiezic go w srodku. Pomyslalem metnie, ze ludzie sa nieslychani.
Ulozyli Rossa przy Vjoersterodzie i tez sprobowali tchnac w niego zycie. Zaden z nich jednak nie wykazal checi ozywienia sie.
Zimno przenikalo mnie na wskros. Ciagnelo od ziemi, przeszywalo razem w wiatrem, przylegalo do ciala wraz z mokrym ubraniem. W tych warunkach potluczenia szybko dawaly mi sie we znaki.
Bol, ogarniajacy naraz wszystkie czlonki, gwaltownie sie nasilal. W glowie huczalo mi ogluszajaco. Swietna pora, zeby alkohol zaczal ze mnie wyparowywac, pomyslalem. Akurat wtedy, kiedy go najbardziej potrzebuje.
Polozylem sie plecami na trawie i ktos podsunal mi pod glowe cos miekkiego. Ludzie nachylili sie nade mna, obsypujac pytaniami i troskliwymi uwagami.
– Jak to sie stalo?
– Poslalismy po karetke…
– Najlepiej zrobi mu mocna goraca herbata…
– Tak nam przykro z powodu panskich znajomych…
– Jak sie pan nazywa?
Nie odpowiedzialem im. Nie mialem dosc sil. Teraz moglem sobie wszystko darowac. Nadszedl kres moich zmagan. Niechze sobie jeszcze troche uzyje stary gracz alkohol.
Zamknalem oczy. Swiat nagle sie oddalil.
– Zemdlal – dobiegl mnie z daleka cichutki glos.
W tym momencie nie bylo to zgodne z prawda. Ale zaraz potem tak.
ROZDZIAL SZESNASTY
Ocknalem sie w mrocznym, kiszkowatym pomieszczeniu, w ktorym lezalo wiele cial w bieli. Ja takze bylem w bieli, bolesnie wcisniety miedzy gipsowe pajdy. W glowie, wystajacej spomiedzy nich, pulsowalo mi i dudnilo niemilosiernie.
Skladniki tego koszmaru stopniowo ulozyly sie w przygnebiajaca rzeczywistosc. A wiec po kolei – w sale szpitalna, mase okropnych potluczen i astronomiczny kac.
Podzwignalem reke i mruzac oczy spojrzalem na zegarek. Za dziesiec piata. Nawet ten niewielki ruch wywolal nieproporcjonalne nastepstwa. Ostroznie ulozylem reke na bialej poscieli, starajac sie uciec od jawy w sen.
Daremnie. Mialem do rozwiazania tyle problemow. Wielu ludziom bylem winien wiele wyjasnien. Przewidywalem, ze gdzieniegdzie trzeba bedzie podretuszowac fakty, troche nimi pozonglowac. A do tego byl mi potrzebny jasny umysl, a nie cos, co przypominalo roztrzesione grzezawisko, z ktorego wyparowala woda.
Probowalem uporzadkowac zdarzenia poprzedniego wieczoru i zastanawialem sie bezskutecznie, co bym zrobil, gdybym nie byl pijany. Pomyslalem obojetnie o tym, jak wyciagano Vjoersteroda i Rossa z wraka samochodu. Jezeli nie zyli, czego bylem pewien, to niewatpliwie zabilem ich ja. Najgorsze, ze wcale sie tym nie przejalem.
Kiedy zamykalem oczy, swiat wciaz wirowal, a w glowie dzwonilo mi jeszcze uporczywiej. Pomyslalem znuzony, ze ludzie, ktorzy dla przyjemnosci truja sie alkoholem, to wariaci.
O szostej obudzono wszystkich pacjentow i moja przewrazliwiona glowa zostala zdruzgotana decybelami kaszlu, mycia zebow i spluwania. Na sniadanie podano rybe gotowana na parze i herbate. Poprosilem o wode i cos na bol glowy, myslac z sympatia o czlowieku, ktory powiedzial, ze nie lubi proszkow salcerskich z powodu ich glosnej reklamy.
Szpital byl wyposazony w telefony na ruchomych stolikach, ale, pomimo moich usilnych nalegan, nie udalo mi sie skorzystac z zadnego az do wpol do dziesiatej. Wrzucilem do automatu monety odzyskane z moich suszacych sie wlasnie spodni i zadzwonilem do Tonia. Na szczescie zlapalem go w gabinecie, ale wpierw wymoglem na recepcjonistce, aby powiadomila go, kto dzwoni.
– Ty! Deo gratia… gdzie sie, u licha, podziewales? – spytal.
– Plywalem – odparlem. Opowiem ci pozniej. Z Elzbieta wszystko dobrze?
– Jak najbardziej. Ale ogromnie sie niepokoila, ze nie zjawiles sie wczoraj wieczorem… Gdzie teraz jestes? Dlaczego sam do niej nie pojechales, zeby dowiedziec sie, jak sie czuje?
– Jestem w Szpitalu Uniwersyteckim. I zostane jeszcze pewnie przez kilka godzin. Trafilem tu wczoraj wieczorem, ale tak bardzo nie ucierpialem.
– Jak twoja glowa?
– Fatalnie.
Rozesmial sie. Czarujacy gosc.
Zadzwonilem do kliniki, zeby porozmawiac z Elzbieta. Przyjela moj telefon z wielka ulga, choc po niezwyklej ospalosci w jej glosie poznalem wyraznie, ze dostala jakis srodek uspokajajacy. Jej spokoj wydal mi sie nienaturalny. Nie spytala mnie, co zaszlo po tym, jak Tonio z nia odjechal. Nie interesowalo ja, gdzie teraz jestem.
– Czy zechcialabys zostac w klinice jeszcze pare dni? – spytalem. – Tylko do czasu, kiedy zalatwie swoje sprawy.
– Oczywiscie – odparla. – Pare dni. Dobrze.
– Wkrotce sie zobaczymy, skarbie.
– Oczywiscie – powtorzyla niezdecydowanie. – Dobrze. Niebawem zakonczylem rozmowe i polaczylem sie z kolei z Janem Lukaszem. Jego energiczny glos huczal glosno w sluchawce, swidrujac mi mozg. Zawiadomilem go, ze nie napisalem jeszcze artykulu na niedziele, bo wczoraj wieczorem mialem wypadek samochodowy, a kiedy mi odpowiadal, trzymalem sluchawke daleko od ucha.
– Wypadek miales przeciez wczoraj po poludniu – mowil.
– Potem mialem drugi.
– Jak Boga kocham, wpadles w nalog, czy co?
– Napisze artykul dzis wieczorem i przyniose go jutro rano przed wyjazdem do Heathbury na Puchar Latarnika. Wystarczy?
– Chyba musi – burknal. – Nie zostales przypadkiem ranny w tej drugiej katastrofie, co? – spytal takim tonem, jak gdyby odpowiedz twierdzaca byla wysoce niepozadana.
– Mam pare siniakow, nic wiecej – odparlem, na co uslyszalem pelne rezerwy, bynajmniej nie wspolczujace chrzakniecie.
– Przyloz sie do tego artykulu – powiedzial. – Rozdmuchaj to.
Odlozylem sluchawke, zeby nie zdmuchnal mi glowy z karku. Lupala mnie wciaz bezlitosnie. Te czesci ciala, w ktore celowal Ross, na przemian to piekly, to bolaly, zamieniajac lezenie w lozku w uciazliwa niewygode. Ponury ranek trwal dalej. Przyszli jacys ludzie i spytali, kim jestem. Kim byli dwaj moi towarzysze, ktorzy utoneli w samochodzie? Czy znam ich adres?
Nie, nie znalem.
A jak doszlo do wypadku?
– Szoferowi zrobilo sie ciemno przed oczami – odparlem. Przyszedl sierzant policji i zapisal w notatniku malo tresciwe fakty, ktore mu podalem na temat wypadku. Nie znalem blizej pana Vjoersteroda, zawarlismy przelotna znajomosc. Nalegal, zeby mnie podwiezc swoim samochodem do kliniki, ktorej pacjentka byla obecnie moja zona. Szofer zemdlal i samochod zjechal z ulicy. Wszystko stalo sie bardzo szybko. Nie pamietam dobrze, bo niestety za duzo wypilem. Pan Vjoersterod podal mi jakis przedmiot, zebym wybil dziure, przez ktora moglibysmy sie wydostac z samochodu i zrobilem, co moglem. Z wielkim smutkiem przyjalem wiadomosc o smierci pana Vjoersteroda i jego