sen.

A pozniej wyruszylem na polowanie na kury z moim nowym przyjacielem (jak mi sie wtedy wydawalo) – rudym lisem.

* * * * *

Przebudzilo mnie szczekanie. Bylo jeszcze ciemno – ocenilem, ze do switu pozostalo pare godzin. Szczekanie rozbrzmiewalo gdzies z bliska. Lezac w calkowitym bezruchu staralem sie ustalic, skad dobiega i kto je wydaje. Czyzby w lesie byly jakies szczeniaki? Upewniwszy sie, ze sowy odpoczywaja, caly spiety, powoli zaczalem pelznac w kierunku, skad slychac bylo szczekanie. Niedaleko, w zaglebieniu pod wystajacym korzeniem drzewa, natrafilem na lisia jame. W nozdrza uderzyla mnie pizmowa won ekskrementow oraz zapach pozywienia. Dostrzeglem wpatrujace sie we mnie dwie pary slepi.

„Kto to jest?”, zapytal ktos na poly agresywnie, na poly z przestrachem.

„Prosze sie nie denerwowac – powiedzialem spiesznie uspokajajacym tonem. – To tylko ja.”

„Pies?” – padlo pytanie i jedna para slepi odsunela sie od drugiej. Z polmroku wysunal sie lis. Raczej wyczulem, niz dostrzeglem, ze tam byla ona – lisica.

„No?”, ponaglila mnie.

„Hm, tak, jestem psem”, powiedzialem.

„Czego tu chcesz?” – Jej glos przybral nagle grozne zabarwienie.

„Uslyszalem twoje szczeniaki. Bylem po prostu ciekawy.”

Wydawalo sie, ze lisica stwierdzila, iz nie stanowie zagrozenia, poniewaz sie odprezyla.

„Co robisz w tych lasach? – zapytala. – Psy rzadko pokazuja sie tutaj w nocy.”

„Podrozuje.” – Nie powiedzialem, dokad. Pewnie by tez nie zrozumiala.

„Do domow, w ktorych mieszkaja wielkie zwierzeta?”

„Tak, do miasta.”

„Jestes z farmy?”

„Farmy?”

„Farmy po drugiej stronie lasu. Za lakami.”

Jej swiat byl wiekszy niz zaby.

„Nie, nie jestem stamtad. Jestem z wielkiego miasta.”

„Aha.”

Lisica najwidoczniej przestala sie mna interesowac, poniewaz odwrocila sie tylem. Nagle z ciemnosci rozlegl sie slaby glosik: „Mamo, jestem glodny”. Brzmiala w nim wyrazna skarga.

„Siedz cicho! Zaraz wracam.”

„Ja tez jestem glodny”, powiedzialem, i tak bylo w istocie.

Lisica obrocila blyskawicznie leb w moja strone.

„No to idz, poszukaj sobie jedzenia!”

„Eee… Nie wiem, jak sie do tego zabrac w lesie.”

Spojrzala na mnie z niedowierzaniem.

„Nie potrafisz zdobyc sobie pozywienia? Nie dasz rady upolowac krolika, myszy czy wiewiorki?”

„Jeszcze nigdy nie bylem do tego zmuszony. Zabijalem szczury i myszy, ale nigdy nic wiekszego.”

Lisica potrzasnela z niedowierzaniem lbem.

„No to jak ci sie udalo przezyc? Mysle, ze dokarmialy cie wielkie istoty – widzialam, ze wy z nimi trzymacie. Dajecie sie nawet wykorzystywac do polowan na nas!”

„Nie ja! Ja jestem z miasta. Nigdy nie polowalem na lisy.”

„Dlaczego mialabym ci uwierzyc? Skad mam wiedziec, ze nie probujesz mnie oszukac?” Zademonstrowala mi spiczaste zabki w usmiechu, ktory praktycznie byl pogrozka.

„Jesli chcesz, pojde sobie. Nie chce cie denerwowac. Moze jednak moglibysmy z twoim partnerem zdobyc cos do jedzenia.”

„Nie mam juz partnera!” – rzucila gniewnie lisica. W jej slowach slychac bylo bol.

„Co sie z nim stalo?”, zapytalem.

„Zostal zlapany i zabity”, z trudem powiedziala lisica.

„Mamo, znajdz nam cos do jedzenia”, dobiegla znow placzliwa prosba.

„Coz, moze moglbym ci pomoc”, zasugerowalem.

„Phi – prychnela lisica, ale jej glos natychmiast sie zmienil. – Moze i przydasz sie na cos”, powiedziala w koncu z namyslem.

Wyprezylem sie.

„Zrobie wszystko. Umieram z glodu.”

„No dobrze. Dzieci, zostaniecie tutaj. Macie nie wychodzic! Zrozumiano?”

Male lisy potwierdzily.

„No to chodzmy.” Lisica przeszla obok mnie, ocierajac sie o mnie.

„Dokad?”, zapytalem gorliwie, ruszajac za nia.

„Zobaczysz.”

„Jak masz na imie?”, zawolalem.

„Badz cicho! – skarcila mnie szeptem, po czym zapytala: – Co to jest imie?”

„To, jak sie nazywasz.”

„Nazywam sie lis. Lisica, dokladniej mowiac. Ty nazywasz sie pies, zgadza sie?”

„Nie. Ja jestem psem. Ty jestes lisica. Nazywam sie Fuks.”

„Idiotyzm. Fuks to robak!”*

„Tak, ale ludzie nazwali mnie Fuksem – bo miewalem szczescie, czyli fuksa. To takie ich wyrazenie.”

Wzruszyla ramionami, podejrzewajac mnie o glupote. I nie odezwala sie do mnie ani slowem przez nastepne poltorej mili. Potem zblizyla sie do mnie i rzekla:

„Jestesmy juz prawie na miejscu. Od tej pory masz sie zachowywac bardzo cicho i bardzo ostroznie poruszac.”

„Dobrze”, wyszeptalem. Dygotalem z podniecenia.

Ujrzalem przed nami farme. Z zapachu, jaki od niej dobiegal, ocenilem, ze nastawiona jest glownie na produkcje mleka.

„Co zrobimy? Zabijemy krowe?”, zapytalem zupelnie powaznie. Przepelnial mnie entuzjazm.

„Zglupiales? – syknela lisica. – Zapolujemy na kury. Trzymaja ich tu troche.”

I bardzo dobrze, pomyslalem. To tez moze byc bardzo interesujace.

Popelzlismy w strone farmy. Dokladnie nasladowalem styl lisicy: czolgalem sie do przodu w absolutnej ciszy, weszylem, zatrzymywalem sie, nasluchiwalem, po czym znow ruszalem po cichu od krzaka do krzaka, przekradajac sie przez wysoka trawe. Zauwazylem, ze wiatr wieje w nasza strone: niosl od farmy cudowne zapachy. Dotarlismy do wielkiej otwartej szopy i wsliznelismy sie do niej bez przeszkod. Po lewej stronie znajdowaly sie wielkie bele zeszlorocznej slomy jeczmiennej, a po prawej spietrzone wysoko worki nawozu. Gdy wylezlismy z drugiej strony szopy, przystanalem przy korycie z woda i nachleptalem sie jej do woli.

„No, chodz! – wyszeptala niecierpliwie lisica. – Nie ma na to czasu. Wkrotce swit.”

Podreptalem za nia, czujac sie odswiezony. Nerwy mialem napiete jak postronki. Przemknalem z lisica przez podworze sluzace do suszenia ziarna, kolo koryt i silosu, a w koncu obok ohydnie smierdzacego dolu na nawoz. Zmarszczylem nos – nie za duzo tego dobrego? – i przyspieszylem kroku za chytra lisica. Z wielkiej obory slychac bylo donosne chrapanie krow. Zapach jeczmienia z mijanego gigantycznego silosu zbozowego prawie zabil won gnoju (aczkolwiek nie do konca). Wkrotce pokonalismy podworze. Dojrzalem przed soba mroczne zarysy domu oswietlonego ksiezycowa poswiata.

Lis zatrzymal sie i zaczal weszyc. Po chwili nasluchiwania rozluznil sie i odwrocil w moja strone.

„Jest tu tylko jeden twoj ziomek, wielka, okrutna bestia. Musimy uwazac, zeby go nie zbudzic, spi kolo domu. Zrobimy tak… – Podeszla blizej i stwierdzilem, ze jest calkiem atrakcyjna na swoj drapiezny sposob. – Kury trzymane sa tam, za siatka. Jest cienka, ale wytrzymala. Jesli uda mi sie ja dobrze zlapac zebami, zdolam ja podniesc, bysmy mogli przelezc pod spodem. Nie jest to trudne, wymaga tylko odrobiny wprawy. Gdy znajdziemy sie w srodku, rozpeta sie pieklo… (Czy rzeczywiscie rozumiala idee piekla, czy tylko tak sobie tlumaczylem w

Вы читаете Fuks
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату