czlowiekowi, dlatego Hubaksis odrodzil sie praktycznie w identycznej postaci, jaka mial przedtem.
Tak, tak… Hubaksis byl dosc zalosnym dzinnem – jednym z najslabszych w calym chanacie dzinnow i ifritow. Do tego przestepca. Kreol w czasie ich znajomosci nie dopytywal sie zbytnio, czym tak rozsierdzil Wielkiego Chana, ale wlasnie z tego powodu dzinn zaprzedal mu sie w niewole. Zgodnie z prawem dzinnow, niewolnik nie nalezy do siebie i jakiego by nie popelnil przestepstwa, nie mozna go ukarac. Przynajmniej dopoki zyje jego pan.
Prawde mowiac, Hubaksis niespecjalnie przejmowal sie swoja sytuacja. Kreol byl nie najgorszym panem, a dla dzinna niewola bynajmniej nie jest tak przykra jak dla czlowieka. A co najwazniejsze – byl bezpieczny.
Ale potem Kreol zaczal sie starzec. Cala jego sztuka magiczna byla bezsilna wobec nieublaganego uplywu czasu. O nie, nie balby sie
Kreol pewnie nie skorzystalby z tej propozycji. Caly czas mial nadzieje jakos inaczej wybrnac z klopotow. Ostatecznie, o tym, ze trzeba posluchac dzinna przekonala go pewna… znajoma. Mieli z magiem wspolne sprawy… A takze pewnego rodzaju umowe, choc nieco inna. Wspolna sprawa. Zrealizowac jej w starozytnym Sumerze bylo nie sposob – musieli poczekac co najmniej kilka tysiacleci. Czy warto wspominac, ze smiertelny czlowiek, nawet mag, nie ma zadnej szansy, by przezyc taki szmat czasu?
Przez dlugie dwa lata pan i jego sluga szykowali sie do podwojnego rytualu, po ktorym obaj powinni pograzyc sie w dlugim snie, praktycznie nierozniacym sie od smierci. Kreol stracil wieksza czesc majatku i zameczyl niejedna setke niewolnikow, budujac grobowiec zdolny przetrwac piec tysiecy lat – wlasnie tyle potrzeba bylo, by wygasl kontrakt, ktory Kreol podpisal wlasna krwia. Dziwnym zrzadzeniem losu amerykanska wyprawa archeologiczna odnalazla grobowiec na kilka tygodni przed dniem ozywienia.
Poczatkowo Kreol zamierzal postapic na odwrot – Hubaksis mial ozyc jako pierwszy, a dopiero potem obudzic swego pana. Ale potem wrodzona nieufnosc zmusila maga do zmiany decyzji – obawial sie nieco, ze dzinn naruszy przysiege i pozostawi go w postaci trupa. Nie, wiedzial, ze dzinn nie moze zlamac przysiegi, ale mimo to postanowil dodatkowo sie zabezpieczyc.
Nie mozna powiedziec, ze Hubaksis byl jakims szczegolnie cennym nabytkiem. Jak juz wspominano, byl dzinnem dosc zalosnym. Ale dzinn pozostaje dzinnem, nawet jesli jest tak malutki i slaby. Magiczne mozliwosci tego narodu wielokrotnie przewyzszaja ludzkie, dlatego bardzo trudno jest znalezc dzinna, ktory nie umialby wykonac chociazby kilku magicznych sztuczek. Hubaksis nie byl wcale taki najgorszy.
Po pierwsze, na liscie jego talentow znajdowalo sie kilka przydatnych umiejetnosci naturalnych dla dzinnow jako dla szlachetnego gatunku. Byly wsrod nich: zdolnosc przechodzenia przez sciany, mozliwosc zwiekszania i zmniejszania rozmiarow (w tym akurat Hubaksis okazal sie dosc uposledzony), zmiany zewnetrznego wygladu (tu tez nie byl prymusem), a poniewaz Hubaksis byl w jednej czwartej ifritem, dochodzil do tego ognisty oddech (prawde mowiac, gdyby w tej dyscyplinie organizowano zawody sportowe, przegralby nawet ze zwyczajna zapalniczka). I jeszcze kilka drobiazgow. Co do indywidualnych magicznych zdolnosci miniaturowy dzinn mogl pochwalic sie co najwyzej iluzjami. O, to umial robic swietnie, chociaz znowu w dosc ograniczonej skali. Gdyby slawny Ali ad-Din natknal sie na Hubaksisa, a nie na Dzinna Lampy, jego ambitne plany raczej nie zostalyby zrealizowane. Ale jak juz wspomniano wyzej, na bezrybiu i rak ryba – nie wszystkim udaje sie zdobyc na sluzbe nawet takiego niedorobionego dzinna jak Hubaksis.
– Ho, ho! – zapiszczal malenki dzinn. – A wiec, mimo wszystko udalo nam sie tego dokonac!
–
– Udzielalem rad, panie – odparl nieporuszony Hubaksis, miarowo machajac skrzydelkami. – Przy okazji musze zauwazyc, ze nie wygladasz najlepiej.
Kreol z przerazeniem obmacal twarz. W poprzednim zyciu bardzo dbal o wyglad, dzieki czemu do dziewiecdziesiatki zachowal wspaniala forme.
– Lustro, lustro… potrzebuje lustra – wymamrotal, rozgladajac sie na boki.
– Wedlug mnie, oto i ono – usluznie poinformowal Hubaksis, zawisajac obok niewielkiego lustra umieszczonego nad umywalka.
Kreol skwapliwie skorzystal ze wskazowki dzinna. Wlepil oczy w swe odbicie i powoli opadla mu szczeka. Rece goraczkowo obmacywaly lysa czaszke Piec tysiecy lat temu Kreol szczycil sie gesta czupryna, bujnymi wasami i kedzierzawa broda. Oczywiscie, wraz z wiekiem jego wlosy pokryly sie szacowna siwizna, ale to tylko dodalo mu urody. Nie mogl uwierzyc, ze jest praktycznie calkiem lysy. Kilka cudem ocalalych wlosow nie moglo go uspokoic. Co prawda zostawala nadzieja, ze teraz wlosy zaczna mu odrastac…
Ale jeszcze bardziej przygnebil Kreola wyglad skory. Kiedys byl smagly, prawie czarnoskory i bardzo mu to odpowiadalo. Teraz zrobil sie martwo blady, wrecz bialy jak sciana. A jego oczy staly sie czerwone… O ubraniu w ogole staral sie nie myslec – lachmany, w ktore sie zmienily jego eleganckie szaty, budzily w proznym magu gleboka odraze.
– Tym niemniej… – westchnal Kreol, przyklekajac na jedno kolano. – Tym niemniej, dziekuje ci Marduku, za zeslane mi powodzenie. Przysiegam poswiecic te wojne tobie, i tylko tobie!
– Jaka znowu wojne, panie? – Hubaksis od razu sie najezyl. – Nic mi nie…
– Milcz, niewolniku! – podniosl glos mag. – Nie twoja sprawa! To dotyczy tylko mnie i Najczystszej Inanny.
– Wcale nie mialem zamiaru. – Hubaksis obojetnie wzruszyl ramionami, rozgladajac sie na boki. – Wiesz, panie, myslalem, ze obudzimy sie w twoim grobowcu. Ale wyglada na to, ze przeniesli nas w inne miejsce.
– Slusznie. – Kiwnal glowa Kreol, odwracajac sie od lustra. – Jak sadzisz, komu to moglo byc na reke? Myslalem, ze dobrze sie ukrylem…
– Moze to Troy? – zasugerowal Hubaksis.
– Nie opowiadaj glupot, niewolniku! – prychnal mag. – Gdyby ten wyrzutek naszego rodu odnalazl moja mogile, nie zawracalby sobie glowy przenosinami, tylko po prostu spalil to, co ze mnie zostalo! Nie, jestem pewien, ze Troy sam od dawna lezy w grobie. I dzieki niech beda bogom, bo okropnie mi sie juz znudzily ataki tego holaj li…
– Panie – pisnal z wyrzutem dzinn. – Nie zlosc bogow!
– Zazdrosnika – poprawil sie Kreol. – Powiedz, skad oni sie biora? Tymi rekami wyslalem do Lengu czterech arcymagow, probujacych mnie zabic, a oni i tak nie przestali! Taj-Kera musialem zabijac dziewiec razy! Na lono Tiamat, do tej pory nie rozumiem, jak mu sie udalo? A w ogole popatrz, jakie ciekawe zwierciadlo… Ze szkla? Czyzby to bylo mozliwe?
– Tak wyraznie odbija… – zaswiszczal dzinn, kokieteryjnie krecac sie przed lustrem. – To dobre lustro, panie.
– Dobre… Popatrz, kubek tez jest ze szkla! Wyglada na to, ze mieszka tutaj jakis bogacz.
– A to co takiego? – Dzinn wzbil sie pod sufit, ogladajac zyrandol. – Popatrz, panie, jaka ciekawa rzecz! Klne sie na wielkiego Tammuza, to prawdziwe brylanty!
Trzeba wyjasnic, ze zyrandol profesora byl zrobiony ze zwyklych szklanych wisiorkow, jakimi dosc czesto ozdabia sie tego typu wyroby, ale niedoswiadczone oko starozytnego dzinna nieprzyzwyczajonego do takiego nagromadzenia szklanych przedmiotow, jak w naszych czasach, bez trudu moglo ulec zludzeniu i wziac je za prawdziwe kamienie szlachetne!
– To nie brylanty – z pogarda odrzucil te sugestie Kreol, przygladajac sie dokladniej zyrandolowi. – Za duze. Gdyby to byly prawdziwe brylanty, ten przedmiot bylby wart tyle, co polowa skarbow wladcow Babilonu. Wiesz, niewolniku, wyglada na to, ze swiat bardzo sie zmienil, gdy spalismy…
– I to jak…! – zawyl dzinn, ktory zdazyl w miedzyczasie wsunac sie za zaluzje.
Mag rowniez podszedl do okna i az westchnal ze zdziwienia. Panorama San Francisco w nocy, ogladana z dwudziestego szostego pietra, sprawila, ze obaj doslownie oslupieli.
Trzeba dodac, ze jako laboratorium profesor wykorzystywal niewielkie mieszkanko wynajmowane w prywatnym domu. Jesli chodzi o badania naukowe, profesor byl prawdziwym paranoikiem i zyl w ciaglej obawie, ze koledzy z uniwersytetu ukradna mu jedno z jego genialnych odkryc. Dlatego zawsze pracowal tutaj, w swej