— Nie marudz, Saltade. Co ci zameldowali? — zapytal Pitt, ktory wydawal sie obecnie znacznie gorzej usposobiony niz zazwyczaj.
— Odkryli pojazd.
— Co to znaczy „pojazd”? Nie Osiedle…? Leverett wyciagnal koscista dlon.
— Powiedzialem pojazd, a nie Osiedle.
— Nie rozumiem.
— Co tu jest do rozumienia? Potrzebujesz komputera? Jesli tak, to stoi tuz obok. Pojazd kosmiczny to taki statek, ktory porusza sie w przestrzeni z zaloga na pokladzie.
— Jak duzy?
— Moglby pomiescic z pol tuzina ludzi, jak przypuszczam.
— W takim razie jest to jeden z naszych.
— Nie jest. Zbadano trasy wszystkich posiadanych przez nas statkow. Pojazd, o ktorym mowimy, nie powstal na Rotorze. Agencja Skaningowa bala sie zameldowac ci o jego wykryciu, niemniej jednak nie proznowala. Zaden komputer w calym systemie nie zajmowal sie projektem i wykonaniem tego statku, a nikt nie moglby zbudowac czegos takiego bez komputera.
— Jaki stad wniosek?
— Ze nie jest to nasz statek. Pochodzi z zewnatrz. Dopoki byla najmniejsza szansa, ze pojazd mogl zostac wyprodukowany u nas, moi chlopcy siedzieli cicho i nie zawracali ci glowy, zgodnie z twoimi instrukcjami. Kiedy jednak okazalo sie, ze nie jest to jeden z naszych, przekazano mi cala sprawe wraz z prosba o poinformowanie ciebie, poniewaz oni sie boja. Wiesz, Janus, poniewieranie ludzmi przestaje sie w ktoryms momencie oplacac.
— Zamknij sie — powiedzial Pitt niezbyt stanowczo. — Jak to mozliwe, ze statek nie jest nasz? Skad sie tu wzial?
— Przypuszczalnie z Ukladu Slonecznego.
— Wykluczone! Statek, jaki opisales, z szescioma ludzmi na pokladzie nie moglby wykonac takiej podrozy.
Nawet jesli odkryli hiperwspomaganie — co z pewnoscia zrobili — szescioro ludzi w malym pojezdzie nie wytrzymaloby dwuletniej podrozy. Moze sa jakies wyjatkowe zalogi, doskonale wytrenowane i specjalnie dobrane do wykonania tego zadania… i moze przynajmniej w czesci taka teoretyczna zaloga zdola zachowac rozum po odbyciu dwuletniego przelotu, ale zapewniam cie, ze nikt w Ukladzie Slonecznym nie ryzykowalby takiego przedsiewziecia. Podroze miedzygwiezdne pozostaja domena Osiedli — zwartych swiatow zamieszkiwanych przez ludzi przyzwyczajonych do panujacych na nich warunkow.
— Niemniej jednak — powiedzial Leverett — mamy maly pojazd kosmiczny nierotorianskiego pochodzenia. Jest to fakt, ktory, niestety, musisz przyjac do wiadomosci. A co do jego pochodzenia…? Najblizsza gwiazda jest Slonce, i to rowniez jest fakt. Jesli nie przybyl z Ukladu Slonecznego, to musial przyleciec z jakiejs innej gwiazdy, do ktorej jest jeszcze dalej. Jesli dwa lata sa wykluczone, to wszystko inne takze jest wykluczone.
— Przypuscmy, ze nie sa to ludzie — powiedzial Pitt. — Przypuscmy, ze sa to obcy, jakas inna forma zycia o odmiennej psychice, pozwalajacej na dlugie podroze na malych statkach…
— Lub przypuscmy, ze sa to ludzie tej wielkosci… — Leverett za pomoca kciuka i palca wskazujacego pokazal cwierc cala —… i ze ich pojazd jest Osiedlem. No coz, musze cie rozczarowac. Mylisz sie pod kazdym wzgledem. To nie sa obcy. To nie jest takze rasa Tomciow Paluchow. Statek nie pochodzi z Rotora, ale zostal stworzony przez ludzi. Obcy przypuszczalnie wygladaja zupelnie inaczej niz ludzie i dlatego ich statki powinny rowniez wygladac zupelnie inaczej niz nasze statki, natomiast pojazd. o ktorym mowimy, jest jak najbardziej ludzki, az do numeru seryjnego na jego kadlubie; numeru, ktory nawiasem mowiac jest napisany ziemskim alfabetem.
— Niemozliwe!
— To ty tak mowisz.
— To… moglby byc ludzki statek… automatyczny. Z robotami na pokladzie…
— Moglby — powiedzial Leverett. — Czy w takim razie mamy go zestrzelic? Jesli nie ma na nim ludzi, odpadaja nam problemy etyczne. Co prawda zniszczymy czyjas wlasnosc, ale owa wlasnosc narusza nasz teren prywatny.
— Zastanawiam sie — powiedzial Pitt. Leverett usmiechnal sie szeroko.
— Nie musisz, ten statek nie lecial przez dwa lata.
— Co to znaczy?
— Zapomniales jak wygladal Rotor po przybyciu na miejsce? Nasza podroz trwala dwa lata, z czego polowe spedzilismy w normalnej przestrzeni, lecac z szybkoscia podswietlna. Powierzchnia Rotora nie wygladala najlepiej po tych wszystkich drobnych zderzeniach z atomami, czasteczkami, pylem kosmicznym i czym tam jeszcze. Dosyc dlugo pozniej zajmowalismy sie naprawami i polerowaniem na wysoki polysk. Nie pamietasz?
— A statek? — zapytal Pitt nie odpowiadajac na pytanie o jego pamiec.
— A statek… swieci sie, jakby dopiero co odbyl probne loty.
— To niemozliwe. Przestan bawic sie ze mna…
— To mozliwe. Statek przebyl prawdopodobnie pare milionow kilometrow w normalnej przestrzeni, reszte zas… w hiperprzestrzeni.
— O czym ty mowisz? — Pitt zaczynal tracic cierpliwosc.
— Loty superluminalne. Juz je maja.
— Alez to jest teoretycznie niemozliwe…
— Czyzby? Jesli masz jakies inne wyjasnienie, to chetnie go wysluchani.
Pitt przygladal mu sie z otwartymi ustami.
— Ale…
— Wiem. Fizycy mowia, ze to niemozliwe. Co nie zmienia faktu, ze w Ukladzie Slonecznym maja loty superluminalne. A teraz posluchaj, Pitt. Jesli maja statki superiuminalne. to maja rowniez superiuminalna lacznosc. Uklad Sloneczny wie, gdzie znajduje sie statek i wie takze, co tutaj sie dzieje. Jesli zestrzelimy ich, to niedlugo zawita do nas flotylla ich statkow i zaloze sie, ze urzadza sobie mala strzelanine.
— Co robic? — Pitt stracil wszelka zdolnosc myslenia.
— Nie pozostaje nam nic innego, jak powitac ich serdecznie, dowiedziec sie kim sa, co tu robia i czego chca? Wydaje mi sie, ze maja zamiar wyladowac na Erytro. My rowniez musimy sie tam udac i porozmawiac z nimi.
— Na Erytro?
— Jesli oni beda na Erytro, Janus, to my nie powinnismy byc na Megasie. Musimy sie z nimi spotkac, musimy podjac to ryzyko. Pitt zaczal otrzasac sie z zaskoczenia.
— Jesli uwazasz, ze jest to konieczne, to czy podjalbys sie tej misji? Majac oczywiscie statek i zaloge.
— Chcesz powiedziec, ze ty tego nie zrobisz?
— Ja? Komisarz? Mam leciec i witac jakis nieznany statek?
— Tak… to byloby ponizej twojej godnosci. Rozumiem. I to ja powinienem za ciebie stawic czola obcym, Tomciom Paluchom, robotom czy cokolwiek to jest.
— Bede w ciaglym kontakcie z toba, Saltade. Glos i obraz.
— Na odleglosc.
— Tak. Oczywiscie juz teraz moge ci obiecac odpowiednie wynagrodzenie za zakonczona powodzeniem misje.
— Czyzby? W takim razie… — Leverett spojrzal na Pitta. Pitt odczekal chwile, a potem zapytal.
— Jaka jest twoja cena?
— Zasugeruje ci pewna cene: jesli chcesz, abym spotkal sie z nimi na Erytro, w takim razie chce Erytro.
— Co to znaczy?
— Chce zamieszkac na Erytro. Zmeczyly mnie asteroidy. Zmeczyla mnie twoja Agencja. Zmeczyli mnie ludzie. Mam dosyc. Chce miec caly, pusty swiat. Zbuduje sobie ladna siedzibe, a ty zapewnisz mi zywnosc i inne niezbedne rzeczy z Kopuly. Bede mial swoja wlasna farme i zwierzeta, jesli uda mi sie pare namowic.
— Od jak dawna o tym marzysz?
— Nie wiem. To narastalo we mnie. No, a gdy znalazlem sie znowu na Rotorze i zobaczylem te wasze tlumy, uslyszalem ten wasz halas, Erytro stala sie dla mnie rajem.
Pitt wzruszyl ramionami.
— To jest was dwoje. Zachowujesz sie tak samo jak ta szalona dziewczyna.
— Jaka szalona dziewczyna?