Reacher nie odezwal sie.
– Postaram sie stawic czolo nowej sytuacji – rzekla. – Zaczne od nowa. Jesli mnie tknie chocby raz, zagroze mu rozwodem.
– No coz, twoj wybor.
Odsunela krzeslo i wstala.
– Chodz, zobaczysz Ellie – zaproponowala. – We snie wyglada do prawdy przeslicznie.
Zaprowadzila go schodami na tylach domu do pokoju Ellie. W swietle nocnej lampki widac bylo dziewczynke spiaca na plecach, z raczkami rozrzuconymi wokol glowy. Wlosy lezaly rozsypane na poduszce. Dlugie, ciemne rzesy spoczywaly na policzkach jak wachlarze.
– Nie chce, zeby zyla jak zbieg – wyszeptala Carmen.
Wzruszyl ramionami. On w wieku Ellie zyl wlasnie jak zbieg. Zreszta tak bylo przez cale jego zycie, od narodzin az do wczoraj. Przeprowadzal sie z jednej bazy wojskowej do drugiej, po calym swiecie, czasem calkiem znienacka. Bywalo tak, ze rano wybieral sie wlasnie do szkoly, a tu odwozono go na lotnisko i po trzydziestu godzinach ladowal w zupelnie innym zakatku swiata. Nie czul sie przez to wcale jakos specjalnie pokrzywdzony.
A moze jednak stala mu sie krzywda?
– Twoj wybor – powtorzyl.
Wyprowadzila go na korytarz i zamknela drzwi do pokoju Ellie.
– A teraz ci pokaze, gdzie trzymam pistolet – oznajmila.
Ruszyla przed siebie korytarzem. Skrecila w lewo, a potem w prawo na inne schody wiodace w dol.
– Dokad mnie prowadzisz? – spytal.
– Do oddzielnego skrzydla.
Schody zawiodly ich na parter, do korytarza prowadzacego z glownego budynku do apartamentu wielkosci malego domku. Byla tu garderoba, lazienka oraz salon, w ktorym staly fotele i kanapa. Na koncu salonu lukowate drzwi prowadzily do sypialni.
– Tutaj – powiedziala i otworzyla szuflade biurka. – Szafka nocna jest za niska. Ellie moglaby znalezc w niej pistolet. Tu nie dosiegnie.
Byla to szuflada z bielizna Carmen.
– Po co mi to pokazujesz?
Nie odzywala sie przez chwile.
– Bedzie mial ochote na seks, prawda? – rzekla w koncu. – Siedzial w pudle przez poltora roku. Ale ja mu odmowie. Mam prawo czy nie? Zeby odmowic.
– Jasne, ze masz – przytaknal.
– Kobieta ma rowniez prawo powiedziec „tak”, czyz nie? – spytala.
– W rownym stopniu.
– Tobie odpowiedzialabym „tak”.
– Ale ja cie o to nie prosze.
Zawiesila glos.
– Czy w takim razie ja moge poprosic ciebie?
Spojrzal jej prosto w oczy.
– To zalezy od twoich pobudek, jak mysle.
– Mam na to ochote – odparla. – Chce sie z toba kochac.
– Czemu?
– Szczerze? – powiedziala. – Bo tak chce.
– I?
Wzruszyla ramionami.
– I chyba chce troche zranic Slupa.
Nie odezwal sie.
– Jak brzmi twoja odpowiedz? – spytala.
– Nie.
– A zostaniesz przynajmniej tu ze mna?
REACHER obudzil sie w niedzielny poranek na kanapie Slupa Greera. Uslyszal szum prysznica i poczul won kawy. Wszedl do sypialni. W rogu stal kredens, a na nim niewielki ekspres do kawy. Obok postawiono dwa kubki. Nalal kawe do jednego z nich.
Woda przestala leciec pod prysznicem, po chwili drzwi lazienki sie otworzyly i pojawila sie w nich Cannen. Byla owinieta bialym recznikiem, drugi zawiazala na glowie jak turban. Spojrzal na nia bez slowa.
– Dzien dobry – przerwala cisze.
– Witam – odparl.
– Wcale nie taki dobry, prawda? – dodala. – To niedobry dzien.
– Chyba tak – przyznal.
– Mozesz skorzystac z prysznica – zaproponowala. – A ja pojde do Ellie.
– Dobrze.
Wszedl do lazienki, zdjal przepocone ubranie i znalazl sie w kabinie prysznicowej. Byla ogromna i oszklona. Sitko natryskowe nad jego glowa mialo wielkosc kapelusza, dodatkowo w kazdym rogu znajdowaly sie dysze skierowane na niego. Odkrecil kurek i urzadzenie ruszylo z hukiem. Potoki wody oblewaly go ze wszystkich stron. Mial wrazenie, ze stoi pod wodospadem Niagara. Nie slyszal nawet swoich mysli. Wymyl sie szybko i zakrecil wode.
Wzial swiezy recznik ze sterty i wytarl sie nim na tyle, na ile mogl w tej wilgoci. Owinal biodra recznikiem i wyszedl do garderoby. Carmen zapinala guziki bialej koszuli. W tym samym kolorze miala spodnie. Do tego zlota bizuterie. Jej skora byla ciemna i gladka, wlosy lsnily i juz zaczely sie skrecac w loki pod wplywem upalu.
– Szybki jestes – zauwazyla.
– To piekielna machina, a nie prysznic – powiedzial.
Wspiela sie na palce i pocalowala go w policzek.
– Dzieki, ze byles przy mnie tej nocy. Czulam sie bezpieczniej.
Powoli wyszla z pokoju, zeby obudzic corke. Ubral sie i znalazl inna droge do glownego budynku. Dom przypominal labirynt. Wyszedl w salonie, w ktorym jeszcze nie byl, po czym znalazl sie w holu, gdzie trzymano bron. Otworzyl frontowe drzwi i wyszedl na ganek. Juz czuc bylo upal.
Poszedl do stajni, gdzie zastal Bobby’ego spiacego na poslaniu z be lek slomy.
– Pobudka, wstawaj! – zawolal.
Bobby poruszyl sie i usiadl, zdziwiony, gdzie jest. Gdy tylko sobie przypomnial, wezbrala w nim zlosc.
– Dobrze spales? – spytal Reacher.
– Wkrotce wroca – powiedzial msciwie Bobby. – Jak myslisz, co sie wtedy stanie?
Reacher usmiechnal sie.
– Pewnie zastanawiasz sie, czy im powiem, ze kazalem ci posprzatac stajnie i spac na sianie?
– Nie mozesz im tego powiedziec.
– Chyba nie – zgodzil sie Reacher. – Wiec sam zamierzasz ich w to wtajemniczyc?
Bobby nie odezwal sie.
Reacher znow sie usmiechnal.
– Pewnie nie. Nie wychodz stad do poludnia, potem cie wpuszcze do domu, zebys sie przebral na uroczystosc rodzinna.
– Co ze sniadaniem?
– Poczestuj sie od koni. Jak sie okazuje, maja paszy pod dostatkiem.
Wrocil do domu, gdzie zastal Carmen i Ellie przy sniadaniu. Ellie wcinala nalesniki, jakby nie jadla od tygodni. Reacher nalozyl sobie jednego, obserwujac Carmen. Nie tknela jedzenia. Po sniadaniu Ellie zgramolila sie z krzesla i pobiegla jak huragan do swojego kucyka.
– Pogadasz ze Slupem? – spytala Carmen.
– Jasne.
– Powinien sie dowiedziec, ze nie jest to juz tajemnica alkowy.
– Masz racje.