koniom i kucykowi na przejedzenie takiej ilosci?
Domyslal sie jednak, ze podroz to pomysl Bobby’ego, zeby go stad odciagnac na jakis czas. Wyprawa po pasze jest tak samo dobrym sposobem jak kazdy inny, zeby odseparowac go od Carmen. Ale oni wcale nie wybierali sie po pasze, poniewaz skrecili w lewo. Na wszystkich workach widnial adres hurtownika w San Angelo. A miasteczko to lezalo na polnocy. Powinni wiec byli skrecic w prawo.
Wygladalo na to, ze Bobby chce go na dobre usunac z zycia Carmen. Kazal Joshowi i Billy’emu przepedzic go na cztery wiatry. Reacher usmiechnal sie. Nie wiedzieli, ze przeczytal adres na workach z pasza. Nie pomysleli o tym, ze skret w lewo zamiast w prawo wzmoze jego czujnosc.
– Daleko to? – spytal niewinnie.
– Mniej niz dwie godziny – odparl Josh. – Ze sto piecdziesiat kilometrow, nie wiecej.
Moze zmierzali do baru, o ktorym mowili wczoraj. Moze mieli tam kolezkow.
– Czy jedziemy prosto do hurtownika? – spytal Reacher.
Bylo to pytanie taktyczne. Nie mogli odpowiedziec „nie”, nie wzbudzajac jego podejrzen. Nie mogli powiedziec „tak”, jesli nie jechali tam w pierwszej kolejnosci.
– Najpierw wskoczymy na pare piw – powiedzial Billy.
Im dalej posuwali sie na poludnie, tym droga stawala sie gorsza. Slonce wisialo nisko nad horyzontem na zachodzie. Znak na poboczu informowal: ECHO 8 KILOMETROW.
– A ja myslalem, ze Echo jest na polnocy – zauwazyl Reacher. – Tam, gdzie Ellie chodzi do szkoly.
– Jest podzielone – wyjasnil. – Pol na polnocy, a drugie pol na poludniu. Dzieli je dwiescie piecdziesiat kilometrow.
– Najwieksze miasto swiata od jednego kranca do drugiego – zaszydzil nagle Josh.
W oddali pojawila sie grupa niewielkich budynkow. Stacja benzynowa, sklepik oraz bar o nazwie „Longhorn Lounge”, przed ktorym stalo dziesiec czy dwanascie pick-upow skierowanych maskami w strone budynku. Najblizej wejscia stal radiowoz szeryfa.
Josh wjechal na parking i zatrzymal samochod obok innych. Rownoczesnie z Billym otworzyli drzwi i wyskoczyli na zewnatrz. Reacher wygramolil sie od strony pasazera.
– No dobra – powiedzial Billy, otwierajac szeroko drzwi baru. – My stawiamy.
Glina czuje sie w barze jak bokser na ringu. To jego rejon dzialania. Pewnie okolo dziewiecdziesieciu procent wojskowych rozrob odbywa sie wlasnie w barach. Pierwsza rzecz, policjant liczy wejscia. Zwykle sa trzy: glowne wejscie, drzwi od tylu obok lazienek oraz prywatne wyjscie z biura za barem. Reacher zauwazyl, ze w „Longhom Lounge” byly wszystkie trzy.
Potem rozejrzal sie po zgromadzonych tu ludziach, szukajac zarzewia klopotow. Kto zamilknie, kto wybaluszy oczy? Gdzie kryja sie niebezpieczenstwa? W „Longhorn” nic takiego nie zauwazyl. W pomieszczeniu znajdowalo sie jakies dwadziescia piec osob, wylacznie mezczyzni, zaden nie zwracal na nich szczegolnej uwagi, spogladali tylko przelotnie i kiwali glowami, co wskazywalo na zazylosc z Billym i Joshem. Nigdzie nie bylo widac szeryfa. Przy barze stal jednak wolny stolek, a przed nim nietknieta butelka. Moze to honorowe miejsce.
Policjant rozglada sie zawsze za potencjalna bronia. Wszedzie stalo mnostwo butelek z dlugimi szyjkami, ale Reacher nie obawial sie ich. Butelki kiepsko sie sprawdzaja jako bron. Najwyzej w filmach, gdzie robia je z waty cukrowej i etykietkami z bibulki. Bardziej niepokoil go stol bilardowy. Stal posrodku pomieszczenia, przy nim czterech graczy z kijami i jeszcze ponad dziesiec kijow w stojaku obok. Jesli sie nie ma pistoletu, kij do bilardu to najlepszy typ barowej broni.
Za stolem bilardowym rozstawione byly stoliki okolone stolkami. Billy uniosl w kierunku barmana trzy palce i otrzymal trzy zimne piwa. Niosl je w glab sali. Reacher wyprzedzil go, by byc pierwszy przy stoliku. Wolal sam wybrac sobie miejsce. Najlepiej plecami do sciany z trzema wyjsciami na oku. Przepchnal sie i usiadl. Josh usadowil sie z prawej, Billy zas z lewej po przeciwnej stronie stolika. Szeryf nadszedl od strony toalet. Przystanal na widok Reachera, a nastepnie usiadl przy barze na wolnym stolku. Billy uniosl butelke jak do toastu.
– Pomyslnosci – rzekl.
Przyda ci sie, koles, pomyslal zlosliwie Reacher. Pociagnal porzadny tyk z butelki.
– Musze zadzwonic – oznajmil Billy.
Wyszedl na korytarz. Reacher pociagnal kolejny lyk piwa. Billy w drodze powrotnej zagadnal szeryfa. Szeryf kiwnal glowa, dopil piwo i wstal. Spojrzal w strone Reachera. a nastepnie wyszedl z baru. Billy popatrzyl za odchodzacym szeryfem i wrocil do stolika.
– Zadzwoniles? – spytal Josh, jakby cwiczyli ten dialog wczesniej.
– Tak, zadzwonilem – odparl Billy, spogladajac na Reachera. – Zadzwonilem po pogotowie. Lepiej wezwac je zawczasu, bo musi przy jechac az z Presidio. Dojazd moze zajac wiele godzin.
– Musimy ci sie do czegos przyznac – powiedzial Josh. – Byl pewien facet, ktorego przepedzilismy na dobre. Smalil cholewki do naszej Meksykanki. Bobby uznal to za niestosowne i polecil nam, zebysmy zajeli sie gosciem. Przywiezlismy go do tego baru.
– A niby co wspolnego ze mna ma tamten facet? – spytal Reacher.
– Bobby podejrzewa, ze jestes takim samym typkiem jak tamten.
– Chyba wam juz mowilem, ze laczy nas tylko przyjazn.
– Bobby uwaza, ze jednak cos wiecej.
– A wy mu wierzycie?
– Jasne. Reacher nie odezwal sie.
– Tamten byl nauczycielem – wyjasnil Billy. – Przywiezlismy go tutaj, wyprowadzilismy na dwor, skombinowalismy noz rzeznicki, sciagnelismy mu gacie i grozilismy, ze obetniemy mu malego. Skamlal i zarzekal sie, ze zniknie nam z oczu. Ale i tak obcielismy kawalatek. I wiesz co? Wtedy widzielismy go ostatni raz.
– Metoda okazala sie wiec skuteczna – dodal Josh. – Klopot w tym, ze malo sie nie wykrwawil na smierc. Wiec tym razem z gory wezwalismy pogotowie.
– Jesli tylko podniesiecie na mnie reke, to wam przyda sie pogotowie – ostrzegl Reacher.
– Tak sadzisz?
Reacher spojrzal najpierw na jednego, a potem na drugiego, bez strachu, spokojnie. Byl pewny siebie. Nie pamietal juz, kiedy ostatnio dwoch pokonalo go w barowej burdzie.
– Wasz wybor – powiedzial. – Odpusccie sobie albo traficie jak nic do szpitala.
– Wiesz co? – rzucil Josh z usmiechem. – Bedziemy sie trzymac naszego planu. Mamy tu wielu kumpli, a ty nie.
– Nie interesuja mnie wasze znajomosci – odparl Reacher.
Najwyrazniej jednak nie klamali. Atmosfera w barze gestniala, ludzie robili sie niespokojni i bacznie ich obserwowali. Gra w bilard tracila tempo. Reacher czul wiszace w powietrzu napiecie.
– Nie jestesmy cykorami – rzekl odwaznie Billy – Powiedzmy, ze umiemy to i owo.
Reacher wstal od stolika i szybko minal Josha, nim tamten zdazyl zareagowac.
– No, to do dziela – powiedzial. – Od razu zalatwmy nasze sprawy, na podworku.
Ruszyl z prawej strony stolu bilardowego do wyjscia przy toaletach.
Slyszal, ze Josh i Billy ida w slad za nim. Raptem blyskawicznym ruchem chwycil ostatni kij bilardowy stojacy w stojaku i obrocil sie o sto osiemdziesiat stopni, walac Billy’ego z calej sily w bok glowy. Rozlegl sie trzask i Billy padl na ziemie. Zamachnal sie na Josha. Ten chcial sie oslonic dlonia i jego przedramie peklo jak zapalka. Zawyl, a Reacher przywalil mu na dokladke w glowe.
Mezczyzni w barze odsuneli sie w czasie bijatyki, teraz zas zaczeli sie zblizac, powoli i strachliwie. Reacher schylil sie i wyjal Joshowi z kieszeni kluczyki od pick-upa. Rzucil kij na ziemie, po czym przepchnal sie przez tlum do wyjscia. Nikt nie staral sie go zatrzymac. Najwyrazniej przyjazn w hrabstwie Echo ma swoje granice. Wskoczyl do wozu, zapalil silnik i ruszyl na polnoc.
ROZDZIAL SIODMY
PANOWAL juz zmrok, kiedy skrecil w brame prowadzaca na ranczo. Wszystkie swiatla w Czerwonym Domu byly pozapalane, na podworku staly dwa samochody. Jeden nalezal do szeryfa. Drugim byt zoltozielony lincoln.