znaczyly, ale jego mozg zarejestrowal je z bezbledna wiernoscia. Pamietal, jak spojrzal wtedy w dol, na swe cialo; bylo teraz o cal czy dwa wyzsze, ale poza tym malo sie zmienilo od dnia narodzin. Przyszedl na swiat niemal dorosly i niewiele sie zmieni, nie liczac wzrostu, gdy za tysiac lat nadejdzie czas, aby odejsc.

Przed tym pierwszym wspomnieniem nie bylo nic. Pewnego dnia, byc moze, znowu przyjdzie nicosc, ale ta mysl byla zbyt odlegla, aby wywolac w nim jakiekolwiek uczucia.

Jeszcze raz wrocil myslami do tajemnicy swych narodzin. Alvina nie dziwilo, ze mogl byc stworzony w jednej chwili przez moce i sily, ktore materializowaly wszelkie przedmioty otaczajace go w codziennym zyciu. Nie, to nie to bylo tajemnica. Zagadka, ktorej nie potrafil dotad rozwiklac i ktorej nikt nigdy mu nie wyjasnil, byla jego odmiennosc.

Odmieniec. Dziwaczne, smutne slowo. Smutno i dziwacznie bylo kims takim byc. Kiedy okreslano go tym przydomkiem — co robiono czesto, gdy sadzono, ze tego nie slyszy — wydawalo mu sie, ze wyczuwa w nim jakies ukryte, zlowieszcze znaczenie, ktore zagraza nie tylko jego szczesciu.

Rodzice, nauczyciel, wszyscy starali sie ukryc przed nim prawde, usilujac chyba ocalic w ten sposob beztroske jego dziecinstwa. Pozory szybko znajduja swoj kres; za kilka dni bedzie dojrzalym obywatelem Diaspar i nic, czego zapragnie sie dowiedziec, nie bedzie moglo byc przed nim ukrywane.

Dlaczego, na przyklad, nie nadawal sie do wspolnego przezywania Sag? Z tysiecy form rozrywek dostepnych w miescie byly one najpopularniejsze. Biorac udzial w Sadze nie bylo sie jedynie pasywnym obserwatorem, jak mialo to miejsce w prymitywnych widowiskach z zamierzchlych czasow. Bylo sie aktywnym ich uczestnikiem, kierujacym sie — tak sie przynajmniej wydawalo — wlasna wola. Zdarzenia i sceneria przezywanych przygod byly wczesniej wyrezyserowane przez zapomnianych juz artystow, ale pozostawili oni wystarczajaco duzo swobody dla inwencji uczestnikow. Mozna wiec bylo udawac sie w te widmowe swiaty z przyjaciolmi w poszukiwaniu wrazen, ktore byly nie do pomyslenia w Diaspar, i tak dlugo, jak dlugo trwal sen, nie sposob bylo odroznic go od rzeczywistosci. A zreszta, ktoz mogl miec pewnosc, ze samo Diaspar nie bylo takim snem?

Nikt do tej pory nie zdolal wykorzystac wszystkich Sag, ulozonych i zarejestrowanych od poczatku istnienia miasta. Oddzialywaly one na wszystkie emocje i odznaczaly sie nieskonczenie roznorodna subtelnoscia. Jedne, popularne zwlaszcza wsrod ludzi bardzo mlodych, stanowily nieskomplikowane teatry przygody i latwych do rozwiklania intryg. Inne sprowadzaly sie po prostu do badania stanow psychicznych, jeszcze inne byly cwiczeniami w logice i matematyce i dostarczaly najwyzszej rozkoszy bardziej wyrafinowanym umyslom.

Chociaz Sagi zdawaly sie zadowalac jego towarzyszy, to Alvinowi pozostawalo po nich uczucie nieokreslonego niedosytu. Pomimo calej barwnosci wywolywanego przez nie podniecenia, mimo zmieniajacych sie, jak w kalejdoskopie, scenerii i tematow, czegos mu w nich brakowalo.

Sagi — zdecydowal — nigdzie w rzeczywistosci nie przenosza. Osnute sa zawsze na tak waskiej kanwie. Nie ma w nich wielkiej wiedzy, zadnego z rozleglych krajobrazow, do jakich tesknila jego dusza. A przede wszystkim, nie ma w nich nigdy cienia bezmiaru, w ktorym naprawde mialy miejsce bohaterskie wyczyny starozytnego czlowieka — swietlistej pustki pomiedzy gwiazdami i planetami. Artysci, ktorzy ukladali Sagi, byli zarazeni ta sama dziwna fobia, jaka byla udzialem wszystkich mieszkancow Diaspar. Nawet te ich zastepcze przygody musialy rozgrywac sie za zamknietymi drzwiami, w podziemnych grotach albo w ksztaltnych malych dolinkach, otoczonych ze wszystkich stron wysokimi gorami odcinajacymi je od reszty swiata.

Istnialo tylko jedno wyjasnienie tego stanu rzeczy. Dawno temu, moze zanim jeszcze polozono kamien wegielny pod fundamenty Diaspar, wydarzylo sie cos, co nie tylko zniszczylo ciekawosc i ambicje Czlowieka, ale tez zepchnelo go z gwiazd z powrotem do domu, aby kulil sie tu, szukajac schronienia w malenkim, zamknietym swiatku ostatniego istniejacego miasta na Ziemi. Czlowiek wyrzekl sie wszechswiata i powrocil do sztucznego lona Diaspar. Palacy, niepohamowany ped, ktory pchal go niegdys ku granicom Galaktyki i ku mglistym wyspom poza nia, zamarl. Od niezliczonych eonow zaden statek nie wlecial do Ukladu Slonecznego. Gdzies tam, posrod gwiazd, potomkowie Czlowieka mogli nadal budowac Imperia i niszczyc slonca — Ziemia ani o tym nie wiedziala, ani jej to nie interesowalo. Ziemi — nie. Ale interesowalo Alvina.

Rozdzial 2

W pokoju bylo ciemno. Jarzyla sie tylko jedna sciana, na ktorej pod wplywem snutych przez Alvina marzen pojawialy sie i gasly fale barw. Czesc kompozycji zadowalala go; zakochal sie w konturach niebotycznych gor wynurzajacych sie z morza. W tych stromych zarysach tkwila jakas duma i potega; przygladal im sie przez dluzszy czas, po czym wprowadzil je do jednostki pamieci wizualizera, gdzie zostana przechowane na czas, gdy bedzie eksperymentowal z reszta obrazu. Cos mu sie wymykalo, chociaz nie wiedzial co. Wielokrotnie probowal zapelnic puste obszary odczytywanymi i materializowanymi na scianie przez urzadzenie pomyslami przesuwajacymi mu sie przez mozg. Nic mu nie wychodzilo. Linie byly drzace i niepewne, kolory brudne i matowe. Jesli artysta nie wie, czego chce, nawet najcudowniejsze narzedzia w tym go nie wyrecza. Alvin skasowal swoje nieudolne gryzmoly i gapil sie posepnie na nie zapelniony w trzech czwartych prostokat, ktory usilowal ozywic pieknem. Tkniety naglym impulsem, podwoil wymiary istniejacej kompozycji i przesunal ja na srodek. Nie — to nie bylo rozwiazanie. Wywazenie calosci szwankowalo. Gorzej — powiekszenie ujawnilo nowe defekty. Brak bylo pewnosci w tych, na pierwszy rzut oka, smialych liniach. Trzeba zaczac wszystko od poczatku.

— Calkowite wymazanie — polecil maszynie. Blekit morza zbladl, gory rozplynely sie jak mgla i w koncu pozostala tylko pusta sciana. Tak jak gdyby w ogole ich nie bylo — jak gdyby zapadly sie w otchlan zapomnienia, ktora pochlonela wszystkie morza i gory Ziemi na wieki przed narodzinami Alvina.

Swiatlo zaczelo z powrotem zalewac pokoj i jasny prostokat, na ktorym Alvin wyswietlal swe marzenia, zlewal sie z wolna z otoczeniem, by po chwili upodobnic sie do pozostalych scian. Ale czy to byly sciany? Dla kogos, kto by znalazl sie tu po raz pierwszy, pokoj wydawalby sie osobliwy. Nie stal w nim ani jeden mebel, przez co odnosilo sie wrazenie, ze Alvin unosi sie w srodku kuli. Nie widac bylo zadnych linii zalamania plaszczyzn w miejscach, gdzie sciany przechodzily w sufit i podloge. Nie bylo w nim niczego, na czym mogloby oprzec sie oko; otaczajaca Alvina przestrzen mogla miec rownie dobrze dziesiec stop, jak i dziesiec mil srednicy. Tyle tylko mozna bylo stwierdzic poslugujac sie zmyslem wzroku. Trudno bylo oprzec sie pokusie ruszenia przed siebie z wyciagnietymi rekoma, celem odkrycia fizycznych granic tego niezwyklego pomieszczenia.

Takie jednak pokoje byly „domem” wiekszosci przedstawicieli rasy ludzkiej przez wieksza czesc jej dziejow. Alvinowi wystarczylo tylko sformulowac odpowiednia mysl i sciany stana sie oknami wychodzacymi na te czesc miasta, ktora by chcial ogladac. Nastepne zyczenie, i maszyny, ktorych nigdy nie widzial, zapelnia pomieszczenie wszelkimi sprzetami, jakich w danej chwili potrzebowal. Fakt, czy byly one „prawdziwe”, czy nie, interesowal w ciagu ostatniego miliarda lat kilku zaledwie ludzi. Pewnie byly one nie mniej rzeczywiste niz caly swiat materialny, ale kiedy przestawaly byc potrzebne, mozna je bylo zwrocic widmowemu swiatu bankow pamieci miasta. Jak wszystko w Diaspar, nigdy sie one nie zuzyja i nie zmienia nigdy, o ile rozmyslnym aktem woli nie zostana skasowane ich przechowywane tam matryce.

Alvin zrekonstruowal juz czesciowo swoj pokoj, gdy w uszach rozbrzmial mu natarczywy dzwiek dzwonka. Wyslal w odpowiedzi sformulowany w mysli sygnal i sciana, na ktorej przed chwila tworzyl, rozplynela sie po raz wtory.

Jak sie tego spodziewal, stali tam jego rodzice z Jeserakiem. Obecnosc nauczyciela swiadczyla o tym, ze nie jest to zwykle spotkanie rodzinne.

Zludzenie ich obecnosci bylo doskonale. W rzeczywistosci, czego Alvin byl zupelnie swiadom, Eriston, Etania i Jeserac oddaleni byli o mile, poniewaz budowniczowie miasta tak samo pokonali przestrzen, jak ujarzmili czas. Alvin nie wiedzial nawet na pewno, gdzie, posrod labiryntow Diaspar, mieszkaja jego rodzice, gdyz przeprowadzili sie po jego odejsciu.

— Alvinie — zaczal Eriston. — Minelo juz dwadziescia lat od chwili, gdy wraz z twoja matka spotkalismy cjebie po raz pierwszy. Wiesz, co to oznacza. Nasza opieka nad toba juz sie skonczyla i mozesz teraz robic, co chcesz.

W glosie Eristona dawal sie wyczuc slad, ale tylko slad, smutku. Znacznie wiecej bylo w nim ulgi, jak gdyby Eriston byl zadowolony, ze stan rzeczy, jaki istnial od pewnego czasu, zostal wreszcie prawnie zalegalizowany. Alvin cieszyl sie wolnoscia od paru dobrych lat.

— Rozumiem — odparl. — Dziekuje wam za opieke i zapewniam, ze bede o was pamietal we wszystkich moich wcieleniach. — Byla to formalna odpowiedz; slyszal ja juz tyle razy, ze wyplukalo to ja z wszelkiego znaczenia. Jednak gdyby sie nad nia zastanowic, to stwierdzenie „we wszystkich moich wcieleniach” bylo dziwna formula. Alvin wiedzial mgliscie, co to znaczy; teraz jednak nadszedl czas, aby dowiedzial sie tego dokladnie. W Diaspar istnialo wiele rzeczy, ktorych nie rozumial i ktorych musial sie nauczyc w nadchodzacych wiekach.

Przez chwile wydawalo mu sie, ze Etania tez chce cos powiedziec. Podniosla reke, potem ja opuscila. Spojrzala bezradnie na Jeseraca i wtedy po raz pierwszy Alvin zdal sobie sprawe, ze rodzice martwia sie o niego. Przebiegl szybko pamiecia wypadki ostatnich tygodni. Nie, nie wydarzylo sie ostatnio nic, co moglo tlumaczyc te ledwie zauwazalna niepewnosc, te atmosfere niepokoju, ktora zdawala sie otaczac Eristona i Etanie.

Jeserac zdawal sie jednak panowac nad sytuacja. Rzucil Eristonowi i Etanii pytajace spojrzenie, upewnil sie, ze nie maja nic do dodania, i rozpoczal mowe, na ktorej wygloszenie czekal od wielu lat.

— Alvinie — zaczal — przez dwadziescia lat byles moim uczniem i zrobilem, co w mojej mocy, aby zapoznac cie z obyczajami panujacymi w miescie i doprowadzic do tego dnia. Zadawales mi wiele pytan i nie na wszystkie potrafilem udzielic ci odpowiedzi. Nie byles jeszcze gotow na dowiedzenie sie o pewnych sprawach, a

Вы читаете Miasto i gwiazdy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×