opatrunek przyklejony pospiesznie w poprzek zmiazdzonego nosa.
– Cel w polu widzenia – powiedzial pilot. Mowil archaicznym jezykiem, ktory zrodzil sie pod zorza polarna.
Sygnal elektroniczny z kamery w glowicy pod kokpitem byl przetwarzany w konwertorze na mikrofale i natychmiast transmitowany do zaciemnionego pokoju po drugiej stronie kuli ziemskiej, gdzie bladoszare oczy sledzily obraz widziany z helikoptera.
– Widze go calkiem wyraznie – odrzekl mezczyzna o bladoszarych oczach. Jego cichy glos brzmial spokojnie, ale czaila sie w nim grozba. – Kim jest ten czlowiek, ktory tak latwo przeniknal przez nasza ochrone?
– Nazywa sie Kurt Austin.
Chwila ciszy.
– Ten sam Austin, ktory uratowal dunskich marynarzy z zatopionego okretu?
– Tak, wielki Toonooku. To inzynier morski z Narodowej Agencji Badan Morskich i Podwodnych.
– Jestes pewien? Zwykly inzynier nie bylby taki odwazny ani zaradny, zeby dostac sie na nasz teren. I dlaczego NUMA mialaby sie interesowac nasza operacja?
– Nie wiem, ale nasz czlowiek potwierdzil jego tozsamosc.
– A ten jacht, ktory go zabral i przegnal twoich ludzi? To statek NUMA?
– O ile wiemy, to prywatna jednostka, zarejestrowana w Hiszpanii. Sprawdzamy przez nasze zrodla w Madrycie, kto jest wlascicielem.
– Dopilnuj, zeby sie pospieszyli. Jaki jest ostatni meldunek o naszych stratach?
– Jeden ochroniarz nie zyje. Udalo nam sie naprawic uszkodzenia i uratowac najwazniejsze okazy.
– Ochroniarz zasluzyl na smierc za swoja beztroske. Okazy trzeba natychmiast przeniesc do Kanady. Nasze eksperymenty sa zbyt wazne, by narazac je na niebezpieczenstwo.
– Tak jest, wielki Toonooku.
– Nawet idiota zorientowalby sie, o co chodzi. Pan Austin jakims cudem powiazal Oceanusa z kolizja, ktora tak zgrabnie zaaranzowalismy.
– To niemozliwe…
– Dowod masz przed oczami, Umealiq. Nie dyskutuj ze mna. Musisz opanowac sytuacje!
Pilot mocniej zacisnal rece na sterach, gotow opasc helikopterem w dol jak jastrzab. Okrutne oczy obserwowaly na monitorze, jak pasazer lodzi idzie z nabrzeza rybackiego do zaparkowanego samochodu. Umealiq mogl w kazdej chwili odpalic rakiety lub podziurawic cialo klopotliwego przeciwnika pociskami z broni maszynowej. Zacisniete wargi rozchylily sie w bezlitosnym usmiechu.
– Mamy zlikwidowac Austina, kiedy wejdzie nam w celowniki?
– Czyzbym wyczuwal zadze zemsty za zlamanie twojego drogocennego nosa? – zadrwil glos. Nie czekajac na odpowiedz, oznajmil: – To ja powinienem go zabic za to, ze stwarza mi problemy. Gdyby pozwolil umrzec tamtym dunskim marynarzom, uwaga swiata skoncentrowalaby sie na SOS i prasa przestalaby sie zajmowac Oceanusem.
– Zrobie to teraz…
– Nie! Cierpliwosci. Trzeba sprawe zalatwic dyskretnie, bez halasu.
– Mieszka tutaj w domku na uboczu. To doskonale miejsce, zeby sie go pozbyc. Moglibysmy zrzucic jego cialo z urwiska.
– Wiec zajmij sie tym. Ale ma to wygladac na wypadek. Nie mozna dopuscic do tego, zeby Austin ujawnil swoje odkrycia. Nasz projekt jest w decydujacej fazie.
– Wroce do bazy i zorganizuje ludzi. Postaram sie, zeby Austin dlugo umieral. Zeby czul strach i bol, kiedy bedzie zegnal sie z zyciem, zeby…
– Nie. Zlec to komus. Mam wobec ciebie inne plany. Musisz natychmiast wyjechac do Kanady i dopilnowac, zeby okazy bezpiecznie dotarly na miejsce. Potem do Waszyngtonu, zeby wyeliminowac tego senatora, ktory stwarza nam przeszkody prawne. Zalatwilem przykrywke dla ciebie i twoich ludzi.
Pilot zerknal z msciwa tesknota na monitor i dotknal zmiazdzonego nosa.
– Tak jest – odparl niechetnie.
Po chwili wiszacy w powietrzu helikopter odlecial w kierunku starego portu.
Nieswiadomy tego, jak niebezpiecznie blisko byla smierc, Austin usiadl za kierownica volvo profesora Jorgensena, zastanawiajac sie nad nastepnym posunieciem. Wolal nie wracac do domku na uboczu. Popatrzyl na swiatla miasteczka, chwycil worek marynarski i wysiadl z samochodu. Po drodze nie spotkal zywej duszy. Zatrzymal sie przed domem za kosciolem i zapukal do drzwi.
Pia rozpromienila sie na jego widok i zaprosila go do srodka. Przezycia minionego dnia musialy byc widoczne na jego twarzy, bo kiedy wszedl do oswietlonego wnetrza, przestala sie usmiechac.
– Cos sie stalo? – zapytala z niepokojem.
– Nic takiego, na co nie pomoglby kieliszek akavitu.
Zajela sie nim jak troskliwa kwoka, zaprowadzila go do kuchni, posadzila przy stole i nalala wysoki kieliszek akavitu. Przygladala sie, jak pije.
– I co? – zagadnela w koncu. – Duzo ryb pan zlowil?
– Nie, ale odwiedzilem syreny.
Pia rozesmiala sie radosnie, klasnela w dlonie i dolala mu trunku.
– Wiedzialam! – wykrzyknela z podnieceniem. – Czy groty sa takie piekne, jak opowiadal moj ojciec?
Sluchala jak dziecko opowiesci Austina o przeprawie przez Wrota Syreny przy slabym pradzie i wedrowce przez siec jaskin. Powiedzial jej, ze zostalby dluzej, ale scigali go ludzie z bronia. Pia zaklela po farersku.
– Nie moze pan dzis wrocic do domku. Gunnar twierdzi, ze juz nie pracuje dla tych ludzi, ale ja mu nie wierze.
– Zastanawialem sie nad tym samym. Zostawilem samochod przy nabrzezu rybackim. Moze powinienem stad wyjechac?
– O, nie! W nocy zmyli pan droge. Moze pan tutaj przenocowac i wyjechac rano.
– Na pewno chce pani przyjac mezczyzne na noc? – zapytal Austin z usmiechem. – Ludzie beda plotkowac.
Odwzajemnila usmiech.
– Mam nadzieje – odrzekla z figlarnym blyskiem w oczach.
Austin obudzil sie krotko przed switem i wstal z sofy. Pia uslyszala go i tez wstala, zeby przygotowac mu sniadanie. Zrobila omlet ziemniaczany z wedzona ryba, na talerzu obok polozyla pasztecik. Potem zapakowala mu na droge kanapki z wedlina i serem i jablko. Nie wypuscila go, dopoki nie obiecal, ze kiedys ja odwiedzi.
Poranek byl wilgotny. Miasteczko budzilo sie do zycia, gdy Austin doszedl do nabrzeza rybackiego. Kiedy otwieral drzwi samochodu, kilku rybakow jadacych do pracy pomachalo mu z pick-upow. On tez im pomachal i wypadly mu kluczyki z reki. Schylil sie, zeby je podniesc. Wtedy poczul zapach jakiejs substancji chemicznej i uslyszal ciche kapanie. Ukleknal i zajrzal pod samochod. Zapach byl tutaj mocniejszy. Z przecietego przewodu hamulcowego kapal plyn. Zagwizdal cicho i poszedl na nabrzeze, chcac znalezc jakiegos mechanika. Kapitan portu zadzwonil pod znany sobie numer i wkrotce zjawil sie chudy mezczyzna w srednim wieku.
Mechanik obejrzal uszkodzenie, wylazl spod samochodu i wreczyl Austinowi kawalek przewodu hamulcowego.
– Ktos pana nie lubi.
– Czy nie mogla to byc zwykla awaria?
Malomowny Farer wskazal miejsce, gdzie droga z miasteczka biegla wzdluz krawedzi klifu, i pokrecil glowa.
– Na pierwszym zakrecie pofrunalby pan razem z ptakami. Ale latwo to naprawic.
Niedlugo potem hamulce byly w porzadku. Kiedy Austin chcial zaplacic, mechanik powstrzymal go gestem.
– Nie ma sprawy. Jest pan przyjacielem Pii.
– Ludzie, ktorzy chcieli mnie zalatwic, moga wiedziec, ze u niej bylem – powiedzial Austin. – Chyba powinienem zawiadomic policje.
– Tu nie ma policji. Ale bez obaw, cale miasteczko bedzie jej pilnowalo.
Kurt podziekowal i kilka minut pozniej byl w drodze. Popatrzyl na komin skalny w lusterku wstecznym i