przysle. Nie, Najpiekniejsza, Troy wymysli cos nowego.
Kreol wychylil sie ponad zwienczeniem muru i z przyjemnoscia popatrzyl na walajace sie w dole trupy kimkarow. Wygladaly niezbyt reprezentacyjnie – poczerniale, zweglone. Mniej wiecej w calosci ostal sie tylko jeden – zabity jako pierwszy oszczepem. Nawet zwykly niewolnik byl w stanie zabic jednego z tych pol- demonow.
– Kimkarowie… – mruknal Kreol z pogarda, patrzac na trupa. – W pojedynke nie sa warci wiecej niz ten zlamany oszczep. Ale kiedy zbiora sie w stado…
– Na co liczyl ten, kto ich poslal? Czyzby Troy mial nadzieje, ze uda mu sie cie zabic, moj przyjacielu?
– Oczywiscie, ze nie! – obruszyl sie mag. – Zeby mnie zabic, trzeba by co najmniej piec takich stad… chociaz nie… Zaklecie Podporzadkowania dziala tak samo na jednego, jak i na tysiac – bez wzgledu na liczbe, wszystkich czekalby taki sam los… O, co innego gdyby to byly
– Dlaczego, w takim razie, nie zrobil tego do tej pory? – Najpiekniejsza uniosla brwi.
– Z tego samego powodu, co i ja. – Kreol wzruszyl ramionami. – Jestesmy z Troyem zacieklymi wrogami. Nic nie zyska na mojej smierci…
– Oprocz tytulu Pierwszego.
– To prawda – zasepil sie mag. – To prawda, ze chce tego… ale to niewazne. Najwazniejsze, ze obaj chcemy zabic wroga OSOBISCIE. Przyjdzie czas, gdy spotkamy sie w pojedynku twarza w twarz i wtedy go zabije…
– W takim razie, po co to wszystko? – Najpiekniejsza wskazala na trupy.
– Wywiad. Obwachujemy sie nawzajem, szukamy slabych miejsc… Wiedza o przeciwniku to polowa zwyciestwa. Do tego kazdy potwor, ktorego wysylam przeciwko Troyowi, nieco go oslabia…
– Wiec to tak? A te, ktore on wysyla… oslabiaja ciebie, moj przyjacielu?
– Mnie?! – Kreol zasmial sie. – Alez skad! To co mnie nie zabija, tylko mnie wzmacnia, Najpiekniejsza! W koncu jestem magiem!
Dama usmiechnela sie ironicznie. Przez kilka sekund Kreol patrzyl na jej usmiech, nic nie rozumiejac, a potem dotarl do niego kompletny brak logiki w tym wywodzie.
– Na lono Tiamat… – wymamrotal, rozzloszczony. – Zreszta, niewazne. Wole walczyc z godnym przeciwnikiem. O Najpiekniejsza, jestesmy z Troyem wrogami od tylu lat… Na Marduka, gdy opuszcze Sumer, bedzie mi brakowalo tej wojny! Nigdy bym nie pomyslal…
– Tak wiec powziales decyzje, moj przyjacielu? – niecierpliwie przerwala mu dama. – Bedziesz budowal grobowiec?
– Trzeba bedzie… – Kreol znowu sie zachmurzyl. – Ale nie rozumiem, do czego jestem ci w ogole potrzebny? Czyzby bogom brakowalo wojownikow? Czemu owze Marduk sie nie nadaje?
– Sam dopiero co odpowiedziales na to pytanie. – Twarz Najpiekniejszej pokryl cien. – Mamy te same problemy, co magowie – na cudzym terytorium jestesmy niewiele warci… Nawet gorzej. W Lengu bylabym slabsza od zwyklej smiertelniczki, a Yog-Sothoth utraci sile w Dziewieciu Niebiosach. Dlatego wlasnie bogowie wykorzystuja zwyklych smiertelnikow, takich jak ty, moj przyjacielu. Demony Lengu zwrocily sie do znanego ci skadinad Azatotha, a Dziewiec Niebios z kolei oddalo swoj los w rece Marduka Poteznego Topora. I jeden, i drugi spelnili swe zadania, ale potem sami zamienili sie w bogow i, paradoksalnie, stali sie nieprzydatni. Dlatego teraz potrzebuje ciebie. Zgadzasz sie?
Widac bylo, ze Kreol jest zadowolony. W koncu uzyskal odpowiedz na najtrudniejsze pytanie – dlaczego? Dlaczego bogowie nie rozwiazuja sami swoich problemow, tylko ciagle prosza o pomoc smiertelnikow? Oczywiscie, swietnie znal odpowiedz, ale bardzo wazne bylo dla niego, aby uslyszec potwierdzenie z ust bogini.
– Zgadzam sie, Najpiekniejsza. – Wykrzywil twarz w dziwnym grymasie.
– To dobrze. Oto, co ci powiem w takim razie: musisz zachowac wszystko w najglebszej tajemnicy. Niewolnikom, ktorzy beda budowac schron, utnij jezyki, a po zakonczeniu budowy zabij ich. Najlepiej wykorzystac cudzoziemcow, ktorzy nie maja w Sumerze ani rodziny, ani przyjaciol. Nie wciagaj do tego demonow i dzinnow – nie ma gwarancji, ze zachowaja tajemnice. W ogole, podczas budowy nie korzystaj z magii – moga cie wyczuc wrogowie. Sam nie zblizaj sie do tamtego miejsca, az do ostatniej chwili – niech zadna zywa istota nie wie, ze sie tym zajmujesz. Otul grobowiec zakleciem Najwiekszego Ukrycia – wiem, ze przyjdzie za nie drogo zaplacic, ale daje najlepsza gwarancje bezpieczenstwa.
– Mysle, ze zbuduje go…
– Nie mow nawet mnie! – przerwala mu Najpiekniejsza gwaltownie. – W ogole nie wymawiaj tej nazwy glosno! Nie bierz ze soba zbyt wielu rzeczy. Tylko to, bez czego nie mozesz sie obejsc. A gdy obudzisz sie… mysle, ze nie da sie obliczyc daty twego przebudzenia zbyt dokladnie, dlatego na wszelki wypadek wyznacz nieco dluzszy okres – zeby ostatecznie rozwiazac umowe z Lengiem. Za pierwsza polowe naszego planu w calosci odpowiadasz ty. Nie bede cie szukac – sam mnie znajdziesz, gdy zbudujesz kocebu. I koniecznie, po przebudzeniu, zrob wywiad w Lengu – jak wiesz, mnie jest tam wstep wzbroniony!
– Mysle, ze poczekam na rozpoczecie swieta, tego obchodzonego co trzy lata – powiedzial Kreol. – Postaram sie obudzic na miesiac – poltora przed kolejnym terminem. Bede mogl wtedy sie tam dostac, nie budzac podejrzen.
Rozdzial 2
Po przybyciu do wielkiej doliny Inkwanok Vanessa natychmiast pozalowala, ze tak bez zastanowienia uparla sie towarzyszyc Kreolowi. Ale bylo juz za pozno, zeby sie wycofac – nawet gdyby mag mogl wyslac ja sama do domu, w co Vanessa szczerze watpila, bez watpienia stracilaby duzo w jego oczach. A tego, nie wiadomo dlaczego, strasznie nie chciala, wiec grala bohaterke, chociaz kolana zdradziecko uginaly sie pod nia. Otaczajacy ich krajobraz u kazdego wywolalby takie same odczucia.
Przybyszom ukazalo sie niebo Lengu: martwo czarne, bez gwiazd, od czasu do czasu przecinaly je tylko jakies szkarlatne blyski. Nie wiadomo skad, Van od razu zrozumiala, ze to wcale nie jest noc – tutaj niebo zawsze tak wyglada. Nie bylo ani sladu Slonca. Byl za to ksiezyc – i to niejeden, a dwa. Duze, krwawoczerwone i dziwnie symetrycznie rozmieszczone na niebosklonie, wygladaly jak zle oczy spogladajace z wysoka na martwa, pusta przestrzen.
Oprocz ksiezycow, bladego swiatla dostarczalo takze mnostwo glucho pomrukujacych wulkanow, zajmujacych cala widoczna az po horyzont przestrzen. Van od razu naliczyla siedem, a za nimi widac bylo nastepne i nastepne – nie bylo im konca. Nie wykazywaly najmniejszej ochoty do erupcji, ale wygasnac tez najwyrazniej nie mialy zamiaru – tlily sie jak wegle w ognisku. Van sprobowala wyobrazic sobie, co by sie stalo, gdyby wszystkie jednoczesnie zaczely pluc ogniem i zrobilo jej sie troche niedobrze.
Ziemie pokrywala gesta warstwa sniegu zmieszanego z popiolem. Ta niezwykla mieszanina wygladala fatalnie, a w dotyku byla rownie nieprzyjemna. Najwyrazniej poczatkowo w Lengu bylo zimniej niz na Antarktydzie, ale nie bylo to odczuwalne z powodu wulkanow. W efekcie temperatura przywodzila na mysl wczesna wiosne lub pozna jesien. Raczej jesien – ukoronowaniem wszystkich urokow Lengu byl padajacy co chwile drobny deszczyk. Ogolnie atmosfera panowala tam obrzydliwa – wpedzilaby w trwala depresje kazdego, kto pomieszkalby w tym swiecie dluzej. Sprzyjaly temu szczegolnie ludzkie kosci, ktore w ogromnych ilosciach walaly sie pod nogami. Gdzieniegdzie calkiem zakrywaly tak zwany popiolosnieg czy tez sniegopopiol.
– I oni jeszcze organizuja swieto? – Vanessa z niedowierzaniem wytrzeszczyla oczy. – Z jakiej racji, pytam?
– Uwierz, Van, nie ma tam ani krzty radosci – glosno rozesmial sie Hubaksis. – Moj ojczysty swiat trudno nazwac mlekiem i miodem plynacym, ale w porownaniu z Lengiem to po prostu ziemia obiecana…
– I gdzie odbywa sie ta… impreza? – spytala Van, podejrzliwie patrzac na niego spod oka. – Tylko nie mow, ze tutaj!
– Odbywa sie tam, gdzie zawsze: w Onyksowym Zamku Kadath – wyjasnil Kreol posepnie.
– A gdzie on jest?
– Tam, za ta ogniowa gora.