ladna niebieska siersc. Byly w skorzanej sakwie. Siedem albo osiem slicznych, malych zwierzatek. Wiekszosc z nich nie wygladala najlepiej po dlugim pobycie w oceanie, ale mam nadzieje, ze sie nimi zaopiekujesz. I pamietaj, do kogo naleza, nie do ciebie, lecz do oceanu. Jestem pewien, ze potraktujesz je uprzejmie.
Inny wydal z siebie osobliwy dzwiek, prawie gwizd.
– Wez je! – blagal. – Zabierz je wszystkie. Prosze!
– Mam zabrac z Plazy Skarbow cos, co ocean uwazal za stosowne na nia wyrzucic? Nawet by mi sie to nie przysnilo – zapewnil go Kennit. Odwracajac sie od zrozpaczonej istoty, nie rozesmial sie, ani nawet nie usmiechnal. Po chwili uswiadomil sobie, ze nuci melodie dosc sprosnej piosenki, popularnej ostatnio w Lupogrodzie. Szedl tak dlugimi krokami, ze Gankis, by mu dorownac, musial biec.
– Panie kapitanie? – Gankis szybko chwytal powietrze. – Moglbym ci zadac pytanie?
– Pytaj – zgodzil sie laskawie mlody pirat. Niemal spodziewal sie, ze stary marynarz poprosi go, aby zwolnil kroku. Odmowilby. Musieli przeciez jak najszybciej wrocic na statek, jesli chcieli zdazyc odplynac przed odplywem.
– Jaki to wyczyn, ktory ci sie uda?
Kennit otworzyl usta. Prawie kusilo go, by udzielic staremu odpowiedzi. Uznal jednak, ze tego nie zrobi. Zaplanowal cala sprawe zbyt starannie, zbyt czesto sie nad nia zastanawial. Postanowil odczekac jeszcze pare godzin. Niech Gankis opowie najpierw zalodze swoja wersje wydarzen na wyspie. Kennit nie watpil, ze potrwa to dosc dlugo. Stary marynarz byl czlowiekiem gadatliwym i dokladnym, a czlonkow zalogi zapewne zzera ciekawosc. Gdy beda juz na pelnym morzu, plynac z powrotem do Lupogrodu, zwola wszystkich marynarzy na poklad. W tym momencie wyobraznia zaczela ponosic mlodego pirata i juz widzial siebie wsrod swoich ludzi na oswietlonym ksiezycowa luna srodokreciu. Jasnoblekitne oczy kapitana na te mysl zaplonely blaskiem.
Kennit i Gankis przeszli plaze znacznie szybciej niz wczesniej, gdy szukali skarbow. W krotkim czasie wspieli sie po stromym szlaku, prowadzacym z wybrzeza i pokonali zadrzewione wnetrze wyspy. Kapitan ukrywal przed starym marynarzem obawe o “Mariette”. Plywy w zatoczce zmienialy sie niezwykle szybko, jak gdyby tutejsze morze ignorowalo fazy ksiezyca. Statek z pozoru bezpiecznie kotwiczacy w zatoczce mogl nagle uderzyc kadlubem w skaly, ktorych z pewnoscia nie bylo w jego otoczeniu podczas ostatniego odplywu. Gdy chodzilo o “Mariette”, Kennit wolal nie ryzykowac i chcial jak najszybciej odplynac z zaczarowanego miejsca.
Wsrod drzew, ktore chronily przed wiejacym na plazy wiatrem, dzien byl cichy i zlocisty. Panowalo tu cieplo, przez korony drzew docieraly ukosne promienie slonca, pachniala lesna ziemia. Dzien byl ponetnie senny. Kennit zauwazyl, ze zwalnia kroku i rozkoszuje sie spokojem tego zlotego miejsca. Wczesniej, kiedy galezie ociekaly wilgocia po nocnej burzy, las nie wygladal zachecajaco; bylo to tylko mokre, niemile miejsce, porosniete jezynami i pelne uderzajacych w twarz galezi. Teraz kapitan uswiadomil sobie, ze znajduje sie w prawdziwie cudownym miejscu. Mial absolutna pewnosc, ze las kryje skarby i sekrety tak samo niezwykle, jak te, ktore ofiarowywala Plaza Skarbow.
Powoli przestawal odczuwac potrzebe naglego powrotu na statek. Ciagle trzymal sie srodka kamienistej sciezki, lecz zapragnal wyprawic sie na poszukiwania w glab wyspy. Wierzyl, ze otworzylyby sie przed nim przepelnione cudami kryjowki jasnowidzacego Innego, miejsca, w ktorych czlowiek moglby przezyc sto lat w jedna wspaniala noc. Wkrotce Kennit poznalby i opanowal ten swiatek. Chwilowo wystarczalo mu wszak, ze stoi nieruchomo i oddycha zlotym powietrzem tego miejsca. Nic nie zaklocalo jego przyjemnosci. Nic, z wyjatkiem Gankisa. Starzec nie przestawal ostrzegac przed odplywem i belkotac o “Marietcie”. Im bardziej Kennit go ignorowal, tym glosniej wykrzykiwal kolejne pytania.
– Dlaczego sie tu zatrzymalismy, kapitanie? – Panie?
– Czy czujesz sie dobrze, panie?
Mlody pirat machal na niego reka, ale na starym marynarzu nic nie robilo wrazenia. Kennit popatrzyl wokol siebie, rozmyslajac, jak sie pozbyc Gankisa. Gdyby wyznaczyl mu zadanie, wysylajac go gdzies… tego wrzaskliwego, smierdzacego mezczyzne… Kiedy szukal po omacku w kieszeniach, reka napotkala medalion i lancuszek. Wyjmujac je, usmiechnal sie chytrze.
– Ach, to sie nigdy nie uda – przerwal paplanine starca. – Zobacz, co mi sie przypadkowo zaplatalo w kieszeni. Cos z ich plazy. Badz tak dobry i pobiegnij to oddac. Zwroc Innemu i dopilnuj, by odlozyl w bezpieczne miejsce.
Gankis zagapil sie na niego.
– Nie mamy czasu. Zostawmy je tutaj, panie! Musimy wracac na statek, zanim rozbije sie na skalach, albo zaloga bedzie musiala odplynac bez nas. Nastepny przyplyw, ktory pozwoli bezpiecznie wplynac do Zatoki Falszywej, przypada dopiero za miesiac. A wiesz, ze zaden czlowiek nie przezyje nocy na tej wyspie.
Marynarz zaczynal grac Kennitowi na nerwach. Jego skrzekliwy glos przerazil malenkiego, fruwajacego w poblizu zielonego ptaszka.
– Idz, powiedzialem ci! Idz!
Kapitan wykrzyczal to bardzo ostrym tonem i poczul ulge, widzac, ze stary wilk morski wyrywa mu medalionik z reki i biegiem zawraca.
Kiedy zniknal z pola widzenia, Kennit usmiechnal sie do siebie szeroko. Pospieszyl sciezka w strone gorzystego wnetrza wyspy. Po pewnym czasie znacznie sie oddalil od miejsca, gdzie zostawil Gankisa, i zszedl ze szlaku. Stary marynarz nigdy go nie znajdzie, bedzie zmuszony odplynac bez niego, a wtedy wszystkie cuda wyspy Innego Ludu beda nalezec do Kennita.
– Nie calkiem, bo ty bedziesz nalezal do nich.
Szept byl tak cichutki, ze nawet wrazliwe uszy mlodego pirata ledwie go wychwycily. Kapitan zwilzyl wargi i rozejrzal sie wokol siebie. Slowa podzialaly na niego niczym chlust zimnej wody. Wiedzial, ze planowal cos zrobic, ale nie pamietal co.
– Juz prawie wpadles w ich rece. Na tej sciezce moc plynie w obie strony. Magia zacheca cie do pozostania na drodze, poniewaz tylko na niej jestes bezpieczny, Inni jednakze kusza cie, bys sie zaglebil w ich swiat. Magia chroni ich swiat przed ludzka ingerencja, lecz oni sami pragna cie dopasc. Jesli zdolaja cie przekonac do opuszczenia sciezki, wpadniesz w ich lapy i nic ci juz nie pomoze. To nie jest madry ruch.
Kennit podniosl nadgarstek na wysokosc oczu. Miniaturka jego wlasnej twarzy usmiechala sie do niego kpiaco. Talizman ozyl, drewno przybralo odpowiednie kolory. Rzezbione kedziorki byly rownie czarne jak wlosy kapitana, a twarz podobnie opalona; oczy mialy teraz znana mlodemu piratowi barwe zludnego, bladego blekitu.
– Juz myslalem, ze zamawiajac ciebie zrobilem zly interes – mruknal Kennit do malenkiego oblicza.
Amulet parsknal z pogarda.
– Moje zdanie o tobie jest podobne – zauwazyl cienki glosik. – Zaczalem juz podejrzewac, ze przywiazano mnie do nadgarstka jakiegos latwowiernego glupca, ktory niemal natychmiast doprowadzi mnie do zguby. W dodatku podwazasz sens czarow. Pewnie nie wierzysz, ze wlasnie je od ciebie odpedzilem.
– Jakich czarow? – zapytal Kennit.
Usta talizmanu wykrzywily sie w lekcewazacym usmieszku.
– Tych, ktore odczules po drodze tutaj. Ulega im niemal kazdy, kto chodzi ta sciezka. Magia Innego Ludu jest tak silna, ze zaden czlowiek nie zdola przejsc przez ich ziemie nie czujac jej. Wabia wszystkich. Na sciezce wisi urok, powodujacy ociaganie sie. Ludzie maja ochote wypuscic sie na wedrowke, ale odkladaja zwiedzanie na nastepny dzien. Na jutro. A rownoczesnie na nigdy. Tak bywa ze wszystkimi. Niestety, twoja mala pogrozka zwiazana z kocietami troche zaniepokoila mieszkancow tej wyspy i postanowili cie skusic do zejscia ze sciezki i uzyc jako narzedzia, za ktorego pomoca pozbeda sie zwierzat.
Kennit pozwolil sobie na nieznaczny usmiech satysfakcji.
– Nie przewidzieli, ze moge posiadac talizman, chroniacy mnie przed ich magia.
Malenka twarz wydela usta.
– Uzmyslowilem ci jedynie istnienie czarow. Swiadomosc urokow jest najsilniejszym talizmanem przeciwko nim. Co do mnie, nie posiadam zadnych magicznych zdolnosci. Nie moge rzucic na czlonkow Innego Ludu urokow ani stlumic ich czarow. – Blekitne oczy na malenkim obliczu spogladaly to w lewo, to w prawo. – W dodatku, jesli nadal bedziesz tu stal i gawedzil ze mna, obu nas moze spotkac cos przykrego. Zaczyna sie odplyw. Wkrotce mat bedzie musial zdecydowac, czy pozostawic na wyspie swego kapitana, czy tez pozwolic “Marietcie” roztrzaskac sie na skalach. Radze ci pedzic do Zatoki Falszywej.
– Gankisie! – wykrzyknal przerazony Kennit. Zaklal, ale zaczal biec. Nonsensem bylo szukac starego marynarza. Bedzie musial go tu zostawic. Na dodatek dal mu zloty medalion! Co za glupiec! Jak mogl tak latwo dac sie omamic Innemu Ludowi i jego magii. No coz, stracil swiadka i pamiatke, ktora zamierzal zabrac ze soba, ale nie