Erytro wygladala pusto i spokojnie. Nie mogla mowic.
„Ah-h-h-h ay-y-y-y uh-h-h-h.'
Znowu. Wyrazniej niz poprzednio. Bylo to tak, jak gdyby ktos szeptal w jej wlasnej glowie. Serce zamarlo w niej na te mysl. Poczula, ze robi jej sie zimno.
Nic nie moze sie stac jej glowie. Nic!
Czekala na kolejny dzwiek. I wreszcie nadszedl, glosniejszy i wyrazniejszy niz poprzednio. Brzmial teraz bardziej wladczo, pewniej siebie. Proby przyniosly efekt.
Proby? Proby czego?
I zupelnie nieswiadomie pomyslala: „Brzmi to jak gdyby ktos. kto nie zna spolglosek, probowal wypowiedziec moje imie.”
I niczym na sygnal uslyszala kolejny wladczy rozkaz (a moze to poprzednia mysl wyostrzyla jej wyobraznie):
“Mah-h-h lay-y-y nuh-h-h.”
Bezwiednie, nie zdajac sobie sprawy z tego, co robi, zakryla dlonmi uszy.
„Marlena” — pomyslala.
A potem uslyszala kolejny dzwiek nasladujacy jej mysl:
„Mahr-Lay-nah.”
A potem jeszcze raz, bezblednie l zupelnie normalnie: „Marlena.”
Wzdrygnela sie. Rozpoznala glos. To byl Orinel, Orinel z Rotora, ktorego nie widziala od dnia, kiedy powiedziala mu. ze Ziemia zostanie zniszczona. Zupelnie o nim zapomniala, a kiedy juz przypomniala sobie, to bylo to bolesne wspomnienie.
Dlaczego slyszala jego glos skoro go tutaj nie bylo? Dlaczego slyszala w ogole jakis glos, skoro nikogo tutaj nie bylo?
„Marlena.”
Poddala sie. To byla Plaga Erytro. A przeciez sadzila, ze nic jej nie grozi.
Biegla, biegla na oslep w kierunku Kopuly, nie zdajac sobie sprawy, ze krzyczy przez caly czas.
Wprowadzili ja do srodka. Widzieli, ze sie zbliza, ze biegnie. Dwoch straznikow w skafandrach E i helmach na glowach wyszlo na zewnatrz i uslyszalo jej krzyk.
Ale krzyk ustal, zanim ja spotkali. Przestala biec. Zatrzymala sie. Nie wiedziala, ze nadchodza.
Gdy w koncu ja odnalezli, spojrzala na nich bez slowa, a potem — ku ich zaskoczeniu — zapytala:
— O co chodzi?
Nikt jej nie odpowiedzial. Dostrzegla reke wysuwajaca sie w kierunku jej lokcia i odtracila ja gniewnie.
— Nie dotykajcie mnie — powiedziala. — Pojde do Kopuly, jesli tego chcecie, ale zrobie to sama.
Wrocila razem z nimi. Milczala. Wydawala sie bardzo skupiona.
Eugenia Insygna mimo suchych, pobielalych warg, udawala, ze jest spokojna.
— Co sie stalo, Marleno?
— Nic. Zupelnie nic — odpowiedziala Marlena spogladajac na matke ciemnymi, niezglebionymi oczyma.
— Nie mow tak. Bieglas i krzyczalas.
— Byc moze. Byc moze bieglam i krzyczalam przez chwile, ale tylko przez chwile. Bylo cicho, tak cicho, ze wydawalo mi sie, ze ogluchlam. Nic, tylko cisza, rozumiesz? Postanowilam wiec pobiec. by slyszec wlasne kroki i krzyczalam…
— Po to, by uslyszec wlasny glos? Czy tak? — zapytala Insygna z oburzeniem.
— Tak, mamo.
— Czy spodziewasz sie. ze ja w to uwierze, Marleno? Otoz zapewniam cie, ze nie. Slyszelismy twoj krzyk i nie byl to krzyk kogos robiacego halas dla wlasnej przyjemnosci. Byl to krzyk przerazenia. Cos musialo cie przestraszyc.
— Mowilam ci juz. Cisza. Obawa, ze ogluchlam. Insygna zwrocila sie do D’Aubisson:
— Czy to mozliwe, pani doktor? Czy jesli nie slyszy sie nic, zupelnie nic. a jest sie przyzwyczajonym do dzwiekow, to uszy samoistnie tworza dzwieki, chocby po to, by nie wyjsc z wprawy?
D’Aubisson usmiechnela sie.
— Bardzo ciekawie to pani ujela, ale rzeczywiscie prawda jest, ze brak bodzcow zewnetrznych moze wywolywac halucynacje.
— Martwilo mnie to. Ale gdy uslyszalam swoj wlasny glos i kroki, uspokoilam sie. Zapytajcie straznikow, ktorzy mnie przyprowadzili. Bylam calkowicie spokojna, gdy mnie znalezli i wrocilam z nimi do Kopuly o wlasnych silach. Zapytaj ich, wujku Sieverze.
Genarr kiwnal glowa.
— Mowili mi o tym. Poza tym sami to widzielismy. W porzadku. W takim razie to wszystko.
— W zadnym razie to nie jest wszystko — powiedziala Insygna z pobladla z gniewu i strachu twarza. — Ona nigdzie nie wyjdzie. Eksperyment skonczony.
— Nie, mamo — powiedziala przerazona Martena. W tym momencie wlaczyla sie D’Aubisson. Mowila podniesionym glosem, jak gdyby starala sie uprzedzic wybuch klotni pomiedzy corka i matka.
— Eksperyment jeszcze sie nie zakonczyl, doktor Insygno. To, czy wyjdzie czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia. Musimy zajac sie konsekwencjami tego, co juz sie stalo.
— O co pani chodzi? — zapytala Insygna.
— To, czy mozna wyobrazac sobie glosy, poniewaz ucho nie jest przyzwyczajone do ciszy, jest jedna strona medalu. Inna przyczyna slyszenia glosow jest poczatek pewnej psychicznej przypadlosci.
Insygna wygladala na zupelnie zaskoczona.
— Chodzi pani o Plage Erytro? — zapytala glosno Marlena.
— Niekoniecznie, Marleno — odpowiedziala D’Aubisson. — Nie mamy na razie zadnych dowodow, jedynie przypuszczenia. Musimy zrobic jeszcze jedno badanie mozgu. Dla twojego wlasnego dobra.
— Nie — odrzekla zdecydowanie Marlena.
— Nie mozesz sie nie zgodzic — powiedziala D’Aubisson. — To koniecznosc. Nie mamy wyboru. Musimy to zrobic.
Marlena spojrzala na nia czarnymi, ponurymi oczyma.
— Pani chce, zebym miala Plage. Przez caly czas bardzo pani na tym zalezy.
D’Aubisson zesztywniala, jej glos zalamal sie.
— To oburzajace! Jak smiesz mowic do mnie w ten sposob. Genarr, ktory przez caly czas przygladal sie D’Aubisson, powiedzial teraz:
— Ranay, mowilismy ci o pewnej drobnostce zwiazanej z Marlena. Jesli twierdzi, ze chcesz, aby miala Plage, to znaczy, ze musialas sie jakos zdradzic ze swoim pragnieniem. Zakladajac oczywiscie, ze mowi powaznie, a nie jest tylko zla czy przestraszona.
— Mowie powaznie — potwierdzila Marlena. — Ona az trzesie sie z nadziei i podniecenia.
— No coz, Ranay — powiedzial oschle Genarr — czy to prawda?
— Rozumiem juz, o co chodzi tej dziewczynie — powiedziala oburzona D’Aubisson. — Od wielu lat nie badalam nowego przypadku Plagi. A wtedy, gdy Plaga zbierala w Kopule najwieksze zniwo, nie mielismy odpowiednich instrumentow do przeprowadzania badan. Jako lekarz i naukowiec z pewnoscia chcialabym przeprowadzic dokladne badania za pomoca nowoczesnych instrumentow i urzadzen po to, by znalezc przyczyne choroby, zastanowic sie nad mozliwoscia leczenia i zapobiegania. Stad bierze sie moje podniecenie. Zawodowe podniecenie, ktore ta mloda kobieta — nie potrafiaca czytac mysli i bez doswiadczenia w takich sprawach — bierze za zwykla radosc z jej nieszczescia. To nie jest, niestety, az tak proste.
— Byc moze nie jest proste — odpowiedziala Marlena — ale pelne wrogosci. Nie myle sie.
— Mylisz sie. Badanie mozgu jest konieczne i odbedzie sie.
— Nie odbedzie sie — Marlena niemal krzyczala. — Chyba, ze wezmiecie mnie sila albo uspicie, a wtedy to bedzie niewazne.
— Nie chce, aby robiono cokolwiek wbrew jej woli — powiedziala Insygna trzesacym sie glosem.
— Jej wola nie ma tu najmniejszego znaczenia… — zaczela mowic D’Aubisson, a potem nagle przerwala i chwycila sie za brzuch.
— O co chodzi? — zapytal automatycznie Genarr. A potem, nie czekajac na odpowiedz i nie zwracajac uwagi na Insygne, ktora pomagala D’Aubisson ulozyc sie na najblizszej sofie, zwrocil sie do Marleny i zapytal