H~eron, ktorego despotyczne instynkty burzyly sie wobec sprzeciwiania sie jego woli, napieral w dalszym ciagu na wieznia, ale Chauvelin polozyl kres tym indagacjom.
– Nic w ten sposob nie wskorasz, obywatelu – rzekl – ten czlowiek majaczy i nie jest w stanie dac nam jasnych informacji.
– Coz zatem robic? – zachnal sie tamten. – Nie przezyje dwudziestu czterech godzin i z kazda chwila bedzie gorzej.
– Musisz zlagodzic swoje rozporzadzenia co do niego.
– Przedluzymy w ten sposob nieznosny stan rzeczy, a tymczasem wywioza dzieciaka poza granice Francji.
Wiezien oparl glowe o stol i zapadl w odretwienie, jedyny rodzaj snu, na ktory zdobyc sie mogla wyczerpana natura.
H~eron szarpnal go brutalnie za ramie.
– Nic z tego, moj bracie – wrzasnal – nie zalatwilismy jeszcze sprawy Kapeta.
Wiezien nie dawal znaku zycia.
Chauvelin polozyl reke na ramieniu kolegi.
– Mowie ci, obywatelu, ze to na nic – rzekl ostro, chyba, ze nie liczysz juz na odnalezienie Kapeta. Jezeli nie dajesz za wygrana, musisz zapanowac nad soba; sprobuj dyplomacji, gdy sila zawiodla.
– Dyplomacja! – zasmial sie H~eron. – Na wiele ci sie przydala w Calais zeszlej jesieni, obywatelu Chauvelin?
– Ale za to przydala mi sie teraz – odparl Chauvelin. – Musisz przyznac, obywatelu, ze to moja dyplomacja dala ci moznosc odnalezienia Kapeta.
– Moznosc? – mruknal tamten. – Dotad mamy tylko moznosc zaglodzenia wieznia, ale czy zblizamy sie do upragnionego celu, zglebienia tajemnicy?
– Oczywiscie. Po dwoch tygodniach systematycznego oslabiania czlowieka jestesmy blizej celu niz wowczas, gdy byl w pelni sil.
– A jezeli Anglik nie rozsznuruje ust i umrze tymczasem?…
– Nie umrze, jezeli zgodzisz sie na jego prosbe. Daj mu dzis wieczorem pozywna kolacje i pozwol mu spac az do rana.
– Jutro znow sie uprze. Jestem pewien, ze ma jakis plan w glowie.
– Byc moze – odparl sucho Chauvelin. – Ale zdaje mi sie – dodal z pogarda, rzuciwszy okiem na mizerna postac swego wspanialego niegdys nieprzyjaciela – ze ani duch ani cialo nie sa na razie zdolne wymyslic konkretnego spisku. Gdyby jednak plan ucieczki wylonil sie z jego mrocznego umyslu, daje ci slowo, obywatelu H~eronie, ze bedziesz mogl z latwoscia ten plan wniwecz obrocic, jezeli postapisz wedle mej rady.
Eksambasador rewolucyjnej republiki francuskiej mial wielki dar przekonywania ludzi i tym razem dopial celu. Byl o wiele sprytniejszy od agenta „komitetu bezpieczenstwa publicznego”. Chauvelin przypominal zwinna, przebiegla pantere, zreczna w swych ruchach, ktora potrafi wysledzic ofiare, tropic ja przytlumionymi krokami i napasc, gdy jest znuzona; H~eron podobny byl raczej do rozjuszonego bydlecia, ktore rzuca sie na oslep bez zadnego planu, bije glowa o mur, nie obliczywszy swych sil i pozwala ofierze wymknac sie dzieki brutalnosci i niezrecznosci napadu.
Chauvelin mial jednak przeciwko sobie dawne niepowodzenia, a szczegolnie swa kompromitacje w Calais. H~eron wiedzial, ze znajduje sie wciaz w smiertelnym niebezpieczenstwie, ale nie czujac sie na silach, by wyjsc z obecnej sytuacji bez pomocy Chauvelina, staral sie na kazdym kroku upokarzac dyplomate drwiac z jego argumentow.
– Twoje rady nie przydaly sie wiele zeszlej jesieni w Calais – rzekl i splunal z pogarda.
– A przeciez, obywatelu H~eronie – odparl dyplomata z niezmaconym spokojem – nie pozostaje ci nic innego. Czy masz oczy? Przypatrz sie wiezniowi uwaznie. Jezeli nie bedziesz go ratowal, umrze za kilka godzin, a co wtedy bedzie?
Odciagnal znow na bok kolege z dala od pojmanego lwa, pograzonego w polsnie, podobnym raczej do smierci.
– Co sie wowczas stanie z toba, obywatelu H~eronie? – powtorzyl, znizajac glos. – predzej czy pozniej ktos z intrygantow z Konwencji dowie sie, ze nie ma juz malego Kapeta w Temple, ze podstawiono nedzne dziecko zamiast niego i ze ty, obywatelu H~eronie, razem z komisarzami, oklamujecie od dwoch tygodni narod i jego przedstawicieli. A wtedy – co sie stanie?…
Uczynil znaczacy gest palcami po szyi. H~eron nie znalazl odpowiedzi.
– Zmusze tego przekletego Anglika do gadania – rzekl ze zloscia.
– Nie uda ci sie – odparl stanowczo Chauvelin. – W stanie, w jakim sie znajduje, nie moze udzielic najmniejszej informacji, nawet chocby chcial, a to jest watpliwe.
– Masz wrazenie, ze nie poddal sie jeszcze?
– Nie. Sili sie jeszcze na opor, ale daremnie. Czlowiek tej miary przecenia zawsze swe sily. Przypatrz mu sie uwaznie – powinienes zauwazyc, ze nie mamy juz czego sie obawiac.
H~eron robil w tej chwili wrazenie zarlocznego zwierza, trzymajacego w swych pazurach dwie ofiary. Nie mogl pogodzic sie z mysla, by Anglik opuscil te ciasna cele, w ktorej nie spuszczal go z oka dniem i noca i gdzie z kazdym dniem, z kazda godzina mozliwosc ucieczki stawala sie watpliwsza. Z drugiej strony rozumial, ze nadzieja odebrania malego Kapeta nigdy sie nie zisci, jezeli wiezien milczec bedzie do konca.
– Chcialbym miec niezachwiana pewnosc, ze dzialasz w tej samej mysli co ja.
– Dzialam zupelnie w tej samej mysli, obywatelu H~eronie; czyz nie widzisz, ze nienawidze tego Blakeney'a tysiac razy wiecej od ciebie? Jak namietnie pragne jego smierci, wie tylko pieklo lub niebo; przede wszystkim jednak pragne jego upokorzenia i dlatego doradzam ci i pomagam. Gdy pojmales tego czlowieka, chciales go stawic przed trybunal, poslac na smierc wsrod uciechy calego Paryza i uwienczyc korona meczenska. Bylby ci uragal, pomiatal toba do ostatka, az do stop gilotyny. Ty, twoi poplecznicy i wszystkie straze paryskie nie mieliscie mocy nad nim, gdy byl w pelni swych mlodych sil, przy sprzyjajacym mu zawsze szczesciu. Dzien wyprowadzenia go z wiezienia na gilotyne bylby dniem twej sromotnej porazki. Znalazlszy sie poza cela wiezienna, silny i zdrow, chocby otoczony najsilniejsza straza, umknalby z pewnoscia. Jestem o tym tak przekonany, jak o tym, ze zyje. Znam tego intryganta, ale ty go nie znasz. Nie tylko z moich rak sie wyslizgnal. Spytaj obywatela Collot d'Herbois, sierzanta Bibot przy bramie M~enilmontant, generala Santerre i jego straz. Oni wszyscy moga ci cos o nim powiedziec. Gdybym wierzyl w Boga lub diabla, musialbym przypuszczac, ze ma sily nadprzyrodzone do pomocy i sfore szatanow na zawolanie.
– A jednak wciaz radzisz, by wyprowadzono go jutro z tej celi.
– Teraz to co innego – nie jest juz tym samym czlowiekiem. Za moja rada poddales go regulaminowi, ktory zniszczyl jego sily nadprzyrodzone wyczerpaniem fizycznym i moralnym i wypedzil na cztery wiatry jego zastepy szatanow.
– Ach, gdybys pragnal tak namietnie, jak ja, odebranie Kapeta! – jeknal H~eron jeszcze nie calkiem przekonany.
– Sprawa odebrania Kapeta lezy mi na sercu tak samo, jak i tobie – rzekl powaznie Chauvelin – jezeli posluzy do upokorzenia tego Anglika.
Zamilkl, utkwiwszy badawcze spojrzenie w koledze. Zrozumieli sie wreszcie.
– Zdaje mi sie – rzekl H~eron – ze rozumiem.
– Nareszcie – powiedzial z ulga Chauvelin. – Upokorzenie „Szkarlatnego Kwiatu” i jego ligi jest dla mnie kwestia tak zywotna, jak ujecie Kapeta dla ciebie. Dlatego tez wskazalem ci sposob sprowadzenia intryganckiego awanturnika do naszych stop. Nastepnie mozesz wywrzec na nim swa zemste.
Zanim H~eron odpowiedzial, rzucil znow okiem na wieznia. Blakeney nie dawal znaku zycia. Twarz mial zaslonieta, ale wychudzone i trupiozolte rece przemawialy wymowniej, niz to mogly uczynic oczy.
Glowny agent komitetu bezpieczenstwa publicznego stanal raz jeszcze przed czlowiekiem, z ktorego pragnal namietnie wyrwac doniosla tajemnice. Brutalna reka podniosl pochylona glowe i utkwil badawczy wzrok w twarzy swej ofiary. Spojrzal na woskowe czolo, zsiniale oczy, blade usta, po czym wzruszyl szerokimi ramionami. Z glosnym smiechem, ktory z pewnoscia rozradowalby pieklo, zwrocil sie znow do swego kolegi.
– Zdaje mi sie, ze masz racje, obywatelu Chauvelin – rzekl – niewiele juz w nim zostalo nadprzyrodzonej potegi. Poslucham twojej rady.
Znekana glowa wieznia opadla znow ciezko na piersi…