ostatnie dwadziescia minut, ktore z nia spedzil.

Prawie sie przy mnie poplakala, myslal, idac szybko w zniszczonych traperkach (nie mial dzis zadnej sprawy w sadzie). Alice Hawbaker nigdy nie plakala, lecz Fox doprowadzil ja niemal na skraj zalamania nerwowego. Zawsze bedzie tego zalowal.

„Jesli zostaniemy, umrzemy”. Powiedziala to glosem nabrzmialym lzami, ktore blyszczaly tez w jej oczach.

Fox chcial tylko wiedziec, czemu byla tak zdeterminowana, zeby wyjechac, dlaczego kazdego dnia stawala sie coraz bardziej nerwowa i teraz postanowila przyspieszyc przeprowadzke.

Dlatego nalegal. Az w koncu mu powiedziala.

Widziala ich smierc, wciaz od poczatku, gdy tylko zamknela oczy. Widziala, jak z zamykanej szafki w piwnicy wyjmuje strzelbe, z ktora jej maz polowal na jelenie, i spokojnie ja laduje. Idzie na gore, przez kuchnie, gdzie szumi zmywarka pelna naczyn po kolacji i lsnia wyszorowane blaty. W salonie mezczyzna, ktorego kocha od trzydziestu szesciu lat i z ktorym ma trojke dzieci, oglada mecz Oriolesow z Red Sox. Oriolesi wygrywaja, dwa do jednego.

Miotacz bierze zamach, a Alice posyla kule w tyl glowy meza siedzacego w ulubionym fotelu.

Potem przyklada lufe do wlasnego podbrodka.

Wlasnie dlatego musial pozwolic jej wyjechac, tak samo jak musial znalezc wymowke, zeby wyjsc z biura, bo znal Alice na tyle dobrze, by wiedziec, ze nie chciala go widziec, dopoki sie nie uspokoi.

Pomimo ze zrobil to, czego sobie zyczyla, wciaz czul sie winien, sfrustrowany i bezsilny.

Wszedl do kwiaciarni. Wiedzial, ze Alice przyjmie bukiet w ramach przeprosin, lubila kwiaty i czesto sama kupowala je do biura.

Wyszedl z pelnymi rekami i niemal wpadl na Layle.

Odskoczyla i zrobila jeszcze kilka krokow w tyl. Wygladala na smutna i zdenerwowana, a Fox zastanowil sie, czy unieszczesliwianie kobiet to jego specjalnosc.

– Przepraszam. Nie patrzylem, gdzie ide. Nie usmiechnela sie, tylko krecila nerwowo w palcach guzik plaszcza.

– Nie szkodzi. Ja tez nie. Powinien po prostu odejsc. Nie musial czytac w myslach, zeby sie zorientowac, jak bardzo jest zdenerwowana i nieszczesliwa. Wydawalo sie, ze w jego obecnosci Layla zawsze byla spieta i probowala sie odsunac. A moze nigdy nie bywala zrelaksowana. To przypadlosc nowojorczykow, pomyslal. On zawsze byl w tym miescie cholernie spiety.

Ale za bardzo byl w nastroju „jak moge pomoc”.

– Klopoty?

– Klopoty? A jakie ja moglabym miec klopoty? Mieszkam w obcym domu, w obcym miescie, widze rzeczy, ktore nie istnieja – albo, co jeszcze gorsze, istnieja i chca mnie unicestwic. Prawie wszystko, co posiadam, zostalo w mieszkaniu w Nowym Jorku. Mieszkaniu, za ktore wciaz musze placic, a moja bardzo cierpliwa i wyrozumiala szefowa zadzwonila do mnie dzisiaj i powiedziala, ze jesli nie wroce do pracy w przyszlym tygodniu, to bedzie musiala znalezc kogos na moje miejsce. I wiesz, co zrobilam?

– Nie.

– Zaczelam sie pakowac. Przykro mi, naprawde bardzo mi przykro, ale ja mam swoje zycie. Mam obowiazki, rachunki i cholerne przyzwyczajenia. – Zlapala sie za lokcie, jakby sama siebie chciala przytrzymac w miejscu. – Musze do nich wracac. I nie moglam. Po prostu nie moglam tego zrobic. Nie wiem dlaczego, nie znalazlam zadnego rozsadnego wyjasnienia, ale nie moglam. Wiec teraz zostane bez pracy, co oznacza, ze nie bedzie mnie stac na oplacenie czynszu. I pewnie skoncze martwa albo w szpitalu dla psychicznie chorych, oczywiscie po tym, jak juz wlasciciel mojego mieszkania wytoczy mi sprawe w sadzie o zalegle oplaty. Klopoty? Nie, nie u mnie.

Fox sluchal, nie przerywajac ani slowem, a potem jedynie skinal glowa.

– Glupie pytanie. Prosze. – Wyciagnal ku niej bukiet.

– Co?

– Wygladasz, jakbys ich potrzebowala. Zmieszana Layla patrzyla to na niego, to na kolorowe kwiaty. I poczula pierwsze sygnaly ogarniajacej ja histerii.

– Ale… kupiles je dla kogos innego.

– Moge kupic drugi bukiet. – Machnal reka w strone drzwi kwiaciarni. – I moge pomoc ci z wlascicielem mieszkania, jesli bedziesz chciala. Reszta… coz, tez sie zajmiemy. Moze cos kazalo ci tu przyjechac i nakazuje ci zostac, ale tak naprawde, Layla, to ty dokonujesz wyboru. Jesli uznasz, ze musisz wyjechac… – Pomyslal znowu o Alice i jego frustracja nieco oslabla. – Nikt nie bedzie cie za to winil. Ale jesli zostaniesz, bedziesz musiala podjac pewne zobowiazania.

– Ja juz…

– Nie. – Bezmyslnie poprawil pasek torby, ktory opadl jej z ramienia. – Wciaz szukasz drogi ucieczki, furtki, zeby moc spakowac walizke i wyjechac bez ponoszenia konsekwencji. Wrocic do takiego swiata, jaki znasz. Nie moge cie za to winic. Ale musisz dokonac wyboru, a potem trzymac sie podjetej decyzji. To wszystko. Musze isc. Zobaczymy sie pozniej.

Wszedl z powrotem do kwiaciarni, zostawiajac oslupiala Layle na chodniku.

Quinn zawolala cos z pietra, kiedy Layla weszla do domu.

– To ja – odkrzyknela i wciaz zmagajac sie ze soba, poszla do kuchni, niosac kwiaty, wazony i naczynia, ktore kupila po drodze w sklepie z upominkami.

– Kawa. – Quinn wpadla do kuchni chwile pozniej. – Bedziemy potrzebowaly hektolitry… Hej, sliczne – powiedziala na widok kwiatow, ktore Layla ukladala w roznych wazonach.

– Ladne, prawda? Quinn, musze z toba porozmawiac.

– Ja z toba tez. Ty pierwsza.

– Dzis rano zamierzalam wyjechac. Quinn zamarla z dzbankiem w dloni.

– Och.

– I chcialam zrobic wszystko, co w mojej mocy, zeby wyjechac, zanim wrocisz i odwiedziesz mnie od tego pomyslu. Przepraszam.

– Dobrze. Nie ma sprawy. – Quinn wrocila do parzenia kawy. – Ja tez bym siebie unikala, gdybym miala zrobic cos, co by mi sie nie spodobalo, jesli wiesz, co chce powiedziec.

– Dziwne, ale wiem.

– Dlaczego nie wyjechalas?

– Pozwol, ze opowiem ci po kolei, co wydarzylo sie wczesniej. – Layla powtorzyla jej rozmowe, ktora przeprowadzila z szefowa.

– Tak mi przykro. To niesprawiedliwe. Nie chodzi o twoja szefowa, ona musi dbac o interesy, ale cala ta sytuacja. – Quinn patrzyla, jak Layla uklada roznokolorowe stokrotki w wielkiej filizance. – Ja nie musze sie martwic o te sprawy, w koncu to moja praca. Moge tu siedziec i bede dostawac pieniadze za artykuly. Moglabym ci pomoc…

– Nie o to chodzi. Nie chce, zebys pozyczala mi pieniadze ani pokrywala moja czesc wydatkow. Jesli zostane, to dlatego, ze sama podjelam taka decyzje. – Layla popatrzyla na kwiaty i pomyslala o tym, co powiedzial Fox. – Chyba do dzisiaj nie chcialam tego zaakceptowac. Latwiej bylo myslec, ze cos kazalo mi tu przyjechac i nakazuje zostac. Zamierzalam wyjechac, bo nie chcialam uwierzyc, ze to wszystko dzieje sie naprawde. Ale tak jest. Dlatego zostane, bo sama tak zdecydowalam. Musze tylko sie zastanowic nad strona praktyczna mojej decyzji.

– Mam kilka pomyslow, tylko musze sie nad nimi zastanowic. Te kwiaty to byl dobry pomysl. Poprawia ci humor po nie najlepszych wiesciach.

– To nie moj pomysl. Fox mi je dal, kiedy wpadlam na niego przed kwiaciarnia. Naskoczylam na niego. – Wzruszyla ramionami i pozbierala kawalki lodyzek i sreberka. – On zapytal tylko, jak sie mam, a ja wyjechalam z calym: „Jak sie mam? Juz ja ci powiem, jak”. – Wrzucila resztki do smieci, opada sie o blat i rozesmiala. – Boze, po prostu na niego nawrzeszczalam. A on dal mi kwiaty, ktore dopiero co kupil, wlasciwie rzucil nimi we mnie i zrobil mi krotki, tresciwy wyklad. Chyba na niego zasluzylam.

– Hmm. – Quinn dodala te informacje do reszty danych, ktore przechowywala w glowie. – I czujesz sie lepiej?

– Lepiej? – Layla poszla do malej jadalni, zeby postawic wazon z kwiatami na rozkladanym stole, ktory kupily na pchlim targu. – Jestem bardziej zdecydowana. Nie wiem, czy to lepiej.

Вы читаете Bracia Krwi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату