nie zadajac sobie nawet trudu, aby zerknac pod nogi na te cudowna nawierzchnie. Inzynier starozytnego swiata szybko by oszalal usilujac zrozumiec, w jaki sposob niezaprzeczalnie jednolita wstega drogi moze byc nieruchoma po obu skrajach i jednoczesnie przesuwac sie z szybkoscia wzrastajaca plynnie w miare zblizania sie do jej srodka. Ale dla Alvina i Alystry istnienie materialow, ktore z jednej strony wykazywaly wlasciwosci cial stalych, z drugiej zas — cieczy, wydawalo sie sprawa naturalna.
Budynki wokol nich stawaly sie coraz wyzsze, jak gdyby miasto umacnialo obwalowania, oddzielajace je od swiata zewnetrznego. Jakiez to by bylo dziwne, pomyslal Alvin, gdyby te sciany staly sie przezroczyste i mozna by przez nie zajrzec do wnetrza. Mieszkali tam ludzie, ktorych juz zna, ktorych jeszcze pozna i ktorych nigdy nie spotka — chociaz tych ostatnich bedzie bardzo niewielu, poniewaz w ciagu calego zycia pozna niemal wszystkich mieszkancow Diaspar. Wiekszosc z nich siedzi teraz w swoich pokojach, ale nie jest sama. Wystarczy im tylko sformulowac odpowiednie zyczenie, a znajda sie, chociaz nie fizycznie, w obecnosci dowolnej osoby, ktora sobie wybiora. Nie dokuczala im nuda, poniewaz mieli dostep do wszystkiego, co dzialo sie w sferze wyobrazni oraz rzeczywistosci od poczatkow istnienia miasta. Dla ludzi, ktorych umysly w ten sposob zaprogramowano, byla to calkiem znosna egzystencja. Ze byla ona jednoczesnie egzystencja bardzo splycona, tego nie pojmowal jeszcze nawet Alvin.
W miare jak Alvin z Alystra oddalali sie od centrum miasta, liczba ludzi, ktorych spotykali na ulicy, z wolna malala i kiedy ruchoma droga zatrzymala sie lagodnie przed dluga platforma z jasno barwionego marmuru, w zasiegu ich wzroku nie bylo juz nikogo. Przeszli przez zastygly wir materii, gdzie substancja ruchomej drogi splywala z powrotem do swego zrodla, i staneli przed sciana podziurawiona jasno oswietlonymi tunelami. Alvin wybral bez wahania jeden z nich i ruszyl przed siebie. Alystra podazyla za nim, starajac sie dotrzymac mu kroku. Pochwycilo ich od razu pole perystaltyczne i unioslo w glab tunelu.
Niebawem znalezli sie w wielkiej, owalnej sali o wielu oknach. Dostrzegli przez nie w przelocie ogrody, plonace olsniewajacymi barwami kwiatow.
Alystra byla oczarowana ich pieknem i sadzila najwyrazniej, ze to dla tego widoku przyprowadzil ja tu Alvin. Obserwowal przez chwile, jak biega radosnie od okna do okna, cieszac sie jej zachwytem z kazdego nowego odkrycia. W na wpol opuszczonych budynkach na peryferiach Diaspar znajdowalo sie setki takich miejsc, utrzymywanych w idealnym porzadku przez tajemnicze sily. Byc moze pewnego dnia znowu przeplynie tedy fala zycia, ale do tego czasu starozytne ogrody stanowily tajemnice, ktora znaly tylko one same.
— Musimy isc dalej — powiedzial w koncu Alvin. — To dopiero poczatek. — Przeszedl przez jedno z okien i iluzja prysla. Za szyba nie bylo ogrodow, tylko spiralny chodnik wznoszacy sie lagodnie w gore. Po drugiej stronie tafli widzial wciaz Alystre, chociaz wiedzial, ze ona jego nie widzi. Ale nie zawahala sie i w chwile pozniej stala juz obok niego.
Nawierzchnia chodnika, na ktorym stali, zaczela pelzac powoli. Przeszli po niej kilka krokow, dopoki predkosc nie wzrosla na tyle, ze dalszy wysilek byl zbyteczny.
Korytarz pial sie lagodnie pod gore, lecz po przebyciu stu stop przeszedl gwaltownie w pionowy szyb. Mowila o tym tylko logika, gdyz dla wszystkich zmyslow jazda odbywala sie idealnie poziomym korytarzem. Fakt, ze w rzeczywistosci pedzili pionowo w gore gleboka na tysiac stop studnia, nie wywolywal u nich poczucia zagrozenia, gdyz awaria pola polaryzujacego byla nie do pomyslenia.
Niebawem korytarz zaczal pochylac sie znowu „w dol”, a potem ponownie zalamal sie pod katem prostym. Nawierzchnia chodnika zwalniala ledwo zauwazalnie i wreszcie zatrzymala sie w koncu dlugiej wylozonej lustrami sali. Alvin wiedzial, ze tutaj ponaglanie Alystry nie mialoby wiekszego sensu. Nie chodzilo jedynie o te czastke kobiecego charakteru, ktora nie ulegla zmianie od czasow Ewy; nikt nie mogl sie oprzec zafascynowaniu tym miejscem. W calym Diaspar, o ile wiedzial, nie bylo niczego podobnego. Jakis kaprys artysty sprawil, ze tylko kilka luster odbijalo obraz rzeczywisty — a i te, Alvin byl przeswiadczony, zmienialy nieustannie swoje polozenie. Reszta na pewno cos odzwierciedlala, ale niepokoilo nieco ujrzenie siebie samego w ciagle zmieniajacym sie, calkowicie wyimaginowanym otoczeniu.
Czasami w swiecie za lustrem widzialo sie przechadzajacych sie ludzi i nieraz Alvin dostrzegal wsrod nich znajome twarze. Zdawal sobie dosc jasno sprawe, ze nie obserwuje zadnego z przyjaciol, ktorych znal w obecnym wcieleniu. Poprzez umysl nieznanego artysty zagladal w przeszlosc i widzial poprzednie wcielenia ludzi spacerujacych po dzisiejszym swiecie. Zasmucala go przypominajaca o wlasnej odmiennosci mysl, ze chociaz czekalby nie wiem jak dlugo przed tymi zmieniajacymi sie scenami, nie dostrzeze nigdy starozytnego echa samego siebie.
— Czy wiesz, gdzie sie znajdujemy? — spytal Alystry, gdy skonczyli zwiedzanie sali luster. Alystra pokrecila glowa.
— Przypuszczam, ze gdzies w poblizu krancow miasta — powiedziala niepewnie. — Zdaje mi sie, ze przebylismy dluga droge, ale nie mam pojecia, jak dluga.
— Jestesmy w Wiezy Loranne — odparl Alvin. — To jeden z najwyzszych punktow Diaspar. Chodz, pokaze ci cos. — Wzial Alystre za reke i wyprowadzil ja z sali. Nie bylo tam widocznego wyjscia, ale w wielu miejscach wzor na posadzce wskazywal na istnienie bocznych korytarzy. Po zblizeniu sie w takim miejscu do lustra odbicie zdawalo sie rozplywac w swietlisty luk, przez ktory mozna bylo przejsc do znajdujacego sie za nimi tunelu. Kluczyli dlugo labiryntem korytarzy i przejsc, aby w koncu znalezc sie w dlugim, idealnie prostym tunelu, w ktorym wial z niezmienna predkoscia zimny wiatr. Tunel ciagnal sie na setki stop w obie strony, a na jego odleglych krancach widnialy malenkie krazki swiatla. Alystra calkiem juz stracila orientacje.
— Nie podoba mi sie tu — poskarzyla sie Alvinowi. — Zimno mi.
Prawdopodobnie nigdy w zyciu nie doswiadczyla jeszcze uczucia chlodu i Alvin poczul sie w jakims sensie winny. Powinien ja uprzedzic, zeby zabrala ze soba oponcze i to ciepla, bo wszystkie ubrania noszone w Diaspar spelnialy funkcje czysto dekoracyjna i jako zabezpieczenie przed zimnem byly bezuzyteczne.
Wreczyl jej bez slowa swoje okrycie. Nie bylo w tym sladu galanterii; rownosc plci dawno juz zatarla takie konwenanse. Gdyby sprawy mialy sie odwrotnie, Alystra oddalaby swoja oponcze Alvinowi, a on przyjalby ja bez zadnych ceremonii.
Marsz z wiatrem wiejacym w plecy byl nawet przyjemny i szybko dotarli do konca tunelu. Dalsza droge zagrodzila im misterna kamienna siec o duzych oczkach, ale i tak stali juz na skraju nicosci. Wielki kanal wentylacyjny konczyl sie w scianie frontowej wiezy i pod nimi ziala pionowa, tysiacstopowa przepasc. Znajdowali sie na zewnetrznych obwalowaniach miasta i pod nimi rozciagalo sie Diaspar takie, jakim niewielu w ich swiecie kiedykolwiek je ogladalo.
Widok ten byl odwrotnoscia panoramy, ktora obserwowal Alvin z centrum Parku. Mogl stad spogladac w dol na koncentryczne fale kamienia i metalu, opuszczajace sie milowymi suwami w kierunku serca miasta. Hen, daleko, czesciowo zasloniete wznoszacymi sie na linii obserwacji wiezami, widzial odlegle polany i drzewa oraz krazaca wiecznie rzeke. Jeszcze dalej piely sie pod niebo polozone z drugiej strony miasta bastiony Diaspar.
Stojaca obok Alystra patrzyla na te panorame z zaciekawieniem, ale bez zdziwienia. Widziala miasto juz przedtem z rownie dobrze polozonych punktow obserwacyjnych i to w znacznie wygodniejszych warunkach.
— To nasz swiat… caly nasz swiat — powiedzial Al-vin. — Teraz chce ci pokazac cos jeszcze. — Odwrocil sie od kraty i ruszyl w kierunku krazka swiatla widniejacego na drugim koncu tunelu. Dal zimny wiatr, ale Alvin nie zwracal na to uwagi.
Nie uszedl jeszcze daleko, kiedy zorientowal sie, ze Alystra nie ma zamiaru podazyc za nim. Stala, wpatrujac sie wen, z reka uniesiona do twarzy, a jej oponcza powiewala na wietrze. Alvin dostrzegl, ze jej usta poruszaja sie, ale slowa nie docieraly do jego uszu. Patrzyl na nia najpierw ze zdziwieniem, a potem z niecierpliwoscia z domieszka wspolczucia. To, co mowil Jeserac, bylo prawda. Ona nie mogla pojsc za nim. Wiedziala juz, co oznacza ten odlegly krag swiatla, z ktorego zawsze wial do Diaspar wiatr. Za plecami Alystry znajdowal sie znajomy swiat, pelen cudownosci, ale pozbawiony niespodzianek, dryfujacy rzeka czasu niczym blyszczacy, szczelnie zamkniety pecherz. Przed nia, nie dalej niz kilka krokow od miejsca, w ktorym stala, roztaczalo sie dzikie odludzie — swiat pustyni — swiat Najezdzcow.
Alvin zawrocil, podszedl do niej i zdziwil sie widzac, ze drzy.
— Czego sie boisz? — spytal. — Nadal jestesmy w Dia-spar i nic nam nie zagraza. Wyjrzalas przez to okno za nami… na pewno mozesz wyjrzec przez tamto!
Alystra wytrzeszczyla na niego przerazone oczy, jakby byl jakims dziwnym potworem.
— Nie moge tego zrobic — wykrztusila wreszcie. — Nawet sama mysl o tym przejmuje mnie wiekszym chlodem niz ten wiatr. Nie idz dalej, Alvinie!
— A gdziez tu logika? — zaprotestowal Alvin. — Co ci sie moze stac, jesli pojdziesz do konca tego tunelu i wyjrzysz na zewnatrz? Tam jest dziwnie i pusto, ale nie strasznie. A im dluzej na to patrze, tym wydaje mi sie piekniejsze…
Alystra nie czekala, az skonczy. Odwrocila sie na piecie i pobiegla dluga rampa, ktora ich tu przywiodla. Alvin nie probowal jej zatrzymywac, poniewaz narzucanie komus swojej woli zaliczane bylo w Diaspar do zlego tonu. Zdawal sobie sprawe, ze perswazje nie odnioslyby tu zadnego skutku. Wiedzial, ze Alystra nie zatrzyma sie, dopoki nie znajdzie sie wsrod swoich towarzyszy. Nie bylo obawy, ze zabladzi w labiryntach miasta, gdyz mogla bez trudnosci wracac po wlasnych sladach. Instynktowna zdolnosc odnajdywania drogi w najbardziej nawet zawilych labiryntach byla tylko jedna z umiejetnosci, jakie posiadl Czlowiek, od kiedy zaczal mieszkac w miastach. Do wyrobienia w sobie podobnych zdolnosci zmuszony zostal dawno wymarly szczur, kiedy opuscil pola, aby podzielic swoj los z ludzkoscia.
Alvin zaczekal chwile, jakby spodziewal sie jeszcze powrotu Alystry. Nie tyle zdziwila go sama reakcja dziewczyny, co jej gwaltownosc i irracjonalnosc. Chociaz bylo mu jej szczerze zal, pomyslal sobie, ze moglaby zostawic oponcze.
Bylo mu zimno i z trudem brnal pod wiatr. Walczyl nie tylko z pradem powietrza, ale i z sila, ktora go wywolywala.
Nie spoczal jednak, dopoki