– Licze na ciebie, Jack.

Odeszla sama, Reacher zas postanowil jakos zabic czas. Wyszedl na ganek, gdzie siadl na bujaku i zrobil to, co robi wiekszosc zolnierzy w oczekiwaniu na akcje. Zasnal.

Carmen obudzila go po mniej wiecej godzinie. Polozyla mu dlon na ramieniu, otworzyl powoli oczy i ujrzal ja nad soba. Przebrala sie. Miala teraz na sobie niebieskie dzinsy, koszule w krate oraz pasek ze skory jaszczurki.

– Rozmyslilam sie – powiedziala. – Nie chce, zebys z nim rozmawial. Jeszcze nie teraz.

– Czemu?

– Nie chce go prowokowac. To mogloby go rozwscieczyc. Gdyby do wiedzial sie, ze ktos jeszcze wie.

– Nie wolno ci tchorzyc, Carmen – rzeki. – Powinnas walczyc.

– Jeszcze powalcze – odparla. – Dzis wieczorem. Powiem mu, ze mam tego dosc.

Reacher nie odezwal sie. Carmen wrocila do domu.

WEWNETRZNY zegar mowil Reacherowi, ze zbliza sie pora. Abilene bylo niecale siedem godzin drogi od hrabstwa Echo. Moze szesc, jesli kierowca byl prokurator okregowy, ktoremu nie groza mandaty za szybka jazde. Zakladajac, wiec, ze Slup wyszedl o siodmej, beda tu przed pierwsza.

Zauwazyl Bobby’ego wychodzacego ze stajni. Bobby wszedl do domu, nie spojrzawszy nawet na Reachera. Po pol godzinie pojawil sie umyty, ubrany w swieze dzinsy oraz nowa koszulke.

Za chwile otworzyly sie drzwi i pojawila sie Carmen, trzymajac za reke Ellie. Carmen szla lekko chwiejnym krokiem, jakby uginaly sie pod nia nogi.

Reacher wstal i gestem pokazal jej, ze powinna usiasc. Ellie wgramolila sie na bujak i usiadla obok matki. Wszyscy troje milczeli. Reacher podszedl do barierki ganku i wyjrzal na droge.

Zauwazyl klab pylu w oddali. Chmura powiekszala sie stopniowo, az wreszcie rozpoznal zoltozielonego lincolna. Jechal droga, zblizal sie szybko, wreszcie przyhamowal przy bramie i ostro skrecil. Za kierownica siedzial Hack Walker. Rusty Greer zajmowala tylne siedzenie. Obok kierowcy rozpieral sie zwalisty, blady mezczyzna. Mial krotkie blond wlosy i rozgladal sie dookola z szerokim usmiechem. Slup Greer wracal na lono rodziny.

Lincoln zatrzymal sie przed gankiem, cala trojka wysiadla. Bobby i Ellie zbiegli po schodkach na spotkanie. Carmen powoli podniosla sie z bujaka.

Slup Greer byl blady od siedzenia w zamknieciu, cierpial na nadwage od kalorycznego jedzenia, ale byl niewatpliwie bratem Bobby’ego. Mieli obaj takie same wlosy, twarz i sylwetke. Bobby usciskal go mocno, krzyczeli radosnie i klepali sie po plecach.

W koncu Slup puscil Bobby’ego i przykucnal, by wziac na rece Ellie. Dziewczynka rzucila mu sie w ramiona. Podniosl ja do gory i przytulil. Pocalowal w policzek.

Potem postawil Ellie na ziemi i spojrzal na ganek z triumfalnym usmiechem. Wyciagnal reke, przywolujac zone.

Zdobyla sie na wymuszony usmiech i zeszla po schodach. Ujela dlonie Slupa i przytulila sie. Calowali sie na tyle dlugo, by nikt nie pomyslal, ze sa bratem i siostra, ale zbyt krotko, by ktos mogl mniemac, iz tli sie miedzy nimi jeszcze jakas namietnosc. Hack Walker wsiadl z powrotem do lincolna i odjechal pelnym gazem.

Bobby wraz z matka ruszyli w strone ganku, Slup poszedl za nimi. prawa reka trzymajac dlon Ellie, lewa zas Carmen. Mocno mruzyl oczy na sloncu. Carmen nic nie mowila, za to Ellie paplala jak najeta. Cala trojka przeszla obok Reachera, ramie przy ramieniu. Slup przystanal przy drzwiach i odchylil prawe ramie, by przepuscic Ellie. Przestapil prog tuz za nia, a nastepnie obrocil drugie ramie, by pociagnac za soba Carmen. Drzwi zatrzasnely sie za nimi z hukiem, unoszac z desek ganku tumany rozgrzanego kurzu.

PRZEZ blisko trzy godziny Reacher nie widzial nikogo poza sluzaca. Nie wychodzil z baraku, a ona przyniosla mu lunch. Potem poznym popoludniem poszedl na tyly stajni, gdzie natknal sie na Slupa, Carmen i Ellie, wracajacych ze wspolnej przechadzki. Wciaz panowal skwar. Slup wygladal na wzburzonego. Pocil sie. Carmen byla mocno spieta. Miala lekko zaczerwieniona twarz. Moze z napiecia, moze z nadmiernego wysilku. A moze z przerazliwego goraca. Nie mozna jednak wykluczyc, ze otrzymala kilka razow w policzek.

– Ellie, chodz, pojdziemy do twojego kucyka – powiedziala, wyciagajac reke.

Ruszyly za plecami Slupa ku wrotom stajni. Carmen, nie zatrzymujac sie, odwrocila glowe i poruszajac wargami, powiedziala bezglosnie: „Porozmawiaj z nim”. Slup obejrzal sie za nimi. Potem popatrzyl na Reachera, jakby go widzial pierwszy raz w zyciu.

– Slup Greer – przedstawil sie, wyciagajac dlon.

Z bliska wygladal jak starsza i madrzejsza wersja Bobby’ego. Mial inteligentne oczy. Jednak wcale nie musial byc przyjemnym intelektualista. Nietrudno bylo sobie wyobrazic, ze potrafi byc okrutny. Reacher potrzasnal jego dlonia. Byla miekka, choc mial grube kosci. To reka mieczaka, a nie wojownika.

– Jack Reacher – powiedzial. – Jak bylo w wiezieniu?

Na ulamek sekundy pojawilo sie zdumienie w jego oczach. Ale natychmiast sie powsciagnal. Nauczyl sie panowac nad soba, pomyslal Reacher.

– Raczej kiepsko – odparl Slup. – Byles kiedys w pudle?

I do tego bystrzak.

– Po drugiej stronie krat.

Slup kiwnal glowa.

– No tak. Carmen mowila, ze byles gliniarzem. A teraz jestes wedrownym robotnikiem.

– Taki los. Nie mialem bogatego tatusia.

Slup nie odzywal sie chwile.

– Sluzyles w wojsku, zgadza sie? Nigdy nie mialem szczegolnego szacunku do armii.

– Zdazylem sie domyslic. Slyszalem, ze nie chciales placic podatkow na nia.

Znow blysk w oku, ktory szybko przeminal. Trudno go wyprowadzic z rownowagi, pomyslal Reacher. Ale co sie dziwic, w wiezieniu kazdy uczy sie trzymac nerwy na wodzy.

– Szkoda, ze popsules wszystko, rejterujac i wychodzac wczesniej z paki.

– Tak sadzisz?

Reacher kiwnal glowa.

– Jesli nie stac cie na odsiedzenie wyroku, nie popelniaj chociaz przestepstwa.

– Ty tez wyszedles z wojska. Moze i ty nie wytrzymales?

Reacher usmiechnal sie.

– Nie mialem wyboru. Szczerze mowiac, wykopali mnie. Tez zlamalem prawo.

– Naprawde? Jak?

– Jakis zafajdany pulkownik bil swoja zone. Sympatyczna mloda kobiete. Potrafil sie niezle kamuflowac, nikt o niczym nie wiedzial. Trudno, wiec mu bylo cokolwiek udowodnic. Nie moglem jednak pozwolic, by mu to uszlo na sucho. To nie byloby fair. Wiec pewnej nocy sam go dopadlem. Zadnych swiadkow. Teraz porusza sie na wozku. Slini sie jak staruch.

Slup nie odzywal sie. Jesli teraz odejdziesz, pomyslal Reacher, to tak, jakbys sie przyznal. Jednak Slup nie ruszyl sie z miejsca, spogladajac w pustke. Potem wrocil do rzeczywistosci. Wyostrzyl mu sie wzrok.

Niezbyt szybko, ale tez i nie za wolno. Sprytny facet.

– Od razu poczulem sie lepiej – powiedzial – ze nie zaplacilem podatkow. Moje pieniadze moglyby trafic do waszej kieszeni.

– Masz cos przeciwko?

– Mam – odparl Slup.

– Przeciwko komu?

– Przeciwko wam obu – odparl twardo Slup.

– Tobie i tamtemu gosciowi z wojska.

Obrocil sie na piecie i odszedl.

REACHER wrocil do baraku. Sluzaca przyniosla mu kolacje. Zrobilo sie ciemno. Lezal na lozku, pocac sie. Temperatura nie chciala spasc ani troche, wciaz bylo okolo 40 stopni. Slyszal wycie kojota, charakterystyczne odglosy pumy oraz trzepot skrzydel niewidocznych dla oczu nietoperzy.

Potem dobiegly go lekkie kroki na schodach wewnatrz baraku. Kiedy usiadl, ujrzal Carmen wchodzaca na gore.

Вы читаете Plonace Echo
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату