– Czy wiesz, co teraz bedzie? – zapytal przyciszonym glosem Parker, kiedy przekraczali prog jadalni, w ktorej wielki stol przesunieto pod sciane tworzac wiele miejsca posrodku sali.
– Mniej wiecej.
Joe nieznacznie wzruszyl ramionami. Potrzasnal glowa, jak gdyby chcac odpedzic natretna mysl. Ciagle mial przed oczyma gladko opalone ramiona i smukla szyje Grace Mapleton. “Czy znajdzie mnie pan kiedykolwiek?” Cieply, niski, gardlowy glos.
Mimo woli poszukal jej oczyma. Pochylona ukladala na malym, bocznym stoliku dlugie, biale koperty. Amanda w ciemno-czerwonej sukni z rekawami zakonczonymi biala koronka, stala obok niej z rekami zalozonymi na piersi.
– Panie i panowie! – powiedzial glosno Frank Tyler wystepujac ku przodowi-Chcialbym…,
Nie dokonczyl zdania, gdyz w tej samej chwili gleboki, odlegly glos gromu wstrzasnal zamkiem. Przez zaslony w oknach przebil sie blask blyskawicy, swiatla w sali zamigotaly i przygasly na chwile, ale natychmiast zaplonely znowu.
– Takiej scenerii nikt z zyjacych nie moglby wymyslic! – zawolal Frank. – Zywioly sa po stronie naszego skromnego turnieju! Ale zanim oddam glos naszemu drogiemu wydawcy, czlowiekowi, ktory wyczarowal dla nas ten wieczor, chcialbym upewnic wszystkich, ze zamek ma wlasne zasilanie i nie groza nam ciemnosci, nawet jezeli zywioly przerwa doplyw pradu ze wsi. A teraz glos zabierze pan Melwin Quarendon!
Wykonal szeroki ruch reka i cofnal sie pod sciane. Nastala zupelna cisza i wowczas stojacy uslyszeli rosnacy szum za oknami. Szyby zadzwonily cicho. Pierwszy, potezny podmuch wiatru uderzyl w zamek i ucichl. Ale szum narastal dalej. Gnane wichrem morze ruszylo do odwiecznego szturmu na skale, z ktorej wyrastal Wilczy Zab.
Pan Melwin Quarendon wyszedl na srodek sali, trzymajac w rece niewielkie, zlociste pudelko, na ktorym migotaly wprawione w pokrywe drogie kamienie.
– Mili moi, wy, pisarze, ktorzy zaszczycacie przyjaznia QUARENDON PRESS i wy, drodzy goscie, ktorzy laskawie zechcieliscie tu przybyc na nasza mala uroczystosc, pragne wam wszystkim powiedziec, ze to nie ja wyczarowalem ten wieczor, ale zawdzieczamy go naszej drogiej, mlodej… (chcialem powiedziec “wschodzacej”, ale wzeszla juz ona wysoko) tak bardzo uzdolnionej autorce, Amandzie Judd… Amando, moze zechce pani tu podejsc i przyjac ten skromny upominek z okazji pieciomilionowego egzemplarza pani ksiazek, ktory przed kilku dniami wyszedl spod naszej prasy.
Zawiesil glos. Joe spojrzal na Amande Judd. Opuscila glowe, pozniej uniosla ja z wysilkiem, wyszla na srodek sali i stanela przed panem Quarendonem, ktory otworzyl pudelko i wyjal z niego ksiazke oprawna w ciemnopurpurowa skore, na ktorej wytloczono zlotymi cyframi:
5 000 000
Pan Quarendon uniosl ksiazke i ukazal obecnym, a pozniej wlozyl ja na powrot do pudelka i na rozlozonych dloniach jak na tacy podal je swej mlodej autorce.
– Dziekuje bardzo… – powiedziala cicho Amanda, biorac pudelko i robiac ruch, jakby chciala cofnac sie wraz z nim pomiedzy pozostalych gosci. Ale nie zrobila tego. Otworzyla pudelko i przyjrzala sie ksiazce. – Jaka sliczna! – spojrzala na pana Quarendona i usmiechnela sie niesmialo. – To naprawde bardzo mile z pana strony. Sprawil mi pan wielka przyjemnosc!
– Mam nadzieje, ze nie minie wiele czasu, a bedziemy swietowali ukazanie sie dziesieciomilionowego egzemplarza! – pan Quarendon ujal ja pod ramie – mysle, ze to najlepsza chwila, abym wraz ze wszystkimi zgromadzonymi wychylil kieliszek szampana za pani powodzenie!
Gdzies daleko uderzyl pioru i pierwsze krople ulewy zastukaly gwaltownie w okna. W tej samej chwili w pokoju rozlegl sie huk. Stojaca obok Franka Tylera Dorothy Ormsby cofnela sie odruchowo, ale zaraz parsknela smiechem. Korek od szampana poszybowal w powietrzu i potoczyl sie po podlodze. Za nim drugi i trzeci. Frank szybko napelnil kieliszki, czekajace na dwoch srebrnych tacach. Uniosl jedna z nich, a Grace Mapleton druga. Podeszla do Alexa, ktory wraz z Parkerem stal na skraju grupy przy oknie.
– Dziekuje. – Oczy ich spotkaly sie na ulamek sekundy ponad taca. Grace odwrocila sie i podeszla do innych.
– Jesli ktos ma ochote na jakas mala przekaske, prosze pamietac, ze czekaja one na zglodnialych w przeciwleglym koncu sali. Nie zapominajmy, ze musimy tu spedzic kilka godzin!
– Podejdzmy do niej… – powiedzial Joe polglosem wskazujac oczyma Amande, do ktorej wlasnie podszedl lord Frederick Redland, wysoki, lekko pochylony, trzymajac przed soba pelny kieliszek, ktorym dotknal lekko jej kieliszka.
Joe i Parker takze zblizyli sie.
– Amando – powiedzial Alex – powinienem umierac z zawisci, swietujac uroczystosc, ktorej bohaterem jest inny pisarz kryminalny, ale jestes taka mila i taka zdolna, ze ciesze sie wbrew moim najnizszym instynktom. Obys doczekala stumilionowego egzemplarza i przekladow w stu krajach, w ktorych zyja ludzie lubiacy dobrze opisane, mrozace krew w zylach zagadki! Pochylil sie i pocalowal ja lekko w policzek.
– Dziekuje! – szepnela Amanda – To mi sprawilo prawdziwa przyjemnosc. Nie wiem dlaczego, ale wierze, ze jestes szczery.
Parker wypowiedzial kilka slow, sklonil sie jej i odeszli obaj pod okno, za ktorym slychac juz bylo nieustanny grzmot fal rozpryskujacych sie na skalach.
– Jak pan sadzi, co to znaczy? – Dorothy Ormsby przysunela sie do jego boku. Mowila niemal szeptem.
Joe, odprowadzajacy oczami Grace Mapleton, ktora po zamienieniu kilku slow z Frankiem Tylerem, wysunela sie nieznacznie z sali, zwrocil spojrzenie ku Dorothy i uniosl brwi.
– Nie wiem, jak pani odpowiedziec? Uroczystosc ta jest nie tylko mila, ale zupelnie jednoznaczna.
– Nie mysle o tym, co Quarendon zrobil, ale o tym, czego nie zrobil – Dorothy nie podniosla glosu. – Dlaczego nie zaprosil telewizji, radia, krytykow, recenzentow, a tylko mnie jedna z calej tej bandy? Przeciez nikt inny tak by nie postapil. Oni wszyscy sa niewolnikami reklamy. Czy nie wie pan?
– Nie mam pojecia – Joe polozyl reke na sercu na znak, ze niczego przed nia nie ukrywa – ale znam Quarendona od. lat i wiem, ze wszystko co robi, jest zawsze przemyslane. Ma pani slusznosc, to troche niecodzienne i…
Nie dokonczyl.
– Panie i panowie! – Frank Tyler znowu stanal przed zebranymi. – Prosze o chwile skupienia i uwagi! Rozpoczynamy zawody o tytul tego, kto w najkrotszym czasie odkryje miejsce, gdzie czeka Biala Dama zamieszkujaca ten zamek…
Urwal na chwile i znow wyraznie uslyszeli gleboki, przytlumiony loskot fal. Bebnienie deszczu w okna ucichlo na chwile, ale wiatr wzmogl sie i ze swistem sunal wzdluz murow.
– Dotarcie do tej Damy nie bedzie przedstawialo wielkich trudnosci… – ciagnal dalej Frank – ale wymaga odrobiny spostrzegawczosci i kojarzenia rzeczy pozornie z soba nie zwiazanych. Byc moze, nie wszyscy z was dotra do niej, tym bardziej, ze trzeba bedzie tego dokonac w ciagu kwadransa. Kto po pietnastu minutach od chwili opuszczenia sali, nie znajdzie jej, powinien tu natychmiast powrocic, by mogla wyruszyc nastepna osoba. Bo, oczywiscie, my wszyscy musimy tkwic tutaj razem az do konca, wysylajac kolejno pojedynczych wspolzawodnikow, ktorzy samotnie beda prowadzili poszukiwania posrod nocy… a dzieki zrzadzeniu losu, takze posrod wichru, grzmotu fal w dole i blyskawic. Wychodzac stad, kazde z was otrzyma koperte, w ktorej bedzie pierwsza wskazowka. Ona doprowadzi do nastepnej i innych, ktore zawioda was tam, gdzie czeka Biala Dama, ktora z dokladnoscia do jednej sekundy odnotuje chwile, kiedy pojawicie sie przed nia. A poniewaz my tu odnotujemy czas waszego wyruszenia, wiec odejmujac te czasy od siebie, bedziemy mogli stwierdzic kto pokonal droge najszybciej, zostal zwyciezca i posiadaczem czekajacej go wspanialej nagrody. Oto ona!
Podszedl do stojacego pod sciana stolika, na ktorym stala wysoka skrzynka z ciemnego debu, ozdobiona pieknymi srebrnymi okuciami. Tyler ujal skrzynke z dwu stron i uniosl ja. Sciana i gorna pokrywa odlaczyly sie od podstawy i ujrzeli duzy zegar barokowy ze stojaca obok postacia. Smierc-szkielet kosa trzymana w koscistych rekach wskazywala czas na kuli otoczonej pierscieniem godzin i minut.
Lord Redland zblizyl sie i pochylil nad zegarem.
– Przesliczny – powiedzial i skinal glowa z aprobata. – Paryz. Ludwik XIV, jezeli sie nie myle?
– Nie myli sie wasza lordowska mosc – odparl pan Quarendon, zarumieniony i szczesliwy.
– A wiec mozemy zaczynac! – Frank Tyler podniosl ze swego podrecznego stolika niezapisana karte papieru, dlugopis i chronometr. – Tu bedziemy notowali kolejnych wychodzacych. A teraz, losowanie, zeby sprawiedliwosci