Najezylem sie. Dyszalem checia zemsty, nie baczac na nierowne szanse z moim przeciwnikiem. Zamierzalem bronic rodziny. (Nie ma nic gorszego niz idiota natchniony zadza odwetu!)
Fabryka oczywiscie byla w niedziele zamknieta, weszylem jednak wokol niej, zastanawiajac sie, co znaczy nowo dodane do fabryki skrzydlo. Najwidoczniej mimo mojej smierci interes nie szedl najgorzej.
Po jakims czasie sie znudzilem. To dziwne, ale firma, ktora tak wiele znaczyla dla mnie za zycia, teraz wydala mi sie nieciekawa, wrecz trywialna. Nagle zdalem sobie sprawe, ze przeszlosc stala sie dla mnie czyms bardzo pospolitym. Zostawilem wiec w spokoju fabryke i zaczalem ganiac kroliki na lace.
Kiedy wrocilem pozniej pod swoj dom, z zaskoczeniem stwierdzilem, ze jest pusty. Z podjazdu zniknal samochod, a w srodku panowala absolutna cisza. Dom wydal mi sie pusta skorupa – podobnie jak fabryka. Obydwie budowle stracily dla mnie znaczenie. Bez mieszkancow, bez emocjonalnego zaangazowania bylo to jedynie nagromadzenie cegiel i zaprawy.
Moja najwieksza troska stal sie teraz glod – a wlasciwie zaspokojenie glodu – Potruchtalem wiec z powrotem glowna uliczka wioski do otwartego bez przerwy sklepu spozywczego. Blyskawiczny rajd na stoisko wielosmakowych chrupek zaopatrzyl mnie w niezbyt sycacy obiad. Z Marsh Green musialem sie jednak salwowac ucieczka.
Dotarlem do otwartych pol, gdy kolo mnie zahamowal niebiesko – bialy woz patrolowy. Z okna wystawil glowe policjant i zaczal mnie przywolywac. Nie dalem sie zwabic. Wiedzialem, ze policja bedzie miala na mnie oko po ataku na drogiego Reggie'ego poprzedniego wieczoru, nie wolno bowiem napadac na Bogu ducha winnego obywatela, chyba ze zostalo sie do tego celu specjalnie przeszkolonym.
Przez godzine baraszkowalem radosnie wsrod stada wlochatek (dla ciebie owiec). W koncu pojawil sie zajadly collie, ktory mnie przeploszyl. Zirytowaly mnie owce szydzace z mojego odwrotu, nie bylo po co jednak zaczynac rozsadnej rozmowy z ich straznikiem: byl zbyt posluszny czlowiekowi.
Napilem sie wody z raznie toczacego sie strumyka, skubnalem troche lejkow – jadalnych grzybow – i przedrzemalem reszte popoludnia w wysokiej trawie.
Obudzilem sie odswiezony, majac w glowie tylko jedno. Wrocilem pod fabryke i zaczalem czuwac.
Pojawil sie nastepnego ranka, o wiele wczesniej niz ktorykolwiek z naszych – to znaczy jego – pracownikow. Wtrzachalem wlasnie mlodego krolika, ktorego poprzedniego wieczoru przylapalem na drzemce na pobliskim polu (przykro mi, ale psie instynkty braly coraz czesciej nade mna gore – prawde mowiac, bylem bardzo dumny z rezultatu polowania), gdy uslyszalem znajomy dzwiek samochodowego silnika. Skulilem sie, choc i tak nie bylo mnie widac zza miedzy odgradzajacej pole od fabryki, i zawarczalem groznie. Stopy mezczyzny przy wysiadaniu z samochodu wzniecaly male obloki kurzu.
Miesnie napiely mi sie na karku, gdy sprezylem sie do ataku. Nie bylem pewny, co mu moge zrobic, lecz nienawisc nie pozostawiala wiele miejsca na logike. Gdy juz mialem sie rzucic do przodu, z szosy zjechal jeszcze jeden samochod i zatrzymal sie kolo wozu Newmana. Wysiadl z niego pyzaty mezczyzna w szarym garniturze, ktory pomachal Newmanowi reka. Jego twarz byla mi znajoma. Dopiero jednak, gdy mignal mi w pamieci jego obraz ubranego w bialy laboratoryjny fartuch, przypomnialem sobie, ze to dyrektor do spraw technicznych. Dobry czlowiek, nieco pozbawiony wyobrazni, ale nadrabial ja sumiennoscia i pracowitoscia.
– Znow dzisiaj bedzie spiekota, panie Newman – powiedzial, usmiechajac sie do mojego nieprzyjaciela.
– Nie ma watpliwosci. Pewnie przygrzeje jak wczoraj – odrzekl Newman, wyciagajac neseser z tylnego siedzenia swojego wozu.
– Opalil sie pan troche – powiedzial dyrektor techniczny. – Pewnie w ogrodku?
– Nie, chcialem oderwac sie od wszystkiego i zabralem Carol z Gillian nad morze.
– Nie watpie, ze im sie to podobalo.
Newman zasmial sie krotko.
– Tak. Za wiele weekendow spedzalem ostatnio z papierzyskami. Zona nie miala zadnych rozrywek.
Dyrektor techniczny pokiwal glowa, czekajac, az Newman otworzy wejscie do biur fabryki. – Jak sie dzis miewa? – dobieglo mnie jego pytanie.
– Och… o wiele lepiej. Oczywiscie wciaz jej go brakuje, mimo ze minelo tyle czasu, ale przeciez wszyscy za nim tesknimy… Jak sie troche uspokoi, zajmiemy sie planem na ten tydzien… – Ich glosy odzywaly sie echem w korytarzu, a po zamknieciu drzwi ucichly zupelnie.
Zona? Carol wyszla za niego? Bylem wstrzasniety. I jeszcze bardziej zraniony. Naprawde zabral wszystko!
Wscieklosc gotowala sie we mnie przez caly dzien. Ukrylem sie w poblizu fabryki i czekalem. W koncu sie opanowalem. Z zacieta msciwoscia zdecydowalem, ze doczekam sie jeszcze wlasciwej chwili.
Newman pojawil sie ponownie okolo poludnia. W rozluznionym krawacie i bez marynarki. Pozostalem w ukryciu, poniewaz w poblizu fabryki znajdowalo sie zbyt wielu pracownikow. Jedni siedzieli w cieniu, opierali sie plecami o sciane i jedli kanapki, inni wygrzewali sie na sloncu. Newman wsiadl do samochodu, opuscil okno i odjechal glowna droga.
Zazgrzytalem z rozczarowania zebami. Postanowilem czekac dalej.
Morderca wrocil mniej wiecej godzine pozniej, lecz i tym razem nie moglem nic zwojowac – wokol byl wciaz za duzy ruch.
Do wieczora sie przespalem. Pracownicy – sposrod ktorych wielu rozpoznawalem – opuscili budynek, z radoscia uciekajac przed wyczerpujacym zarem. Obsada biura, skladajaca sie z dwoch sekretarek i dyrektora administracyjnego, pracowala mniej wiecej godzine dluzej, a po kolejnej godzinie odjechal dyrektor techniczny, Newman pozostal w fabryce.
Gdy zapadl zmierzch, w skrzydle biurowym zapalilo sie swiatlo. Wiedzialem, ze pali sie w naszym – jego – gabinecie. Wylazlem z ukrycia i podpelzlem pod budynek, zagladajac w okno. Wspialem sie na tylne lapy, przednimi opierajac sie o nie wyprawiony mur, bez wzgledu na to jednak, jak bardzo wyciagalem szyje, nie widzialem w srodku nic poza swietlowkami na suficie.
Opadlem na lapy i okrazylem szybko budynek, szukajac wejscia, ktorym moglbym sie dostac do srodka. Niestety, nie znalazlem.
Gdy zakonczylem okrazenie, ujrzalem samochod zaparkowany przodem do budynku. Zblizywszy sie do niego, spostrzeglem, ze okno po stronie kierowcy jest otwarte, by wnetrze troche sie ochlodzilo.
Wiedzialem, co powinienem zrobic w tej sytuacji. Trudniej bylo to wykonac. Z wielkim wysilkiem udalo mi sie przecisnac przez okno przednia czesc ciala do samochodu, poniewaz pazury tylnych lap slizgaly sie po gladkiej powierzchni drzwi, a nastepnie przepchnac brzuch. W koncu zdyszany zwalilem sie na siedzenie kierowcy. Po chwili odpoczynku przesliznalem sie przez luke miedzy przednimi siedzeniami na tyl i ukrylem na podlodze.
Caly bylem rozdygotany.
Minela co najmniej godzina, nim Newman zdecydowal, ze dosc ma pracy na ten dzien, i opuscil biuro. Zastrzyglem uszami na dzwiek otwieranych drzwi i skulilem sie, gdy Newman otworzyl drzwi samochodu. Samochod zakolysal sie, gdy wsiadl do srodka i rzucil neseser na siedzenie obok siebie. Z calych sil hamowalem sie, by nie rzucic sie na Newmana, kiedy zapuscil silnik, wlaczyl swiatla i na wstecznym biegu wyjezdzal z parkingu. Przerzucil dlon przez oparcie. Musialem sie powstrzymac, by nie odgryzc mu palcow. Chcac jednak zrealizowac swoj plan zemsty, nie moglem polegac tylko na sile zebow.
Czekalem, az samochod sie rozpedzi.
Newman wyjechal na droge i ruszyl na pelnym gazie w strone miasteczka. Musial przejechac przez Edenbridge, by dotrzec do Marsh Green. Wiedzialem, ze mam malo czasu na realizacje swojego planu, poniewaz wioska znajdowala sie niedaleko od miasta. Za miasteczkiem byl dlugi prosty odcinek drogi, ktora skrecala nastepnie w strone Hartfield; mniejsza odnoga drogi do Marsh Green odchodzila na szczycie haku zakretu. Wiekszosc samochodow przejezdzala z bardzo duza predkoscia przez odcinek przed zakretem. Przypuszczalem, ze i tym razem bedzie tak samo, poniewaz o tej porze szosa powinna byc prawie pusta. Zamierzalem wtedy wlasnie przystapic do realizacji swego planu, nawet jesli mialbym przy tym zginac. Umarlem juz raz, bez trudu moglem umrzec ponownie. Bo co wlasciwie mialem do stracenia? Pieski zywot?
Mysl o zlu wyrzadzonym przez tego czlowieka sprawila, ze krew uderzyla mi ponownie do glowy, a serce lomotalo w piersi. W glebi gardla wezbralo powoli dobywajace sie na powierzchnie warczenie jak stopiona lawa pelna nienawisci, szukajaca ujscia, torujaca sobie droge i w koncu buchajaca na powierzchnie w postaci krzyku,