mnie bez odzienia?
– Ajza-Szi? – zdziwil sie Kreol, z trudem przypominajac sobie imie swego niewolnika kapielowego.
Oprocz kapielowych, mag byl jedyna osoba, jaka miala mozliwosc zobaczyc przepieknego goscia nago. Ajza- Szi zostal pozbawiony meskiej dumy, zanim jeszcze zaczal sie na dobre rozwijac. Do tego rzeczywiscie byl jednooki. – Do czego moze mi sie przydac?
– Nie, przyjacielu, oczywiscie nie mialam na mysli tego bezmozgiego eunucha. Mowilam o twoim dzinnie. Nazywa sie Hubaksis, nieprawdaz?
– A, on… – Kreol skrzywil sie.
Mag sam nie pojmowal, dlaczego do tej pory nie pozbyl sie Hubaksisa. Korzysci, jakie przynosil, byly niewielkie w porownaniu z umiejetnoscia doprowadzania ludzi do bialej goraczki. Kazdy na miejscu Kreola dawno juz odprawilby dzinna z powrotem do jego swiata, na spotkanie z wyrokiem smierci. W ten sposob pogodzilby sie tez z Wielkim Chanem – lepiej nie miec za wroga wladcy dzinnow.
– Nie zajmie duzo miejsca – usmiechnela sie Najpiekniejsza. – Nie trzeba bedzie nawet uwzgledniac go w zakleciu. Dzinny potrafia samodzielnie pograzac sie w spiaczce.
– Wiem. – Kreol zmarszczyl sie z niezadowoleniem. – Dobrze, zrobie tak, jak mowisz. Sadze, ze trzeba bedzie zbudowac grobowiec… porzadny grobowiec…
– Najwazniejsze – sekretny grobowiec! – surowo zauwazyla dama. – Bedziesz musial dobrze sie postarac, aby ochronic go przed nieprzyjaciolmi! W tym wzgledzie polegam na tobie, w twoim interesie lezy, aby…
– Panie, alarm!!! – wrzasnal Artod, rzucajac w gore krotki oszczep.
Kreol uniosl glowe i z jego palcow wystrzelila w mgnieniu oka oslepiajaca blyskawica. W powietrzu miotalo sie z pol setki stworow przypominajacych ogromne gargulce. Mialy ciemnobrazowa wezowa luske, pyski nieco przypominajace lwie, bloniaste skrzydla, a ich lapy wyposazone byly w sierpowate szpony. Jeszcze przed sekunda nic nie zapowiadalo niebezpieczenstwa – pojawilo sie doslownie znikad.
– Kimkarowie! – warknal Kreol, podnoszac laske i aktywujac jakies zaklecie. – To wszystko, na co cie stac, Troyu? Podniesc tarcze, odslonic krysztaly, wypuscic planetnikow!
Artod i Artedian poslusznie pomkneli wykonac polecenia pana. Dzinn Hubaksis pojawil sie obok Kreola, dostal po lbie od rozzloszczonego maga i znowu zniknal.
Kimkarowie szybko zorientowali sie w sytuacji, zbili sie w ciasna gromade i pomkneli prosto na Kreola, wystawiajac do przodu mordercze pazury. Najpiekniejsza cofnela sie kilka krokow, nie robiac nic, by pomoc arcymagowi. Ten zreszta nie przejal sie tym zbytnio – z laski Kreola wystrzelila jeszcze jedna blyskawica i jeden z kimkarow upadl gdzies za murem z dzikim wrzaskiem. Ale pozostali uderzyli prosto na Kreola.
Uderzyli i odbili sie. Na chwile przed tym, jak pazury kimkarow dosiegly maga, otoczyl go pomaranczowy blask Blyszczacej Zbroi. Stwory zawyly z bolu i znowu wzbily sie wyzej, gdzie jeszcze jednego doscignela blyskawica Kreola.
Kimkarowie raz za razem starali sie dosiegnac celu, ale wciaz napotykali Blyszczaca Zbroje i odlatywali z wrzaskiem. Tymczasem na wszystkich pieciu wiezach pojawily sie duze romboidalne krysztaly, a posrodku dziedzinca otworzyl sie ogromny kwadratowy luk.
– Zabic wszystkich! – rozkazal Kreol, wyjmujac z torby opasly pergaminowy tom w okladce z zasniedzialej miedzi. – Pokaze wam, gdzie pieprz rosnie!
Krysztaly wystrzelily jednoczesnie w miotajacych sie kimkarow jasnozielonymi promieniami. Dwa stworzenia spadly, upieczone jak szaszlyki. W slad za pierwsza salwa nastapila druga, potem trzecia…
Z otwartego luku wylecialo dziesiec stworzen niewiadomej postaci. Niewiadomej, gdyz kazde z nich otaczala niewielka chmura burzowa, a sami planetnicy pozostawali niewidzialni. Stworzenia w milczeniu rzucily sie na kimkarow i dwa stada zmieszaly sie. Skrzydlate bestie rozrywaly planetnikow pazurami, natomiast planetnicy atakowali kimkarow pradem.
– Ot, jest! – zwyciesko krzyknal Kreol, znalazlszy w ksiedze zaklecie, ktorego szukal. – No, Troyu, czeka cie niespodzianka…
Przy kazdym zdaniu Kreol rozsypywal w powietrzu bialy proszek, po ktorym pozostawaly teczowe blyski. Gdy tylko wymowil ostatnie slowo zaklecia, kimkarowie, jak na rozkaz, zakonczyli bitwe z planetnikami, a krysztaly wrocily na swoje poprzednie miejsca. Ocalali kimkarowie przysiedli na murze i pokornie zgromadzili sie wokol Kreola, patrzacego na nich z nieukrywana ironia.
Zostalo ich niewiele ponad trzydziestu. Trzech zginelo od blyskawic Kreola, dziesiatke zniszczyly promienie ochronnych krysztalow, a planetnicy zabili jeszcze pieciu. Zreszta planetnikow tez zostalo tylko siedmiu.
– Komu sluzycie teraz, kimkarowie? – zapytal drwiaco Kreol.
Kimkarowie nie umieli mowic, a mag swietnie o tym wiedzial. Ale patrzyli na niego wzrokiem tak pelnym oddania, ze kazdy glupi domyslilby sie, komu teraz sluza.
– Udacie sie teraz do swego poprzedniego pana! – rozkazal Kreol. – Zachowujcie sie jakby nigdy nic. Udawajcie, ze jestescie mu oddani tak samo jak przedtem. A gdy tylko nadarzy sie okazja – zabijcie go!
Kimkarowie zatrzepotali skrzydlami, wzbili sie w powietrze i znikli z cichym swistem. Pochodzace z dalekich Indii demony wolaly pokonywac duze odleglosci nie na skrzydlach, a… w inny sposob.
– No i jak, Najpiekniejsza? – z duma zapytal Kreol. – Mozna miec ze mna do czynienia?
– Naprawde sadzisz, ze te glupie stwory sa w stanie wykonac tak zlozony rozkaz? – Pokiwala glowa z niedowierzaniem.
– Oczywiscie, ze nie! Ale zapewnia Troyowi kilka nieprzyjemnych minut, a mnie niczego wiecej nie potrzeba. Jesli nawet uda mu sie z powrotem je sobie podporzadkowac (w co osobiscie watpie), wiecej ich do mnie nie