zagadkowych oczach potwora tkwila wielka madrosc. Mlody pirat nagle zapragnal czyms sie wyroznic, wrecz zabiegal o wzgledy bestii. Chcial jej zaimponowac swoja uprzejmoscia oraz inteligencja. Chcial, zeby myslala o nim dobrze.
Wtem uslyszal za soba cichy chrzest krokow Gankisa, idacego po piasku. Przez chwile koncentracja Innego slabla. Plaskie oczka nie obserwowaly juz kapitana i w tym momencie czary przestaly dzialac. Kennit niemalze przestraszyl sie tej zmiany, po czym skrzyzowal ramiona na piersi, dla bezpieczenstwa przyciskajac do ciala czarodrzewowy talizman. Zywa czy nie, rzezbiona twarz na pewno potrafila powstrzymac dzialanie urokow stworzenia. Teraz, gdy mlody pirat zdal sobie sprawe z celow Innego, zamierzal z calych sil bronic sie przed wszelka manipulacja. Dlatego tez, nawet gdy wzrok bestii ponownie zwarl sie z jego spojrzeniem, kapitan nadal widzial osobnika z Innego Ludu takim, jakim byt: zimnym, luskowatym stworem z glebin. Najwyrazniej bestia stracila wladze nad swym mlodym gosciem, poniewaz gdy nabrala powietrza w torebki policzkowe, a nastepnie wysapala stek slow, Kennit wyczul w nich sarkazm.
– Witaj, pielgrzymie. Jak widze, morze niezle nagrodzilo twoje poszukiwania. Czy z dobrej woli ofiarujesz mi te skarby i wysluchasz zwiazanej z ich znaczeniem wyroczni?
Glos stwora skrzypial jak nienaoliwione zawiasy. Inny charczal i osobliwie wykrztuszal kolejne slowa. Kennit zrozumial, jak wiele wysilku musiala stworzenie kosztowac nauka wypowiadania ludzkich slow i w pierwszej chwili popatrzyl na nie z podziwem, pozniej wszakze odsunal te mysli, uznajac je za narzucony mu akt sluzalczosci i skupil sie na samym stworze. Mial do czynienia z istota pod kazdym wzgledem mu obca. Stal przed nia, na jej terytorium, a jednak to ona czekala na jego odpowiedz, mowila ludzkim jezykiem i blagala o dary w zamian za proroctwa. Czyzby uznala mlodego pirata za lepszego od siebie? Czy stad ten sarkazm w jej glosie?
Porzucil prozne rozmyslania, siegnal po sakiewke i wyjal z niej dwie zlote monety – zwyczajowa cene za tego typu uslugi. Ukryl ten fakt przed Gankisem, lecz dokladnie sobie przemyslal cala sprawe i teraz swietnie wiedzial, jak ma sie zachowac. Po co kusic los? Pozostal wiec niewzruszony, kiedy Inny wyciagnal po monety twardy szary jezyk, a kladac mu je tam nawet sie nie wzdrygnal. Stworzenie cofnelo jezyk i Kennit pomyslal, ze polknelo zloto. Nastepnie sztywno sie poklonilo i zamaszystym ruchem wygladzilo piasek przed soba, czekajac na nazbierane przez kapitana przedmioty.
Powoli wyjmowal je i ukladal na plazy. Najpierw polozyl szklana kule z figurkami, obok niej roze, a pozniej ostroznie rozlozyl dwanascie paznokci. Przy koncu luku umiescil skrzyneczke z malenkimi filizankami, dalej rzucil garsc niewielkich krysztalowych kulek, ktore zebral pod koniec poszukiwan, a przy nich polozyl ostatnie znalezisko: miedziane pioro, wazace niewiele wiecej niz ptasie. Skinal glowa, ze skonczyl, i zrobil kroczek w tyl. Rzuciwszy przepraszajace spojrzenie swemu kapitanowi, Gankis niesmialo dolozyl z boku luku zabawke z pomalowanego drewna, a potem takze sie wycofal. Inny przez jakis czas gmeral w skarbach, nastepnie podniosl niesamowite, nieruchome oczy i spojrzal mlodemu piratowi prosto w twarz. W koncu przemowil.
– To wszystko, co znalazles? – spytal z wyraznym naciskiem. Kennit wykonal nieznaczny ruch ramion i glowy, ktory mogl oznaczac “tak”, “nie” lub w ogole nic. Nie odezwal sie. Gankis przestapil nerwowo z nogi na noge. Inny halasliwie wciagnal powietrze w usta.
– Zadnej rzeczy, ktora wyrzuci na ten brzeg ocean, czlowiek nie moze zatrzymac. Woda przynosi tutaj rozne przedmioty, poniewaz takie jest jej zyczenie. Jesli jestes madry, nie walcz z wola wiatru i wody. Nikomu z ludzi nie wolno brac tego, co znajduje na Plazy Skarbow.
– Wiec wszystko nalezy do ciebie? – spytal spokojnie Kennit.
Mimo niesamowitego wygladu i zachowania Innego, mlody kapitan z latwoscia dostrzegl, ze wprawil go w zaklopotanie. Stworzenie przez dluga chwile dochodzilo do siebie, wreszcie oznajmilo z wielka powaga:
– To, co ocean wyrzuca na Plaze Skarbow, nalezy tylko do oceanu. My jestesmy jedynie strozami, niczym wiecej.
Nieznaczny usmieszek pojawil sie na ustach Kennita.
– Hm, w takim razie, nie musisz sie mna przejmowac. Jestem kapitan Kennit i kazdy, kogo spytasz, powie ci, ze swobodnie grasuje po calym oceanie. Zatem wszystko, co nalezy do oceanu, jest rowniez moje. Zaplacilem ci zlotem, wypowiedz wiec proroctwo i nie pchaj nosa w nie swoje sprawy.
Stojacy obok mlodego pirata Gankis glosno sapnal, Inny natomiast w zaden sposob nie zareagowal na uslyszane slowa. Pozniej sklonil tylko uroczyscie glowe i wysunal pozbawione szyi cialo w kierunku Kennita, ktory ocenil, ze stworzenie uznalo w nim swego pana. Potem podnioslo glowe, a jego rybie oczka wwiercily sie w oczy kapitana, odnajdujac jego dusze precyzyjnie niczym palec szukajacy wyspy na morskiej mapie. Potem bestia przemowila, tym razem znacznie nizszym glosem, jak gdyby slowa wybuchaly z przepastnych glebin jej wnetrza.
– Mowa moja bedzie tak jasna, ze pojma ja nawet najglupsi przedstawiciele twego gatunku. Bierzesz to, co do ciebie nie nalezy, kapitanie Kennit i twierdzisz, ze jest twoje. Niezaleznie od tego, ile ci wpadnie w rece, stale jestes nienasycony. Ludzie, ktorzy ci sluza, musza sie zadowalac odrzuconymi przez ciebie blyskotkami i zabawkami, bowiem wszystkie wartosciowe rzeczy zatrzymujesz dla siebie. – Inny patrzyl przez sekunde w wytrzeszczone oczy Gankisa. – W mojej ocenie jestescie oszukiwani i unieszczesliwiani.
Ostatnie slowa wrozby bynajmniej nie zaniepokoily Kennita.
– Zlotem kupilem sobie prawo do zadania jednego pytania, prawda? – zapytal smialo.
Inny otworzyl szeroko usta, chociaz nie wygladal na zdziwionego. Kapitan pomyslal, ze moze jest to swego rodzaju grozba. Zeby stworzenia naprawde zrobily na nim wrazenie. Wtedy bestia zamknela pysk. Nagle cienkie wargi ledwie sie poruszyly, kiedy wyrzucala z siebie odpowiedz.
– Tak.
– Czy spelnia sie moje ambicje?
Torebki powietrzne Innego intensywnie pulsowaly.
– Zechcesz sprecyzowac swoje pytanie?
– Ty wrozysz, nie ja – odrzekl lekko Kennit.
Stwor spojrzal ponownie na szereg skarbow: roze, filizanki, paznokcie, figurki w szklanej kuli, pioro, krysztalowe kulki.
– Odniesiesz sukces w upragnionej dziedzinie – odparl zwiezle. Twarz Kennita zaczal rozjasniac usmiech, ale szybko zniknal, poniewaz bestia kontynuowala wypowiedz coraz bardziej zlowieszczym tonem: – Dokonasz tego, czego najbardziej pragniesz. To zadanie, ten wyczyn, to dzielo, ktore nawiedza twoje sny, zakwitnie ci w rekach.
– Wystarczy – warknal Kennit; nagle zaczal sie spieszyc. Odrzucil mysl, by poprosic o audiencje u bogini Innego Ludu. Pragnal tylko wrozby. Pochylil sie, by podniesc z piasku swoje znaleziska, ale stworzenie znienacka rozlozylo dlugopalce pletwiaste rece i zagarnelo skarby. Na koniuszku kazdego palca pojawila sie kropla zielonego jadu.
– Skarby oczywiscie pozostaja na Plazy Skarbow. Dopilnuje, by wrocily tam, gdzie ich miejsce.
– No coz, dziekuje ci – stwierdzil Kennit pozornie szczerze. Wyprostowal sie powoli, lecz kiedy stworzenie rozluznilo rece, szybko zrobil krok do przodu i uderzyl stopa w kule z figurkami. Rozleglo sie brzdekniecie pekajacego szkla. Gankis krzyknal tak przerazliwie, jak gdyby kapitan zabil mu pierworodnego syna, i nawet Inny cofnal sie na widok aktu bezsensownego niszczycielstwa. – Szkoda jej – mruknal Kennit, odwracajac sie. – Ale skoro ja nie moge jej posiadac, nie bedzie nalezala do nikogo innego.
Rozmyslnie powstrzymal sie przed podobnym potraktowaniem rozy, podejrzewal bowiem, ze kruchy material, z ktorego ja wykonano, nie ustapi pod naciskiem pirackich butow i nie chcial sie osmieszyc probujac zniszczyc cos, czego zepsuc nie sposob. Pozostale przedmioty mialy dla niego niewielka wartosc; Inny mogl sobie z nimi zrobic, co mu sie zywnie podobalo. Mlody kapitan odwrocil sie i spokojnie odszedl.
Za plecami uslyszal, jak bestia syczy z oburzenia. Dlugo nabierala oddechu, po czym oswiadczyla:
– Stopy, ktora niszczy to, co nalezy do morza, morze zazada z powrotem. – Zebate szczeki zamknely sie z klapnieciem, ucinajac ostatnie proroctwo.
Gankis natychmiast ruszyl, by dogonic Kennita. Stary marynarz zawsze wolal znane sobie niebezpieczenstwo od nieznanego. Kapitan przeszedl kilka krokow, po czym przystanal, odwrocil sie i zawolal w odpowiedzi do Innego, ktory nadal kucal nad skarbami:
– Och, bylo jeszcze jedno znalezisko, z ktorego moglbys mi powrozyc. Ale zdawalo mi sie, ze ocean wyrzucil je dla ciebie, nie dla mnie, wiec nie ruszalem go z miejsca. Slyszalem, ze czlonkowie Innego Ludu nie kochaja za bardzo kotow… – Scisle rzecz ujmujac, strach i respekt tego ludu wobec wszystkiego, co kocie, byl niemal rownie legendarny jak jego dar wrozenia. Bestia nie raczyla odpowiedziec, ale Kennit poczul satysfakcje, widzac jak jej powietrzne torebki nadymaja sie z niepokoju. – Znajdziesz je na plazy. Caly miot kociat dla ciebie. Maja bardzo