malenkiej scenie. Figurki mialy pomalowane twarze i byly ze soba polaczone, totez gdy Gankis przesunal w rekach kule, zaczely sie poruszac. Jedna wykonywala piruet, druga – serie skokow przez przeszkode, a trzecia poruszala glowa w rytmie ruchow pozostalych. Kennit odniosl wrazenie, ze wszystkie trzy slyszaly i odpowiadaly na wesola muzyczke, ktora ktos uwiezil wraz z nimi wewnatrz kuli.

Pozwolil, by Gankis dwukrotnie zademonstrowal mu ruchy figurek. Potem bez slowa, lecz pelnym gracji gestem wyciagnal ku niemu reke o dlugich palcach, a wtedy stary marynarz wlozyl mu w dlon skarb. Kennit nie przestawal sie wesolo usmiechac, kiedy po raz pierwszy podniosl kule do swiatla slonecznego i poruszyl nia, by naklonic figurki do tanca. Kula nawet nie wypelniala mu dloni.

– Dzieciece cacko – mruknal wyniosle.

– Tak, gdyby to dziecko bylo najbogatszym ksieciem na swiecie – osmielil sie zauwazyc Gankis. – Ta rzecz jest, panie, zbyt krucha, by dawac ja do zabawy dziecku. Upusciloby ja natychmiast…

– A jednak kula przetrwala skoki na sztormowych falach, a pozniej morze cisnelo ja na plaze – zauwazyl z wystudiowanym dobrym humorem Kennit.

– To prawda, panie, szczera prawda, ale jestesmy przeciez na Plazy Skarbow. Slyszalem, ze niemal wszystko, co tu wyrzuca morze, jest cale. To czesc zwiazanej z tym miejscem magii.

– Magia. – Kennit pozwolil sobie na nieco szerszy usmiech i schowal kule do obszernej kieszeni indygowego kaftana. – Zatem wierzysz, ze twa magia ciska tego typu blyskotki na brzeg?

– A coz innego, kapitanie? Wedle wszelkich praw, taka szklana banke powinno rozbic na drobne kawalki byle uderzenie, a przynajmniej jej powierzchnie musialby porysowac piasek. Tymczasem ona wyglada, jak gdyby wlasnie opuscila sklep jubilerski.

Kennit ze smutkiem potrzasnal glowa.

– Magia? Nie, Gankisie, nie ma w tym wiecej magii niz w kipieli na Plyciznach Orte'a albo w Korzennym Pradzie, ktory pomaga zaglowcom dotrzec do wyspy, ale szydzi z nich przez cala droge powrotna. To tylko sztuczka wiatru, nurtu i plywow, nic wiecej. A opinia, ze kazdy statek, ktory sprobuje zakotwiczyc po drugiej stronie tej wyspy przed nastepnym przyplywem osiadzie na mieliznie i roztrzaska sie, to zwykly przesad.

– Tak, panie – zgodzil sie z szacunkiem, chociaz bez przekonania Gankis. Jego bystre oczy wpatrzyly sie w kieszen, do ktorej kapitan Kennit wlozyl szklana kule. Usmiech mlodego pirata nieco przygasl.

– No i? Nie krec sie tutaj. Wracaj na gore, ruszaj skarpa, a moze znajdziesz cos jeszcze.

– Robi sie, panie – powtorzyl stary. Rzucil ostatnie, pelne zalu spojrzenie na kieszen kapitana, potem odwrocil sie i pospieszyl z powrotem na skarpe. Kennit wsunal reke do kieszeni i piescil gladkie zimne szklo. Po chwili dalej spacerowal po plazy. W gorze podazaly za nim mewy. Slizgaly sie powoli na wietrze, sledzac cofajace sie fale w poszukiwaniu smacznych kaskow. Mlody pirat nie przyspieszyl, choc przez caly czas pamietal, ze po drugiej stronie wyspy jego statek oczekuje go na zdradliwych wodach. Tak jak nakazywala tradycja, przeszedl cala dlugosc wyspy, lecz nie zamierzal sie ociagac, gdy juz uslyszy wrozbe istoty z Innego Ludu. Wiedzial rowniez, ze nie zostawi znalezionych tu skarbow. Mysl ta rozciagnela mu usta w wielki, szczery usmiech.

Podczas wedrowki Kennit wyjal z kieszeni reke i lekko dotknal nadgarstka drugiej. Koronkowy mankiet bialej jedwabnej koszuli skrywal cienki podwojny rzemien z czarnej skory, ktory zwarcie laczyl z nadgarstkiem mala drewniana ozdobke. Ornament mial ksztalt wyrzezbionego oblicza, przeszytego przy brwi i dolnej szczece, by twarz mocno tulila sie do nadgarstka, tuz nad tetnem. Poczatkowo talizman byl koloru czarnego, ale obecnie wiekszosc barwnika juz sie starla. Rysy twarzy ciagle pozostawaly wyrazne: malenkie szydercze oblicze, wyrzezbione z nieslychana dokladnoscia. Za jego wykonanie Kennit zaplacil ogromna sume. Nie kazdy wszak umial rzezbic w czarodrzewie, mimo iz wielu potrafilo ukrasc odpowiedni material.

Kapitan dobrze pamietal rzemieslnika, ktory stworzyl dla niego malenki amulet. Pirat siedzial przez dlugie godziny w pracowni mezczyzny, oblewalo go chlodne swiatlo poranka, podczas gdy artysta pracowicie obrabial twarde jak zelazo drewno, starajac sie odzwierciedlic rysy swego modela. Nie rozmawiali. Artysta mowic nie mogl, kapitan nie mial ochoty. Dla koncentracji rzezbiarz potrzebowal absolutnej ciszy, poniewaz pracowal nie tylko nad drewnem, ale powolywal tez do zycia czary, ktore nakazywaly talizmanowi chronic wlasciciela przed urokami. Zreszta Kennit i tak nie mial mezczyznie nic do powiedzenia. Zaplacil mu olbrzymia zaliczke kilka miesiecy wczesniej, potem czekal, az artysta przysle mu poslanca z informacja, ze zdobyl nieco drogocennego i zazdrosnie strzezonego drewna. Poczatkowo kapitan niemal sie obrazil, poniewaz artysta ciagle zadal wiecej pieniedzy, zanim bedzie mogl zaczac rzezbienie i czary, potem tylko usmiechal sie swoim nieznacznym sardonicznym usmieszkiem i kladl na wadze monety, klejnoty, srebrne i zlote lancuchy, az artysta skinal glowa, zgadzajac sie na cene. Jak wielu nielegalnych handlarzy z Miasta Wolnego Handlu, rzemieslnik juz dawno temu usunal sobie jezyk, gwarantujac tym samym utrzymanie w tajemnicy nazwisk swoich klientow. Mimo iz Kennit nie byl przekonany co do skutecznosci takiego okaleczenia, docenial poswiecenie mezczyzny. Kiedy artysta skonczyl prace i osobiscie przymocowal ozdobe do nadgarstka kapitana, przez chwile chciwie dotykal swego dziela koniuszkami palcow i kiwal glowa, calkowicie usatysfakcjonowany swoja zrecznoscia.

A pozniej Kennit go zabil. To byla jedyna sensowna decyzja, a pirat byl czlowiekiem niezwykle praktycznym. Odebral tez przy okazji dodatkowa zaplate, jakiej w ostatniej chwili zazadal artysta. Kennit nie cenil ludzi, ktorzy nie honorowali wczesniej ustalonych kwot. Jednak nie z tego powodu zabil mezczyzne. Zrobil to, by nie wydal sie jego sekret. Gdyby ktorys z marynarzy dowiedzial sie, ze ich kapitan nosi talizman przeciw urokom, uff, wowczas mogliby uwierzyc, ze Kennit sie ich obawia. Nie mogl pozwolic, by zaloga podejrzewala go o strach. Jego szczescie bylo wszak legendarne. Wszyscy mezczyzni, ktorzy sluzyli pod jego dowodztwem, wierzyli w nie, i to nawet bardziej niz sam Kennit. Dlatego za nim poszli. Nie powinno im nawet przemknac przez glowe, ze ich kapitan obawia sie czegos, co mogloby zagrozic temu szczesciu.

Teraz, w rok po zabiciu artysty, Kennit zastanawial sie, czy zabojstwo nie zaszkodzilo w jakis sposob talizmanowi, ktory nadal byl martwy. Kredy pirat spytal po raz pierwszy rzezbiarza, po jak dlugim czasie amulet ozyje, mezczyzna wzruszyl wymownie ramionami i znaczaco machajac reka zasugerowal, ze ani on, ani zaden inny czlowiek nie jest w stanie przewidziec terminu. Przez mniej wiecej rok kapitan spokojnie czekal na ozywienie talizmanu, chcac sie upewnic, ze czary zaczely dzialac. Dluzej nie mogl juz jednak czekac. Instynktownie wiedzial, ze nadeszla odpowiednia pora na odwiedzenie Plazy Skarbow i sprawdzenie, jaki los wyrzucil dla niego na brzeg ocean. Przestal czekac na przebudzenie sie talizmanu i postanowil zaryzykowac. Raz jeszcze musial zaufac swemu szczesciu, ktore jak dotad nigdy go jeszcze nie zawiodlo. Cos go przeciez chronilo tego dnia, gdy zmuszony byl zabic artyste, nieprawdaz? Rzemieslnik odwrocil sie wtedy nieoczekiwanie i dostrzegl, ze Kennit wyciaga szable. Gdyby mezczyzna mial jezyk, wrzaskiem zniweczylby zamiary zabojcy.

Gwaltownie odpedzil mysli zwiazane z artysta. Nie bylo czasu na prozne rozpamietywanie. Nie przybyl przeciez na Plaze Skarbow, aby powrocic do przeszlosci, ale by znalezc skarb, ktory uchroni go w przyszlosci. Wpatrzyl sie w falujacy brzeg i ruszyl dalej po plazy. Nie zwracal uwagi na polyskujace muszle, szczypce krabow, sploty wyrwanych z korzeniami wodorostow oraz przeroznej wielkosci kawalki wyrzuconego przez fale drzewa. Bladoblekitne oczy mlodego pirata wypatrywaly tylko pieknych nieuszkodzonych przedmiotow. Niebawem jego poszukiwania zostaly nagrodzone. W malej poobijanej drewnianej skrzynce znalazl komplet filizanek. Ani przez chwile nie zaprzatal sobie glowy myslami o tworcach i uzytkownikach tych cacuszek. Filizanek bylo dwanascie i zrobiono je z wydrazonych koncow ptasich kosci. Kazda filizanke zdobil malenki niebieski obrazek, wykonany niezwykle subtelna kreska, totez Kennit odniosl wrazenie, iz tworca zamiast pedzelka uzywal do malowania jednego wloska. Caly komplet wygladal na mocno zuzyty. Blekitne obrazki juz wyblakly, totez nie sposob bylo odgadnac, co przedstawialy, a rzezbione kosciane uszka bardzo scienialy od dlugotrwalego uzywania. Kapitan wsunal skrzyneczke pod pache i powedrowal dalej.

Szedl przed siebie wielkimi krokami. Nad glowa swiecilo slonce, w oczy wial wiatr, wytworne buty pirata pozostawialy na mokrym piasku wyrazne slady. Co jakis czas Kennit podnosil wzrok i jakby od niechcenia, ale w gruncie rzeczy badawczo obserwowal cala plaze. Na jego twarzy nie bylo widac ani sladu emocji i oczekiwan zwiazanych z poszukiwaniem. W pewnej chwili, gdy spojrzal na piasek, zauwazyl malenkie cedrowe pudelko. Drewno wygielo sie od slonej wody, wiec aby otworzyc szkatulke, kapitan musial uderzac nia o skale niczym orzechem. Wewnatrz znajdowaly sie paznokcie. Uksztaltowano je z kosztownej masy perlowej. Niewielkimi szczypczykami mozna by je umiescic na naturalnych paznokciach. W koniuszku kazdego perlowego przedmiociku Kennit dostrzegl malenki otwor, prawdopodobnie na trucizne. Paznokci bylo dwanascie. Pirat wlozyl je do drugiej kieszeni. Kiedy szedl, grzechotaly i klekotaly, obijajac sie o siebie.

Zupelnie nie przejmowal sie faktem, ze owe znaleziska z pewnoscia nie zostaly wykonane przez czlowieka ani tez zaprojektowane dla ludzkiego uzytku. Chociaz wczesniej kpil z wiary Gankisa w istnienie magii na tej plazy, znal powszechnie panujace przekonanie, ze na skalne wybrzeze docieraja fale nie tylko tego oceanu. Statki, ktorych

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×