mysl, ze mozna by tu osiasc… jesli ten swiat jest w porzadku. Co o tym sadzisz?
— Osiasc? Tutaj? Oczywiscie, ze nie. Nie twierdze, ze przez cale zycie bede mieszkac na Ziemi, ale chcialabym wrocic… a potem moze znow wyrusze…
— Przemyslalem sobie to wszystko. Satelita taki jak ten jest jeden na… ile? Dziesiec tysiecy? Kto by pomyslal, ze w poblizu czerwonego karla moze znajdowac sie taki swiat! Powinien zostac zbadany. Moge nawet zajac sie tym przez jakis czas, a potem niech ktos inny wraca na Ziemie i martwi sie o moje pierwszenstwo w zwiazku z poprawka grawitacyjna. Zadbasz o moje interesy, prawda Merry?
— Oczywiscie. Podobnie postapi kapitan Wendel. Ma wszystkie dokumenty, podpisane i poswiadczone.
— No, wlasnie. Mysle, ze kapitan nie ma racji, chcac badac Galaktyke. Moze zwiedzic setki gwiazd i nie znalezc takiego swiata jak ten. Po co martwic sie o ilosc, jesli ma przed soba jakosc?
— Osobiscie wydaje mi sie — powiedziala Blankowitz — ze ona martwi sie dzieciakiem Fishera. Co bedzie, jak ja znajdzie?
— A co ma byc? Moze ja zabrac ze soba na Ziemie. Kapitanowi to nie powinno przeszkadzac.
— Jest takze zona…
— Slyszalas, zeby o niej kiedykolwiek wspominal?
— To oznacza, ze…
Blankowitz przerwala nagle, slyszac jakis dzwiek na zewnatrz. Do kabiny wszedl Krile Fisher i skinal glowa.
Blankowitz, chcac sprawic dobre wrazenie, zapytala szybko:
— Czy Henry skonczyl juz spektroskopie?
— Nie wiem — Fisher potrzasnal glowa. — Biedak bardzo sie denerwuje. Podejrzewam, ze bardzo obawia sie przeklaman ze swej strony.
— Co pan! — wykrzyknal Wu. — Przeciez to komputer przeprowadza analize. Zawsze znajdzie jakies wytlumaczenie…
— Nie znajdzie — przerwala mu zaaferowana Blankowitz. — Henry podoba mi sie. Wy teoretycy myslicie, ze my obserwatorzy zajmujemy sie tylko komputerami, glaszczemy je i mowimy: „dobry piesek”, a potem odczytujemy wyniki. A wcale tak nie jest. Odpowiedz komputera zalezy od tego, co sie w niego wsadzi. Kazda obserwacja, ktora nie jest po waszej, teoretykow, mysli, zawiniona jest przez obserwatora. Nigdy nie slyszalam, zebys powiedzial: „Cos jest nie w porzadku z tym kompu…”
— Chwileczke — przerwal jej Wu. — Nie dajmy ponosic sie nerwom i przestanmy obwiniac sie nawzajem. Czy kiedykolwiek slyszalas, zebym ja winil obserwatora?
— Jesli nie podobaja ci sie obserwacje Henry'ego…
— To i tak je zaakceptuje. Nie mam zadnych teorii na temat tego swiata.
— I dlatego zgodzisz sie ze wszystkim, co ci powie? W tym momencie do kabiny wszedl Henry Jarlow, a za nim Tessa Wendel. Jarlow wygladal jak chmura gradowa.
— W porzadku, Jarlow — powiedziala Tessa — wszyscy sa na miejscu. A teraz powiedz nam, jak to wyglada?
— Problem polega na tym — odpowiedzial Jarlow — ze swiatlo tej gwiazdy nie posiada wystarczajaco duzo ultrafioletu, zeby opalic albinosa. Musialem pracowac z mikrofalami, a te natychmiast wskazaly, ze w atmosferze planety wystepuje para wodna.
Wendel zbyla te informacje wzruszeniem ramion.
— Nie musisz nam tego mowic. Swiat zblizony rozmiarami do Ziemi i o podobnej rozpietosci temperatur na pewno ma wode, no i pare wodna. Przesuwa go to o jedno oczko w gore na skali przydatnosci dla ludzi, ale tylko o jedno… i to w dodatku latwe do przewidzenia oczko.
— Och, nie — powiedzial spokojnie Jarlow. — Ten swiat nadaje sie do zamieszkania. To nie ulega watpliwosci.
— Z powodu pary?
— Nie. Mam cos lepszego.
— Co?
Jarlow rozejrzal sie dokola raczej zafrasowanym wzrokiem i powiedzial:
— Czy powiedzialaby pani. ze swiat nadaje sie do zamieszkania, gdyby ktos na nim mieszkal?
Zamiast Tessy odpowiedzial Wu:
— Teoretycznie jest to zupelnie dopuszczalne.
— Czy chcesz powiedziec, ze stwierdziles z tej odleglosci, ze swiat jest zamieszkany? — zapytala ostro Tessa.
— Tak, dokladnie to chce powiedziec, kapitanie. W atmosferze wystepuje wolny tlen, i to w duzych ilosciach. Czy mozna inaczej wyjasnic jego obecnosc, jesli nie za pomoca fotosyntezy? A skad sie wziela tam fotosynteza, jesli nie ma na nim zycia? I czy moze mi pani wyjasnic, w jaki sposob planeta moze byc niezamieszkana, jesli znajduje sie na niej zycie produkujace tlen?
Zapadla martwa cisza. Pierwsza odezwala sie Tessa:
— To nieprawdopodobne, Jarlow. Jestes pewien, ze nie poplatales czegos w programie?
Blankowitz uniosla brwi i zrobila taka mine do Wu, jakby chciala powiedziec: „A nie mooooowiiiiilaaaaamm!”
Jarlow wyprostowal sie dumnie.
— Nigdy w swoim zyciu nie poplatalem — jak byla pani laskawa sie wyrazic — niczego w programie komputerowym, ale oczywiscie jestem gotow uznac swoj blad, jesli ktokolwiek z obecnych czuje sie bardziej kompetentny w analizie atmosferycznej podczerwieni niz ja. Nie jest to moja dziedzina nauki, ale bardzo skrupulatnie korzystalem z przedmiotowych wskazowek Blanca i Nkrumah.
Krile Fisher, ktory od czasu incydentu z Wu nabral pewnosci siebie, nie zawahal sie przed wygloszeniem wlasnej opinii:
— Posluchajcie — powiedzial — rewelacje doktora Jarlowa zostana potwierdzone lub obalone, gdy znajdziemy sie blizej planety. Na razie proponuje przyjac wersje, ktora przedstawil Jarlow i zastanowic sie, co dalej? Jesli w atmosferze planety jest tlen to czy mozna wykluczyc, ze jest on ziemskiego pochodzenia?
Wszystkie oczy zwrocily sie na Fishera.
— Ziemskiego pochodzenia? — zapytal nieprzytomnie Jarlow.
— Tak, ziemskiego pochodzenia. A dlaczego nie? Mamy na przyklad jakis teoretyczny swiat, ktory nadaje sie do zasiedlenia, lecz jego podstawowym mankamentem jest to, ze atmosfera zawiera dwutlenek wegla i azot — charakterystyczne dla swiatow pozbawionych zycia, jak na przyklad Wenus czy Mars — co wiec robimy?
Wrzucamy do oceanu glony i wkrotce mowimy: „Do widzenia, dwutlenku wegla” i „Witaj, tlenie.” Nie wiem, byc moze jest jeszcze jakies inne wyjscie, nie jestem ekspertem… Ciagle wpatrywali sie w niego.
— Powod, dla ktorego o tym mowie — kontynuowal — jest prosty. Gdy mieszkalem na Rotorze, czesto mowiono tam o tworzeniu ekosystemow zblizonych do ziemskich w kontekscie uprawy roli w Osiedlach. Pracowalem na farmie. Odbywaly sie nawet seminaria poswiecone ziemskim ekosystemom. Uczestniczylem w nich, poniewaz wydawalo mi sie, ze dowiem sie czegos o hiperwspomaganiu — oczywiscie mylilem sie, ale uslyszalem przynajmniej o tworzeniu ekosystemow.
Pierwszy odezwal sie Jarlow:
— Czy na tych seminariach, Fisher, nie wspominano przypadkiem, ile czasu potrzeba na stworzenie takiego ekosystemu? Fisher rozlozyl bezradnie rece.
— Nie mam pojecia, Jarlow. Powiedz nam, oszczedzimy na czasie.
— W porzadku. Podroz do Sasiedniej Gwiazdy zabrala Rotorowi dwa lata — zakladajac, ze wogole tu dolecial. Oznacza to, ze sa tu prawdopodobnie od trzynastu lat. I teraz wyobrazmy sobie, ze cale Osiedle, caly Rotor jest jednym wielkim glonem, i ze po przylocie na miejsce wpada do oceanu, zyje, rosnie i produkuje tlen. Aby otrzymac obecny poziom tlenu w atmosferze, ktory szacuje na 18 % ze sladowymi ilosciami dwutlenku wegla. Rotor potrzebowalby kilku tysiecy lat. Moze kilkuset — gdyby warunki byly niezwykle sprzyjajace. Jednak z cala pewnoscia zajeloby to wiecej niz trzynascie lat. A poza tym ziemskie glony sa przystosowane do ziemskich warunkow; na obcej planecie moglyby nie rosnac lub rosnac bardzo powoli do momentu calkowitej adaptacji. Trzynascie lat to za malo, to jest nic.
Fisher wydawal sie nieporuszony.
— No, tak. ale na planecie jest tlen i malo dwutlenku wegla, jesli wiec nie wyprodukowal go Rotor, to kto lub