Wyraz twarzy H~erona byl tak okrutny, ze po raz drugi de Batza przeszyl dreszcz. W porownaniu do Bourbonow, ktorych uwazal za ciemiezycieli ludu, glowny agent nie byl niczym innym jak dzikim zwierzeciem, pragnacym zatopic swoje kly w ciele tych, ktorych piety gniotly niegdys jego wlasny kark.

De Batz doszedl do przekonania, ze nawet za cene milionow nie wyrwie z jego szponow syna Ludwika XVI. Zadne przekupstwo tu nie pomoze; jedynie przebieglosc lisia i genialna pomyslowosc zdolaja pokonac owa zwierzeca sile.

H~eron rzucal na niego podejrzliwe spojrzenia.

– Usune Simona, skoro tylko znajde lepszego patriote; nie dowierzam jego zonie. Lepiej obejsc sie bez niej. Dzis mamy srode, w niedziele juz ich nie bedzie. Widzialem, jak przypatrywales sie tej kobiecie – dodal, uderzajac koscista piescia o stol z taka sila, ze az pioro, atrament i papiery podskoczyly z halasem – i gdybym przypuszczal, ze ty…

De Batz siegnal znow po zwitek papierowych pieniedzy, ukrytych w kieszeni plaszcza.

– Gdybys sie odwazyl siegnac po Kapeta – rzekl H~eron juz spokojniej – oddalbym cie w tej chwili w rece trybunalu.

Czynny umysl de Batza pracowal pilnie. Mial nadzieje, ze uda mu sie wyzyskac wizyte u delfina, ale zamiar oddalenia Simona rozczarowal go niemalo. Zone szewca mozna bylo latwo przeciagnac na swoja strone – teraz wszystkie te nadzieje spelzly na niczym. Choc H~eron szalal i rzucal sie jak hiena, de Batz ani na chwile nie odstapil od planu, ktory mial przysporzyc mu miliony.

A co do tego Anglika, zwanego „Szkarlatnym Kwiatem”, to trzeba raz z nim skonczyc – on stanowil glowna przeszkode w korzystnym rozwiazaniu spisku. Poniewaz de Batz bedzie musial postepowac z wielka ostroznoscia wskutek wrogiej postawy H~erona, ten przeklety „Szkarlatny Kwiat” mogl go latwo wyprzedzic i pozbawic zlotej nagrody. Na sama mysl o tym porywala gaskonskiego rojaliste taka sama wscieklosc, jak i glownego agenta komitetu bezpieczenstwa publicznego.

Rozmyslania de Batza przerwaly glosne wyrzekania H~erona.

– Jezeli ten maly szczeniak ucieknie – rzekl – koniec ze mna. Znajde sie na szafocie razem z tymi podlymi arystokratami. Mowisz, ze jestem nocnym ptakiem, obywatelu? Zapewniam cie, ze nie spie ani w dzien, ani w nocy z powodu tego smarkacza. Nie dowierzam Simonom.

– Nie dowierzasz im? – zawolal de Batz – nie znajdziesz chyba na swiecie gorszych potworow!

– Gorszych potworow! – krzyknal H~eron – oni nie spelniaja nalezycie swego obowiazku. Dazymy do tego, by ow syn tyranow stal sie prawdziwym patriota i republikaninem, aby w razie gdyby wasi konfederaci go odbili, nie mogl juz sluzyc za krola, za tyrana, nie mogl zasiadac w Wersalu, w Luwrze, jesc na zlotych talerzach i nosic jedwabi. Widziales tego malca? Do swojej pelnoletnosci zapomni, jak zachowywac sie przy stole i nauczy sie co wieczor upijac wodka… Chcemy przerobic go na nasza modle… Ale prozne obawy! Nie odbierzecie go! Raczej udusze to szczenie wlasnymi rekami!

Podniosl fajke do ust i umilkl. De Batz zamyslil sie gleboko.

– Moj drogi – rzekl – unosisz sie zupelnie niepotrzebnie i odrzucasz zaofiarowane ci pieniadze w zamian za moja wolnosc dzialania. Kto ci powiedzial, ze chce mieszac sie do dziecka?

– Nie przyniosloby ci to szczescia – zamruczal H~eron.

– Otoz wlasnie… powiedziales mi to przed chwila. Ale czy nie uwazasz, ze byloby o wiele rozsadniej, zamiast sledzic tak uporczywie moja niegodna osobe, zwrocic wieksza uwage na duzo niebezpieczniejszego spiskowca?

– Na kogo?

– Na Anglika.

– Myslisz o czlowieku, ktorego nazywaja „Szkarlatnym Kwiatem”?

– Tak jest. Czyz nie dal sie juz wam dostatecznie we znaki, obywatelu H~eronie? Zdaje mi sie, ze Chauvelin moglby niejedno o nim powiedziec…

– Dawno powinien byc sciety za swa pomylke…

– Uwazaj, by nie powiedziano tego samego o tobie, przyjacielu – rzekl z naciskiem de Batz.

– Coz znowu…

– „Szkarlatny Kwiat” jest obecnie w Paryzu.

– Szatan wcielony. A co ty myslisz? W jakim celu?

Zapadlo znow milczenie; po czym de Batz ciagnal dalej dobitnie:

– Aby wyrwac najcenniejszego wieznia z Temple.

– Skad wiesz o tym? – wrzasnal H~eron.

– Zgadlem.

– W jaki sposob?

– Widzialem w teatrze „National” dzis wieczorem pewnego osobnika…

– No i coz?

– Ktory jest czlonkiem ligi „Szkarlatnego Kwiatu”.

– Do stu diablow! A gdzie go szukac?

– Daj mi pokwitowanie na 3500 liwrow, ktore ci ofiaruje, a ja ci powiem.

– Gdzie sa pieniadze?

– U mnie w kieszeni.

Bez dalszych komentarzy H~eron przysunal kalamarz i arkusz papieru, wzial do reki pioro i skreslil pare slow rozwleklym pismem. Posypal papier piaskiem i podal go przez stol de Batzowi.

– Czy to wystarczy? – spytal szorstko.

Gaskonczyk przeczytal pismo uwaznie.

– Jak widze, pozostawiasz tylko dwa tygodnie do mojej dyspozycji – zauwazyl.

– Za te sume dwa tygodnie wystarcza. Jezeli potrzeba ci dluzszego czasu, musisz wiecej zaplacic.

– Niech i tak bedzie – rzekl zimno de Batz, skladajac arkusz papieru. – Co prawda dwa tygodnie wolnosci we Francji to i tak niezwykle zjawisko, a pragne pozostac z toba w stycznosci, moj drogi H~eronie. Zwroce sie znow do ciebie niebawem.

Wyciagnal z kieszeni portfel, wyjal zwitek banknotow i podal je H~eronowi.

Glowny agent przeliczyl pieniadze. Na jego twarzy odbil sie wyraz wielkiego zadowolenia.

– A teraz – rzekl, upewniwszy sie o ilosci banknotow, co mi powiesz o tym czlonku ligi?

– Znam go od lat – odpowiedzial de Batz – jest krewnym Antoniego St. Justa i nalezy z pewnoscia do ligi.

– Gdzie mieszka?

– To twoja sprawa. Widzialem go w teatrze, a nastepnie w zielonym gabinecie. Asystowal obywatelce Lange. Slyszalem, ze mial ja odwiedzic jutro o czwartej; wiesz chyba, gdzie ona mieszka.

De Batz poczekal, az H~eron skreslil znow pare slow na skrawku papieru, po czym wstal spokojnie, nalozyl plaszcz na ramiona i zwrocil sie ku wyjsciu.

Pozegnanie miedzy tymi dwoma ludzmi bylo krotkie. De Batz skinal glowa, a H~eron odprowadzil go do drzwi i zawolal zolnierza, pelniacego sluzbe na korytarzu.

– Wskaz obywatelowi droge do bramy – rzekl krotko. – Do widzenia – dodal w koncu, zwracajac sie do towarzysza.

W dziesiec minut pozniej Gaskonczyk znalazl sie na ulicy miedzy murami Temple a malym kosciolkiem sw. Elzbiety. Spojrzal do gory ku zakratowanemu okienku w wiezy – blade swiatelko wskazywalo miejsce, gdzie syna Bourbonow uczono przeklinac tradycje swego rodu na rozkaz szewca, dawnego marynarza, karanego swego czasu za kradziez i niesubordynacje. I nie zdajac sobie sprawy z haniebnego czynu, popelnionego przed chwila, pomyslal o H~eronie z oburzeniem, a o Simonie z obrzydzeniem. Nastepnie mysl jego odbiegla daleko od glownego agenta. – Ten intrygancki „Szkarlatny Kwiat” bedzie mial dopiero robote jutro! – pomyslal – przynajmniej przez kilka dni nie bedzie mial czasu mieszac sie do moich spraw. Zdaje sie, ze po raz pierwszy czlonek tej cennej ligi znajdzie sie w pazurach tak malo pozadanych ludzi, jakimi sa H~eron i jego zgraja.

Rozdzial IX. Co moze milosc

– Wczoraj byles niegrzeczny i nieuprzejmy. Jakze moglam sie usmiechac, gdy byles taki zimny.

Вы читаете Eldorado
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату