– Nie. Jacys nowi ludzie, z ktorymi mamy pracowac.

Pierwszy mezczyzna wzruszyl ramionami.

– Nie mam nic przeciwko.

– Do tego nam zaplaca – dodal drugi.

– Tym lepiej – powiedzial pierwszy.

Drugi mezczyzna wcisnal sie do pick-upa, zatrzasnal drzwi i ruszyli na polnoc.

BYLO juz skwarnie, kiedy Reacher obudzil sie nazajutrz rano. Uniosl reke i spojrzal na zegarek. Dziesiec po szostej. Wzial prysznic, potem ubral sie, zszedl po schodach i wyszedl na zewnatrz.

Udal sie do stajni, rozejrzal po pomieszczeniu, zastanawiajac sie, jakiej pracy moga od niego oczekiwac. Konie trzeba nakarmic, gdzies, wiec musi byc schowana pasza. Znalazl oddzielne pomieszczenie, gdzie pietrzyly sie stosy workow. Wielkie pergaminowe torby z nadrukiem specjalizujacego sie w konskiej paszy dostawcy z San Angelo.

Kiedy skonczyl rozpoznanie, wyszedl ze stajni. Bobby Greer akurat schodzil z ganku. Niosl strzelbe.

– Wlasnie po ciebie szedlem – powiedzial. – Potrzebuje kierowcy.

– Po co? – spytal Reacher. – Gdzie sie wybierasz?

– Na polowanie. Pick-upem. Ty bedziesz kierowal, a ja sobie troche postrzelam.

– Bedziesz strzelal z samochodu?

– Zaraz ci pokaze.

Podszedl do garazu i przystanal przy pick-upie. Mial palak zabezpieczajacy umocowany do platformy.

– Opieram sie tu na tym palaku – powiedzial. – Moje pole razenia ma trzysta szescdziesiat stopni.

– Strzelasz w czasie jazdy?

– Na tym wlasnie polega cala frajda. To pomysl Slupa. Niezly jest w te klocki.

– Na co polujecie?

– Na pancerniki. Jadles juz mieso pancernika?

Reacher potrzasnal glowa.

– Niezle zarcie – powiedzial Bobby. – Kiedy moj dziadek byl jeszcze chlopcem, w czasach kryzysu, nie bylo tu wlasciwie nic innego do jedzenia. Teraz ci porabani ekolodzy objeli ten gatunek ochrona. Ale to moja ziemia, wiec strzelam, do czego chce. Taka mam zasade.

– To niezgodne z prawem – zauwazyl Reacher. – Poza tym nie lubie polowan.

– Pracujesz tu, Reacher, wiec bedziesz robil, co ci kazemy.

– Musimy ustalic pewne rzeczy, nim zaczne prace.

– Niby co?

– Wynagrodzenie.

– Dwie stowy tygodniowo – powiedzial Bobby. – Moze byc?

Juz dawno nie pracowal za dwiescie dolcow tygodniowo. Ale przeciez nie chodzilo mu o zarobek.

– W porzadku – zgodzil sie.

– Bedziesz wykonywal wszystkie polecenia Josha i Billy’ego.

– Dobra – powtorzyl Reacher. – Ale nie zabiore cie na polowanie. Teraz ani nigdy. Nie pozwala mi na to sumienie.

Bobby nie odzywal sie przez dluzsza chwile.

– Juz ja znajde sposoby, zeby cie trzymac z dala od niej. Codziennie wymysle ci inne zajecie.

– Bede w stajni – rzucil Reacher i odszedl.

Ellie przyniosla mu tam talerz jajecznicy na sniadanie.

– Mama przypomina o lekcji jazdy konnej. Chce, zebys na nia czekal w stajni po lunchu.

Potem pobiegla do domu, nie mowiac juz nic wiecej.

COYANOSA Draw byl to strumien niosacy wode splywajaca z Gor Davisa do rzeki Pecos, ktora z kolei wpadala do Rio Grande plynacej wzdluz granicy z Meksykiem. Niewiele osob mieszkalo w tych stronach. Porozrzucane farmy staly w duzej odleglosci od siebie, z dala od wszystkiego. Na Jednej z farm byl stary, szary dom, a obok niego pusta stodola.

W stodole stala crown victoria z wlaczonym silnikiem, zeby dzialala klimatyzacja. Zewnetrzne schody stodoly prowadzily na strych, na ich szczycie znajdowaly sie drzwi, a przed nimi niewielki podest. Kobieta zajela miejsce na podescie, skad doskonale widziala wijaca sie ku niej droge. Dostrzegla pick-upa obserwatorow, gdy zblizyli sie na odleglosc trzech kilometrow. Upewniwszy sie, ze sa sami, zeszla na dol i dala znac pozostalym.

Wysiedli z samochodu i czekali w upale. Kiedy pick-up wylonil sie zza rogu stodoly i zwolnil na podworku, skierowali kierowce do budynku. Jeden z nich uniosl kciuki, zeby zatrzymac woz. Podszedl do okna kierowcy pick- upa, jego partner zas znalazl sie z drugiej strony wozu.

Kierowca pick-upa zgasil silnik i wyluzowal sie. Ludzka natura. Koniec szybkiej jazdy na tajemnicze rendez- vous, ciekawosc nowych polecen, perspektywa duzej gotowki. Opuscil szybe. Pasazer z drugiej strony zrobil to samo. Za moment obaj zgineli, trafieni w bok glowy nabojami kaliber 9 mm. Chlopak siedzacy miedzy nimi zyl raptem sekunde dluzej, oba policzki mial spryskane krwia, notatnik kurczowo zacisniety w dloniach.

CARMEN sama przyniosla Reacherowi na lunch potrawe z pancernika. Wyraznie spieta, wyszla szybko bez slowa. Skosztowal. Mieso bylo slodkawe, ale nic szczegolnego. Zostalo pokrojone i posiekane, zmieszane z ziolami oraz fasola i doprawione ostrym sosem chili. Jadal gorsze rzeczy, a poniewaz doskwieral mu glod, nie byl wybredny. Kiedy odnosil talerz do kuchni, napotkal Bobby’ego na schodach ganku.

– Koniom potrzeba wiecej paszy – zawolal. – Pojedziesz po nia razem z Joshem i Billym dzis po poludniu. Po sjescie.

Reacher kiwnal glowa i skierowal sie do kuchni. Podal brudny talerz sluzacej i podziekowal za posilek. Potem udal sie do stodoly, gdzie przysiadl na beli slomy.

Carmen zjawila sie po dziesieciu minutach, ubrana w dzinsy i bawelniany bezrekawnik, w reku trzymala torebke. Wydala mu sie drobna i wylekniona.

– Bobby nie wie, ze to ty dzwonilas do urzedu skarbowego – powiedzial. – Podejrzewa, ze brat wpadl przypadkowo przez jakas wtyczke. Moze Slup mysli tak samo.

Potrzasnela glowa.

– Slup wie, jak bylo.

– Powinnas brac nogi za pas. Masz czterdziesci osiem godzin.

– Nie moge.

– Powinnas – nalegal. – To okropne miejsce.

Usmiechnela sie gorzko.

– Mnie to mowisz?

Zawiesila torebke na gwozdziu, przygotowala dwa konie cztery razy szybciej niz jemu zajeto osiodlanie klaczy i wyprowadzila jego konia z boksu. Byl to jeden z walachow. Przejal od niej wodze.

– Wyprowadz go na zewnatrz – polecila.

– Nie powinnismy przypadkiem wlozyc skorzanych spodni i specjalnych rekawiczek?

– Czys ty z byka spadl? Nie nosimy tu takiego rynsztunku ze wzgledu na upal.

Sama zamierzala wziac mniejsza klacz. Zdjela torebke z gwozdzia, wlozyla ja do torby przy siodle i w slad za nim wyprowadzila swoja klacz.

– No dobrze, sprobuj tak.

Stanela przy lewym boku klaczy i wlozyla lewa noge w strzemie. Chwycila za lek lewa reka i wskoczyla na siodlo. Zrobil to samo, co ona, i nagle znalazl sie w siodle.

– Teraz zaczep wodze o lek lewa dlonia i uderz lekko pietami. Uderzyl raz i kon ruszyl z miejsca.

– Dobrze – pochwalila. – Bede szla przodem, a ty za mna. On jest dosc posluszny.

Carmen mlasnela jezykiem i uderzyla pietami, jej kon sunal plynnie, wyprzedzil walacha i minal dom.

Ruszyl w slad za nia przez brame, na druga strone drogi. Byl tam prog o wysokosci trzydziestu centymetrow prowadzacy na wapienna plyte skalna. Dalej teren podnosil sie o okolo pietnascie metrow. Na wschod i zachod biegly glebokie szczeliny, widac tez bylo wyplukane dziury wielkosci leja po pocisku. Konie staraly sie omijac przeszkody.

Вы читаете Plonace Echo
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату