– To znaczy?
– No, pracujesz?
– Drugi rok.
– A kim jestes?
– Ja? – Usmiechnela sie jeszcze szerzej. – Pielegniarka.
– A to co jest… Co to za szpital?
– Centrum rehabilitacji.
– Dla kogo? – Popatrzyl na jej pieprzyk.
– Dla nas.
– Dla jakich „nas”?
– Dla ludzi, ktorzy sie przebudzili.
Lapin zamilkl. Dopil sok.
– Jeszcze?
– Troszke… – Podsunal szklanke.
Nalala. Wypil polowe.
– Wiecej nie chce.
Zabrala szklanke. Postawila na stoliku. Lapin kiwnal glowa w strone komorki.
– Moge?
– Tak, oczywiscie. – Podala mu telefon. – Dzwon. Ja wyjde.
Wstala i szybko wyszla.
Lapin wybral numer rodzicow, odkaszlnal. Telefon odebral ojciec:
– Tak?
– Tato, to ja.
– Gdzie ty sie podziewasz?
– Ja tutaj… – dotknal opatrunku na piersi. – Tego…
– Co – tego? Stalo sie cos?
– No… tak…
– Znowu wpadles? Przymkneli cie?
– Nie…
– To gdzie jestes?
– No, bylismy wczoraj z Kijanka na koncercie. Na Gorbuszce. No i wlasnie… zostalem u niego.
– A zadzwonic nie mogles?
– No jakos tak… nam zeszlo… on ma taki bajzel w domu…
– Znowu zescie sie ubzdryngolili?
– Cos ty, wypilismy troche piwa.
– Obiboki. A my tu siadamy do obiadu. Przyjedziesz?
– Ja… no, jeszcze chcemy troche polazic.
– Gdzie?
– W parku… tu u niego. Z psem.
– Jak chcesz. Mamy kurczaka z czosnkiem. Wszystko zjemy.
– Postaram sie.
– Nie ugrzeznij tam.
– Dobra…
Lapin wylaczyl komorke. Dotknal szyi. Odsunal koldre. Byl nagi.
– Kurwa… a majtki gdzie? – Dotknal czlonka.
W klatce piersiowej poczul ostre, bolesne uklucie. Skrzywil sie. Przycisnal reke do opatrunku.
– Zlamas…
Pielegniarka ostroznie otworzyla drzwi.
– Skonczyles?
– Tak… – Pospiesznie narzucil na siebie koldre.
Weszla.
– Gdzie jest moje ubranie? – Lapin skrzywil sie. Pocieral opatrunek.
– Boli? – Znow usiadla na brzegu lozka.
– Zaklulo…
– Masz niewielkie pekniecie mostka. Opatrunek trzeba bedzie jeszcze ponosic. Przy wysilku, przy ruchach moze mocno bolec. Poki sie nie zrosnie. To normalne. Na klatke piersiowa nie zaklada sie gipsu.
– Dlaczego? – Pociagnal nosem.
– Dlatego, ze czlowiek musi oddychac – usmiechnela sie.
– A gdzie jest moje ubranie? – spytal raz jeszcze.
– Jest ci zimno?
– Nie… po prostu… nie lubie spac goly.
– Naprawde? – szczerze sie zdziwila. – A ja odwrotnie. Nie zasne, jesli mam cos na sobie. Nawet lancuszek.
– Lancuszek?
– Aha. O. – Wsunela reke za klape fartucha, wyciagnela lancuszek z malutka zlota kometa. – Zawsze zdejmuje na noc.
– Ciekawe – usmiechnal sie Lapin. – Taka jestes wrazliwa?
– Czlowiek powinien spac nago.
– Dlaczego?
– Dlatego, ze rodzi sie i umiera nago.
– No nie, nie umiera goly. Ubrany. I w trumnie.
Schowala lancuszek.
– Sam nie wklada ubrania. I do trumny sam sie nie kladzie.
Lapin nie odpowiedzial. Patrzyl w bok.
– Chcesz cos zjesc?
– Chce… potrzebuje… swoich rzeczy. Musze do toalety.
– Siusiu?
– Yhy…
– Z tym nie ma problemu. – Schylila sie. Wyciagnela spod lozka biala plastikowa kaczke.
– No nie… ja nie… – usmiechnal sie krzywo Lapin.
– Wyluzuj. – Szybko i profesjonalnie wsunela kaczke pod koldre.
Chlodny plastik dotknal bioder Lapina. Reka dziewczyny ujela czlonek. Skierowala go do naczynia.
– Sluchaj… – Przyciagnal kolana do siebie. – Nie jestem przeciez paralityk…
Druga reka przytrzymala mu kolana. Ucisnela. Pchnela na lozko.
– To zaden problem – powiedziala lagodnie, choc stanowczo.
Lapin zasmial sie zawstydzony. Spojrzal na „Homme”. Potem na lilie w wazonie. Minelo pol minuty.
– Ural? To chcesz w koncu czy nie? – zapytala pielegniarka z lekkim wyrzutem.
Twarz Lapina spowazniala. Troche sie zaczerwienil. Czlonek lekko drgnal. Mocz bezszelestnie poplynal do kaczki. Pielegniarka umiejetnie przytrzymywala czlonek.
– No, prosze. Jakie to proste. Nigdy nie sikales do kaczki?
Lapin pokrecil glowa. Mocz plynal nadal.
Pielegniarka wyciagnela wolna reke. Ze stolika z napojami wziela serwetke.
Lapin przygryzl wargi i ostroznie nabral powietrza.
Strumien wysechl. Pielegniarka owinela czlonek serwetka. Ostroznie wyjela spod koldry ciepla teraz kaczke. Postawila ja pod lozkiem. Zaczela wycierac czlonek.
– Od urodzenia masz niebieskie oczy? – zapytala.
– Tak. – Spojrzal na nia spode lba.
– A ja mialam szare. Do szostego roku zycia. Wtedy ojciec zaprowadzil mnie do swojej fabryki. Zeby pokazac jakas cudowna maszyne, ktora montowala zegarki. No i kiedy ja zobaczylam, po prostu zdretwialam ze szczescia.