W kilka godzin pozniej skierowal sie w strone rzeki, do mieszkania na Quai de la Ferraille nad sklepem siodlarza. Malgorzata powrocila sama z ulicy de la Charonne, gdyz sir Andrew zajety byl mala garstka zbiegow i towarzyszyl im w ucieczce z Paryza. Zajela sie pakowaniem rzeczy, aby przeniesc sie do domu Lukasza, handlarza starzyzna.

Spodziewala sie tez odwiedzin Armanda. – Jezeli bedziesz chcial podzielic sie ze mna trescia tego listu, przyjdz do mego mieszkania wieczorem – powiedziala mu. Caly dzien meczyly ja dreczace podejrzenia, ale teraz zmory te znikly bezpowrotnie. Armand przyszedl, siedzial obok niej i opowiadal, ze wodz wybral go spomiedzy wszystkich, by pozostal dla niego az do ostatka w murach Paryza.

– Wiem, ze to uczynisz, Armandzie – powtorzyla Malgorzata z zapalem.

Az nadto byla skora, by uwierzyc. Ciemne, czarne podejrzenia, podobne do ohydnego zatrutego zadla, nie przeniknely do glebi jej duszy; zatrzymaly sie na szancu czulej milosci macierzynskiej.

Armand, ktory usilowal odczytac mysli siostry w glebiach jej niebieskich oczu, napotkal spojrzenie jasne i pogodne. List Percy'ego do Armanda uspokoil ja, jak sie tego spodziewal. Blakeney nie zyczyl sobie, by Malgorzata zywila nienawisc ku bratu i zwracajac sie do St. Justa w chwili najgrozniejszego niebezpieczenstwa, chcial udowodnic ukochanej kobiecie, ze Armand byl godzien zaufania.

Czesc trzecia

Rozdzial I. Ostatnia proba oporu

– A wiec? Jak rzeczy stoja?

– Mysle, ze to ostatnia proba oporu.

– Podda sie?

– Musi.

– Ba, mowiles to juz nieraz. Ci Anglicy sa twardzi…

– Tak, potrzeba duzo czasu, by ich zmiazdzyc; tys sam przepowiedzial, obywatelu Chauvelin, ze nielatwo to pojdzie. Juz siedemnascie dni trwa ta walka, ale teraz koniec niedaleki.

Zblizala sie polnoc na zegarze w sali posterunkowej w Conciergerie. H~eron wracal ze swej zwyklej wizyty u wieznia, ktora powtarzala sie zawsze o tej samej godzinie. Obecny byl przy zmianie warty, przeprowadzil inspekcje nocnej strazy, wypytal o wszystko dozorujacego sierzanta, a teraz powracal do swej kwatery tuz obok Conciergerie, gdy wtem zjawil sie nieoczekiwanie Chauvelin i postawil mu to suche pytanie:

– A wiec? Jak rzeczy stoja?

– Jezeli myslisz, ze jestesmy juz tak blisko konca, obywatelu H~eronie – rzekl, znizajac glos – czemu nie przystapic do ostatecznego szturmu i zakonczyc rzecz jeszcze dzis w nocy?

– Nie mialbym nic przeciwko temu, gdyz zmeczony jestem tym wszystkim o wiele wiecej niz on – odparl, wskazujac niecierpliwie na cele, w ktorej znajdowal sie wiezien.

– Czy sprobowac? Jak myslisz?

– Jak chcesz.

Obywatel H~eron usiadl i wyciagnal przed siebie dlugie nogi. W tym niskim pokoju wygladal jak olbrzymi pajac o niezrecznie spojonych czlonkach. Zgarbil szerokie ramiona, zapewne pod ciezarem troski i niepokoju, a glowe okryta rzadkimi rozwichrzonymi wlosami, spadajacymi na czolo, zwiesil nisko na piersi.

Chauvelin spogladal na swego towarzysza i sprzymierzenca z niemala pogarda. Bylby wolal zakonczyc ciezka walke na wlasna reke, ale wiedzial, ze komitet bezpieczenstwa publicznego nie ufal mu juz tak slepo, jak dawniej przed fiaskiem w Calais. H~eron zas cieszyl sie nieograniczonym zaufaniem swych kolegow. Jego okrucienstwo bylo dobrze wszystkim znane, a nawet fizycznie, dzieki swemu wysokiemu wzrostowi i poteznej budowie, mial znaczna przewage nad drobnym i niskim przyjacielem.

Dekret rewolucji nadawal glownemu agentowi komitetu bezpieczenstwa publicznego prawie nieograniczona wladze. Nie czyniono mu zatem najmniejszej trudnosci, gdy oswiadczyl, ze ma zamiar przetrzymac Anglika przez dluzszy czas w wiezieniu, zamiast stawic go natychmiast przed trybunal. Ale motloch coraz glosniej domagal sie sadu, cieszac sie ze swieta, obiecanego w dniu stracenia slawnego spiskowca.

Kazdy demagog, usilujacy zdobyc kilka glosow dla siebie, obiecywal ludowi smierc „Szkarlatnego Kwiatu” i w pierwszych dniach po jego uwiezieniu motloch paryski nacieszyc sie nie mogl rozkosza oczekiwania. Ale od tego czasu minelo siedemnascie dni i wciaz jeszcze Anglika nie prowadzono na gilotyne.

Zadna uciechy publicznosc zaczela sie niecierpliwic i gdy obywatel H~eron zjawil sie tego wieczora w lozy teatru „National”, przyjela go pomrukiem niezadowolenia i glosnymi okrzykami:

– Coz bedzie ze „Szkarlatnym Kwiatem”?

Wszystko zmierzalo ku temu, ze bedzie musial chyba wyslac przekletego Anglika na gilotyne, nie wydarlszy z niego cennego sekretu. Chauvelin, obecny w teatrze, uslyszal owe grozne nawolywania i dlatego przyszedl do kolegi o tak poznej godzinie.

– Czy mam sprobowac? – napieral z widocznym zniecierpliwieniem, a gdy glowny agent, zmeczony i zniechecony, zgodzil sie na te propozycje, dyplomata westchnal z ulga.

– Niech zolnierze halasuja, ile im sie podoba – dodal, usmiechaja sie zlosliwie – Anglik i ja bedziemy potrzebowali wesolej przygrywki do naszej milej konwersacji.

Chauvelin nie czekajac dluzej, zwrocil sie zywo ku celi wieznia, odrzucil na bok ciezka zelazna sztabe, stanal na progu i rozejrzal sie wkolo. Spostrzeglszy Blakeney'a, nie podszedl od razu do niego. Przez chwile stal cicho, nieruchomo, z rekoma splecionymi na plecach, tylko usta jego drgaly nerwowo, a palce prezyly sie pod wplywem nadmiernego podniecenia. Napawal sie widokiem pokonanego nieprzyjaciela.

Blakeney siedzial jedna reka oparty na stole. Wychudzona dlon byla kurczowo zacisnieta, a oczy utkwione w dal. Nie zauwazyl obecnosci Chauvelina i dlatego dyplomata mogl nasycic sie do woli widokiem swej ofiary.

Z zewnetrznego wygladu robil wrazenie czlowieka, ktorego brak swiezego powietrza, pozywienia, a przede wszystkim snu zamienily w widmo. Ani kropli krwi w jego twarzy lub ustach, skora byla zolta, tylko trawiaca goraczka w zapadlych oczach zdradzala zycie.

Chauvelin nie spuszczal go z oka, przykuty jakims dziwnym, nieokreslonym uczuciem. Pomimo triumfu, nienawisci i pewnosci wygranej, zrodzil sie w nim podziw.

Patrzyl na nieruchoma postac czlowieka, ktory tyle przecierpial dla idealu i zdawalo mu sie, ze jego duch opuscil juz cialo i wznosi sie w dusznym powietrzu mrocznej celi, koronujac go nieziemska chwala.

Dyplomata zauwazyl z bystroscia zaostrzona przez nienawisc, ze pomimo wszystkiego twarz Blakeney'a i w dal zapatrzone oczy, ktore zdawaly sie przenikac wiezienne mury, nie zdradzaly najlzejszego oslabienia umyslowego, a nadwatlone sily nie obnizyly dotad polotu jego duszy.

Sir Percy Blakeney – wiezien od siedemnastu dni, odosobniony od swiata, pozbawiony snu, pozywienia i ruchu, ktory stanowil do tej chwili tresc jego zycia – mogl byc zewnetrznie cieniem dawnego czlowieka, ale pozostal w dalszym ciagu tym wytwornym angielskim gentlemanem, ksieciem salonow, ktorego Chauvelin spotkal przed kilkoma miesiacami na najswietniejszym dworze europejskim. Jego odzienie zdradzalo znakomity kroj londynskich firm. Pomimo braku obslugi ubrany byl bardzo starannie i czysto, a delikatne faldy bezcennych koronek przyslanialy wypieszczona bialosc jego wychudlych rak. Blada, znekana twarz i cala postawa zdradzaly jeszcze wciaz nieugieta sile wolli i owa nieustraszona pewnosc siebie, uragajaca samemu przeznaczeniu.

Chauvelin nie ludzil sie; czul, ze za tym czolem, powleczonym teraz woskowa bladoscia, umysl byl wciaz zywy, czynny i ze rozmyslal nad swym wyzwoleniem, nad zdobyciem na nowo utraconej przewagi. Zdawal sobie jasno sprawe, ze umysl jego stawal sie tym przenikliwszy, im ofiara stawala sie wieksza.

Postapil krok naprzod i Blakeney spostrzegl jego obecnosc. Usmiech rozjasnil wymeczona twarz wieznia:

– Ach, to moj przyjaciel mr Chambertin! – rzekl wesolo.

Powstal, by zlozyc uklon wedlug najsurowszej owczesnej etykiety. W oczach Chauvelina odbila sie niepohamowana radosc; zauwazyl bowiem, ze powstajac z miejsca, sir Percy oparl sie o stol, a oczy zaszly mu mgla.

Вы читаете Eldorado
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату