osadzac innych z absolutnym milosierdziem i sprawiedliwoscia. Moze umiemy jedynie wybaczac ludziom i sluzyc pociecha.
Berandol potrzasnal glowa.
– W ciagu kilku chwil doszedles do wnioskow, ktore mnie zabraly szesc miesiecy. Czy wiesz, ze dostrzegam wokol siebie wielu kaplanow, ktorzy wydaja sady? Na przyklad wedrowni kaplani z naszego zakonu zajmuja sie glownie lagodzeniem wsrod ludu konfliktow, wynikajacych z roznicy zdan. Kaplani ci musieli wiec chyba jakos opanowac Trzydziesta Trzecia Sprzecznosc.
Chlopiec z ciekawoscia podniosl oczy na swego rozmowce. Otworzyl usta, chcial cos powiedziec, ale tylko sie zarumienil i znowu je zamknal.
Mlody kaplan popatrzyl uwaznie na swego podopiecznego.
– Cokolwiek przyszlo ci do glowy, nie namyslaj sie i powiedz mi. W zaden sposob cie za to nie zganie.
– Problem w tym, ze bylem o krok od zganienia ciebie – przyznal sie Wintrow. Po chwili jego twarz rozjasnila sie i dodal: – Ale zdazylem sie powstrzymac.
– Moze jednak mi powiesz, o co chodzi – nalegal Berandol. Kiedy chlopiec pokrecil glowa, nauczyciel glosno sie rozesmial. – Daj spokoj, Wintrowie, prosze cie, abys podzielil sie ze mna swoimi przemysleniami. Postapilbym niesprawiedliwie, gdybym obrazil sie na twoje slowa. Wiec co mi chciales powiedziec?
– Ze powinienes w swoim zachowaniu kierowac sie nakazami Sa, nie zas tym, co robia inni. – Chlopiec odpowiedzial szczerze, jednak w chwile pozniej spuscil oczy. – Wiem, ze nie mam prawa przypominac ci o takich postawach.
Berandol byl zbyt zamyslony, aby poczuc uraze.
– Jesli jednak zastosuje sie do przykazan Sa, a serce podpowie mi, ze czlowiek nie potrafi oceniac innych w sposob Sa, czyli z absolutna sprawiedliwoscia i milosierdziem, wtedy dojde do wniosku, ze… – Mowil coraz wolniej, jak gdyby kolejne mysli niechetnie pojawialy sie w jego glowie. – Dojde do wniosku, ze albo nasi wedrowni kaplani obdarzeni sa glebsza duchowoscia niz ja, albo ze nie maja wiekszego ode mnie prawa oceniac innych. – Wzrok Berandola wedrowal wsrod jablonek. – Czy to mozliwe, zeby cala jedna galaz naszego zakonu istniala bezprawnie? Czy nie jest nielojalnoscia juz chocby to przypuszczenie? – Mlody kaplan spojrzal z zaklopotaniem na stojacego u jego boku chlopca.
Wintrow usmiechnal sie pogodnie.
– Jesli czlowiek mysli zgodnie z przykazaniami Sa, na pewno sie nie zagubi.
– Zastanowie sie nad ta kwestia. – Berandol z westchnieniem zakonczyl temat, po czym poslal swemu towarzyszowi spojrzenie pelne prawdziwej milosci. – Blogoslawie dzien, w ktorym stales sie moim podopiecznym, chociaz po prawdzie czesto sie zastanawiam, kto z nas dwoch jest uczniem, a kto nauczycielem. Bede za toba tesknil.
Nagly niepokoj pojawil sie w oczach chlopca.
– Tesknil? Czy wyjezdzasz? Tak szybko wezwano cie do obowiazkow?
– Nie mnie. Powinienem byl przekazac ci te nowine wczesniej, ale jak zawsze twoje slowa poprowadzily moje mysli daleko od punktu wyjscia. Nie ja wyjezdzam, lecz ty. Dlatego wlasnie dzis cie odszukalem. Musisz sie spakowac, poniewaz zostales wezwany do domu. Twoja babka i matka powiadomily nas, ze twoj dziadek jest umierajacy. Obawiaja sie, ze lada chwila dokona zywota. – Widzac smutek na obliczu chlopca, dodal: – Przykro mi, ze przekazuje ci te informacje tak wprost. Rzadko mowiles mi o swojej rodzinie. Nie zdawalem sobie sprawy, ze jestes tak bardzo zwiazany z dziadkiem.
– Nie jestem – odrzekl po prostu Wintrow, – Prawde powiedziawszy, ledwie go znam. Kiedy bylem maly, bardzo czesto przebywal na morzu, a gdy wracal do domu, stale mnie przerazal. Nie okrucienstwem, ale… wewnetrzna sila. Wszystko, co go dotyczylo, zawsze wydawalo mi sie zbyt ogromne: od jego glosu po brode. Juz w dziecinstwie ilekroc podsluchalem, co mowia o nim inni ludzie, uswiadamialem sobie, ze traktuja go jak zywa legende albo bohatera. Nie przypominam sobie, zebym choc raz nazwal go dziadziem lub chocby dziadkiem. Kiedy przybywal do domu, miotal sie po pokojach niczym polnocny wicher i przewaznie ukrywalem sie przed nim, zamiast cieszyc sie jego obecnoscia. Czasem musialem przed nim stanac, a wowczas… to jedyne, co pamietam… ciagle pytal, dlaczego jestem taki maly. “Dlaczego ten chlopak jest taki drobny? – grzmial. – Wyglada tak jak moi synowie, tyle ze jest o polowe od nich mniejszy! Nie karmicie go miesem czy co? Nie jada wystarczajaco duzo?” Potem przyciagal mnie do siebie i sprawdzal grubosc mojego ramienia, a ja czulem sie, jakby tuczono mnie na uczte. W tamtych czasach stale sie wstydzilem mojego niewielkiego wzrostu, czulem sie winny… Odkad oddano mnie do stanu kaplanskiego, nie widzialem dziadka, moje uczucia wobec niego wszakze sie nie zmienily. A jednak to nie dziadek mnie przeraza, nie boje sie tez czuwania przy jego lozu. Chodzi o podroz do domu, Berandolu. Tam bedzie tak… halasliwie.
Kaplan skrzywil sie ze wspolczuciem.
– Wydaje mi sie, ze zanim tu przybylem, nie potrafilem myslec – ciagnal Wintrow. – W domu bylo zbyt glosno i zbyt ruchliwie. Nigdy nie mialem czasu na zastanowienie. Od chwili, gdy Nana wyrzucala nas rano z lozek, az do nocy bylismy w ciaglym ruchu. Nana kapala nas, ubierala, potem odbywalismy wycieczki, pobieralismy lekcje, jedlismy posilki, odwiedzalismy przyjaciol, przebierano nas, znowu cos jedlismy… To trwalo bez konca. Wiesz, ze gdy przybylem do klasztoru, przez pierwsze dwa dni nie opuscilem celi. Pozbawiony Nany, babci i matki, ktore stale mnie zaganialy do roznych zajec, nie mialem pojecia, co ze soba zrobic. W dodatku, przez bardzo dlugi czas, ja i moja siostra stanowilismy dla nich jednosc. “Dzieci” potrzebuja drzemki, “dzieci” powinny zjesc obiad. Kiedy rozdzielono mnie z siostra, wydawalo mi sie, ze utracilem czesc swojego ciala.
Berandol usmiechnal sie ze zrozumieniem.
– Wiec takie jest zycie Vestritow. Zawsze zastanawialem sie, jak zyja dzieci Pierwszych Kupcow z Miasta Wolnego Handlu. Moje zycie bylo zupelnie inne, choc rownoczesnie w pewnym sensie podobne. Pasalismy swinie, cala moja rodzina. Nie mialem niani, nie chodzilem na wycieczki, ale ciagle bylem czyms zajety, wykonujac rozmaite poslugi. Patrzac wstecz, musze powiedziec, ze przez wiekszosc naszego czasu po prostu zylismy. Jedlismy, dopasowywalismy sie do innych, zajmowalismy sie swiniami… Zdaje mi sie, ze moja rodzina lepiej opiekowala sie swiniami niz dziecmi. Nikomu nawet nie przyszloby do glowy oddac dziecka do stanu kaplanskiego. Potem moja matka zachorowala, a wtedy ojciec zlozyl obietnice, ze jesli zona przezyje, przeznacza jedno z dzieci Sa. Matka przezyla, a mnie odeslano; najmniejszego z calego rodzenstwa, z jednym ramieniem krotszym od drugiego. Jestem pewien, ze to byla ze strony mojej rodziny ofiara, lecz nie tak wielka, jak oddanie jednego z moich wysokich starszych braci.
– Miales krotsze ramie? – spytal zaskoczony Wintrow.
– Tak. We wczesnym dziecinstwie upadlem na reke i ramie goilo sie przez dlugi czas, a kiedy sie zroslo, nie bylo tak silne jak drugie. Na szczescie kaplani mnie wyleczyli. Zostalem wyznaczony do sadu wraz z zespolem podlewaczy. Odpowiedzialny za grupe kaplan kazal mi nosic rozniace sie ciezarem kubelki. Ciezszy nioslem slabsza reka. Najpierw uwazalem pomysl kaplana za szalony, przeciez rodzice zawsze mnie uczyli, zebym poslugiwal sie glownie silniejsza reka. To byl moj pierwszy krok w swiat przykazan Sa.
Wintrow na moment zmarszczyl brwi, potem usmiechnal sie i wyrecytowal.
– “Wystarczy, by najslabszy z ludzi wyprobowal swa sile, a wtedy stanie sie silny”.
– Wlasnie. – Kaplan wskazal gestem dlugi, niski budynek przed nimi. Zmierzali do cel akolitow.
– Poslaniec przybyl z duzym opoznieniem. Bedziesz sie musial szybko spakowac i natychmiast wyruszyc, zeby dotrzec do portu, zanim odplynie twoj statek. Czeka cie dlugi spacer.
– Statek! – Na twarz Wintrowa powrocilo przerazenie. – Nie pomyslalem o tym. Nienawidze morskich podrozy. No coz, nie zdolam inaczej dotrzec z Jamaillii do Miasta Wolnego Handlu. – Po chwili chlopiec zasepil sie jeszcze bardziej. – Mam isc do portu? Nie przygotowano dla mnie furmanki?
– A wiec tak szybko wracasz do swiata luksusow i bogactw, Wintrowie? – upomnial go Berandol. Kiedy speszony chlopiec zwiesil glowe, mlody kaplan kontynuowal: – Coz, w liscie napisano, ze rodzina bylaby zadowolona, gdyby jakis przyjaciel ofiarowal ci swoje towarzystwo podczas pieszej wedrowki. – Ciszej dodal: – Podejrzewam, ze twoja rodzina nie jest juz tak zamozna jak niegdys. Wojna Polnocna zaszkodzila wielu kupieckim rodzinom. Sporo ich towarow nigdy nie splynelo Rzeka Kozia, innych nie udalo sie sprzedac. – Zadumal sie, po czym ciagnal dalej: – A nasz mlody Satrapa nie sprzyja Miastu Wolnego Handlu, jak to czynili jego ojciec i dziadowie. Tamci najwyrazniej sadzili, ze tak odwazni ludzie, ktorzy osiedlili sie na Przekletych Brzegach, powinni partycypowac w hojnych skarbach, jakie tam znalezli. Niestety, mlody Cosgo mysli inaczej. Podobno uwaza, ze dostateczna nagroda za ryzyko, ktore twoi przodkowie ponosili przez dlugi czas, sa wspaniale zasiedlone Brzegi i brak dawnych niebezpieczenstw. Mlody Satrapa nie tylko narzucil im nowe podatki, ale darowuje swoim ulubiencom