Rozdzial III. Rada Chauvelina
Byly ambasador pociagnal kolege do najodleglejszego kata celi z dala od stolu, przy ktorym siedzial wiezien. Tutaj halas, dochodzacy bezustannie z izby posterunkowej, zagluszal wszelka rozmowe.
Chauvelin rozkazal sierzantowi, by podal mu przez sztabe zelazna dwa krzesla. Postawil je przy scianie i skinawszy na H~erona, by zajal miejsce, usadowil sie tuz kolo kolegi.
Stad mogli obserwowac i sale posterunkowa, znajdujaca sie naprzeciwko nich, i najodleglejszy kat celi.
– Przede wszystkim – zaczal Chauvelin, znizajac glos – dojdzmy do jasnego porozumienia, obywatelu H~eronie. Czy chcesz, aby Anglik zginal dzis czy jutro, w wiezieniu czy pod gilotyna? To wszystko jest bardzo latwe do przeprowadzenia, ale moze ponad wszystko chcesz pochwycic malego Kapeta?
– Chce przede wszystkim Kapeta – mruknal dziko H~eron. – Szyje dam pod noz, jezeli go nie wynajde. Do stu diablow! Czyz nie powiedzialem ci juz tego dosc wyraznie?
– Powiedziales mi to bardzo wyraznie, obywatelu H~eronie, ale chcialem sie upewnic, i dac ci do zrozumienia, ze i ja rowniez do tego daze, by Anglik zdradzil malego Kapeta i oddal go w twe rece. Pragne wiecej jeszcze upokorzenia Blakeney'a niz jego smierci.
– W takim razie, obywatelu, daj mi jakas rade.
– Moja rada jest nastepujaca: poslij zaraz wiezniowi dostateczna ilosc pozywienia, by powrocil nieco do sil; niech sie troche przespi, a po jedzeniu i szklance wina bedzie rozmowniejszy. Nastepnie daj mu atrament i papier. Musi, jak twierdzi, napisac do jednego ze swych towarzyszy, ktory, przypuszczam, skomunikuje sie z innymi, by wydac nam malego Kapeta. Ten list oznajmi bandzie angielskich gentlemenow, ze ich uwielbiany wodz sprzedaje nam niekoronowanego krola Francji w zamian za wlasne zycie. Ale nie dopuscimy do tego, by owa wytworna bande zawiadomiono zbyt wczesnie o zamiarach wodza. Wytlumaczymy wiezniowi, ze towarzysz, ktorego najpierw pouczy o swych zamiarach, musi wyjechac z nami jutro na te ekspedycje i towarzyszyc nam az do ostatniego postoju. Jezeli okaze sie konieczne, wyslemy go przodem pod silna eskorta z poleceniem pysznego „Szkarlatnego Kwiatu” do czlonkow ligi.
– Na co sie to przyda? – zachnal sie H~eron. – Czy chcesz dac sposobnosc jednemu z jego poplecznikow, by mu przyszedl z pomoca?
– Cierpliwosci, cierpliwosci, moj poczciwy H~eronie! – odparl Chauvelin z poblazliwym usmiechem. – Wysluchaj mnie do konca. Czas nagli. Gdy skoncze, bedziesz mogl przedstawic swoje wnioski, ale nie teraz.
– Mow wiec dalej. Slucham cierpliwie.
– Uwazam, ze nie tylko jeden z czlonkow ligi powinien jechac z nami jutro – ciagnal dalej Chauvelin – ale i zona wieznia, Malgorzata Blakeney.
– Kobieta? Po co?
– Wytlumacze ci zaraz, dlaczego. Nie powiemy wiezniowi, ze ona nam bedzie towarzyszyla. Niech to bedzie dla niego mila niespodzianka. Polaczy sie z nami dopiero poza murami Paryza.
– W jaki sposob ja znajdziesz?
– Bardzo latwo. Wytropilem ja kilka dni temu z pewnego domu na Quai de la Ferraille. Teraz przeniosla sie na ulice Charonne i z pewnoscia nie opusci Paryza, dopoki jej maz pozostanie w Conciergerie. Ale mniejsza o to, idzmy dalej. List, ktory wiezien napisze dzis w nocy, do swego przyjaciela, oddam we wlasciwe rece. Przez ten czas ty, obywatelu H~eronie, musisz czynic przygotowania do naszej podrozy. Wyruszymy o swicie i na przestrzeni pierwszych piecdziesieciu mil przynajmniej musimy byc przygotowani na ewentualna zbrojna napasc, w razie gdyby „Szkarlatny Kwiat” wiodl nas w zasadzke.
– Tak, to podobne do niego – mruknal H~eron.
– Podobne do niego, ale nieprawdopodobne. Nie przecze jednak, ze trzeba sie miec na bacznosci. Wez z soba silna eskorte, obywatelu, zlozona co najmniej z dwudziestu do trzydziestu rutynowanych, tegich ludzi, ktorzy predko zalatwia sie z cywilami, chocby nawet najlepiej uzbrojonymi. Liga liczy dwudziestu czlonkow wraz z wodzem, ale nie wyobrazam sobie, w jaki sposob wiezien moglby z tej celi zorganizowac przeciwko nam zasadzke. W kazdym razie twoja to rzecz, a mnie przypada obowiazek przedlozenia ci planu, ktory jest rodzajem zabezpieczenia nas i naszych ludzi przeciw napadom i zdradzie.
– Slucham.
– Wiezien pojedzie z nami powozem. Mozesz siasc z nim” jezeli chcesz, i okuc go w kajdany, by nie uciekl w drodze. Ale… – tu Chauvelin zatrzymal sie, aby zaostrzyc ciekawosc kolegi – pamietaj, ze bedziemy mieli w naszej mocy jego zone i jednego z jego przyjaciol. Zanim opuscimy ostatecznie Paryz, wytlumaczymy Blakeney'owi, ze przy pierwszej probie ucieczki, przy pierwszym podejrzeniu, ze oszukuje nas i prowadzi w zasadzke, ty, obywatel H~eron, rozkazesz, by przyjaciela, a nastepnie Malgorzate zastrzelono na jego oczach.
H~eron az cmoknal z uciechy. Instynktownie rzucil przelotne wejrzenie na wieznia, a potem przeniosl je na kolege.
Wyraz zachwytu odmalowal sie w jego oczach. Lotr znalazl lotra tej samej miary, a nawet wiekszego od siebie. Chetnie uznal go za mistrza.
– Na Lucyfera, obywatelu Chauvelin! – rzekl w koncu. – Nie bylbym nigdy wpadl na tak swietny pomysl. Chauvelin podniosl reke przeczaco, jakby uchylajac sie od tej pochwaly.
– Zdaje mi sie, ze istotnie ten plan nie jest najgorszy – odparl skromnie – chyba ze wolisz zaaresztowac Malgorzate i umiescic ja tu jako zakladniczke.
– Nie, nie – rzekl H~eron, smiejac sie rubasznie – ta mysl nie przypada mi tak do smaku jak pierwsza. Nie czulbym sie bezpieczny w drodze… Obawialbym sie ciagle, ze ta przekleta kobieta uciekla. Nie, nie, wole miec ja pod okiem, jak to slusznie podales w swym planie, i pod okiem wieznia – dodal zlosliwie. – Nie widzac jej, myslalby moze o wlasnej skorze, a tak nie zniesie mysli, by ja zastrzelono na jego oczach. Jest to plan znakomity, obywatelu, ktory ci przyniesie wielka chwale. Jezeli jednak Anglik nas zwodzi i nie znajdziemy Kapeta na koncu naszej podrozy, udusze z przyjemnoscia jego zone i przyjaciela wlasnymi rekoma.
– Jest to satysfakcja, ktorej ci nie bede odmawial, obywatelu – odparl sucho Chauvelin. – Ale masz racje… lepiej miec kobiete pod okiem. Wiezien nigdy nie narazi jej zycia, na to daje szyje. Gdy ona przylaczy sie do naszej ekspedycji, postawimy swe ultimatum, zanim puscimy sie w dalsza droge. A teraz, obywatelu H~eronie, uslyszales moja rade. Czy gotow jestes zastosowac sie do niej?
– Co do joty – odparl tamten.
I podali sobie rece, splamione juz nieraz niewinna krwia, a teraz splamione bardziej jeszcze tymi siedemnastoma dniami niegodnego i nieludzkiego postepowania.
Rozdzial IV. Kapitulacja
To, co dzialo sie w dalszym ciagu w glebi celi wiezienia Conciergerie pamietnego dnia drugiego roku republiki, jest tak znane w historii, ze zbyteczne jest powtarzac. Kronikarze, zaznajomieni z dziejami owych pamietnych dni, opisali nam, jak glowny agent „komitetu bezpieczenstwa publicznego” wydal o pierwszej po polnocy rozkaz, by podano ciepla zupe, bulki i wino wiezniowi, ktoremu przez dwa tygodnie dawano tylko skape porcje czarnego chleba i wody. Sierzant, pelniacy nocna sluzbe w izbie posterunkowej, otrzymal scisle rozkazy, by pod zadnym warunkiem nie budzil wieznia przed szosta rano i podal mu na sniadanie, czego tylko zazada. Wydawszy polecenia, tyczace sie rannego wyjazdu, H~eron powrocil do Conciergerie, gdzie zastal swego kolege Chauvelina, czekajacego na niego w izbie posterunkowej.
– Jak sie miewa wiezien? – spytal z niepokojem.
– Czuje sie silniejszy i zdrowszy.
– Mam nadzieje, ze nie zanadto dobrze.
– Nie, nie w sam raz.
– Widziales go po kolacji?
– Tylko przez drzwi; jadl z wielkim trudem i zapadal wciaz w sen.
– A teraz do listu – rozkazal H~eron goraczkowo. – Pioro, atrament i papier, sierzancie!
– Sa juz na stole w celi wieznia, obywatelu – odparl sierzant.