przezywajac sierzanta Towsera sukinsynem, ilekroc ten wyjrzal ze swojej kancelarii.

Joe Glodomor zaliczyl swoje dwadziescia piec lotow w dniu, kiedy wysadzono desant pod Salerno, a Yossarian poszedl do szpitala leczyc trypra, ktorego zlapal w locie koszacym w krzakach na pewnej damie z Kobiecego Korpusu Pomocniczego, kiedy latal po zaopatrzenie do Marakeszu. Yossarian robil, co tylko mogl, zeby dorownac Joemu, i prawie mu sie to udalo dzieki zaliczeniu szesciu lotow w szesciu kolejnych dniach, ale w dwudziestym trzecim locie zginal pulkownik Nevers i Yossarian nigdy potem nie byl juz tak bliski powrotu do kraju. Nazajutrz zjawil sie pulkownik Cathcart, rozpierany meska duma ze swego nowego oddzialu, i aby uczcic objecie dowodztwa, podniosl ilosc obowiazkowych lotow bojowych z dwudziestu pieciu do trzydziestu. Joe Glodomor rozpakowal rzeczy i odwolal radosne listy do domu. Przestal zartobliwie zadreczac sierzanta Towsera. Zaczal nienawidzic sierzanta Towsera, obarczajac go zlosliwie wina za wszystko, chociaz wiedzial, ze sierzant Towser nie ponosi najmniejszej odpowiedzialnosci ani za przybycie pulkownika Cathcarta, ani za opoznienie rozkazu przeniesienia, ktory mogl uratowac go przed siedmioma dniami i jeszcze piec razy potem.

Joe Glodomor nie potrafil zniesc oczekiwania w ciaglym napieciu rozkazu przeniesienia i w oczach zmienial sie w ruine za kazdym razem, gdy zaliczyl obowiazkowa ilosc lotow. Ilekroc wylaczano go z personelu bojowego, urzadzal wielkie przyjecie dla scislego grona przyjaciol. Otwieral butelki whisky zdobyte podczas ktoregos z cotygodniowych lotow samolotem kurierskim i smial sie, spiewal, tanczyl i wykrzykiwal w pijackiej ekstazie, dopoki spokojnie nie zasnal. Ledwo jednak Yossarian, Nately i Dunbar polozyli go do lozka, zaczynal wrzeszczec przez sen. Rano wychodzil z namiotu z blednym wzrokiem, przestraszony i dreczony wyrzutami sumienia: wyjedzona skorupka ludzkiej budowli, ktora chwieje sie niebezpiecznie, grozac w kazdej chwili zawaleniem.

Zmory dreczyly Joego z astronomiczna punktualnoscia podczas kazdej nocy spedzanej w eskadrze, przez caly meczacy okres, gdy nie bral udzialu w lotach bojowych i wyczekiwal na rozkaz, ktory mial przeniesc go do kraju, a ktory nigdy nie nadchodzil. Co wrazliwsi ludzie w eskadrze, jak Dobbs i kapitan Flume, byli do tego stopnia poruszeni nocnymi krzykami Joego, ze sami zaczynali krzyczec przez sen i wrzaskliwe przeklenstwa dobiegajace co noc z ich namiotow wspolbrzmialy romantycznie w ciemnosciach niczym piesni godowe jakichs zdeprawowanych ptakow. Pulkownik Korn podjal zdecydowane kroki, aby zahamowac te niezdrowa, jego zdaniem, tendencje w eskadrze majora Majora. Rozwiazal sprawe w ten sposob, ze Joe Glodomor mial co tydzien odbywac lot samolotem kurierskim, co usuwalo go z eskadry na cztery kolejne noce. Sposob poskutkowal, podobnie jak wszystkie sposoby pulkownika Korna.

Za kazdym razem, gdy pulkownik Cathcart zwiekszal liczbe obowiazkowych lotow bojowych i Joego Glodomora przenoszono z powrotem do sluzby liniowej, zmory przestawaly go dreczyc i Joe z usmiechem ulgi wracal do normalnego strachu. Yossarian czytal w zmumifikowanej twarzy Joego jak w gazecie. Wiadomosci byly dobre, jezeli Joe Glodomor wygladal zle, i okropne, jezeli Joe wygladal dobrze. Jego odwrocone reakcje zadziwialy wszystkich z wyjatkiem samego Joego, ktory uparcie wszystkiemu zaprzeczal.

– O czym ty mowisz? – zdziwil sie, kiedy Yossarian spytal go, co mu sie snilo.

– Joe, moze bys poszedl do doktora Daneeki – radzil mu Yossarian.

– Dlaczego niby mam isc do doktora? Nie jestem chory.

– A twoje nocne zmory?

– Nie mam zadnych zmor – zelgal Joe Glodomor.

– Moze doktor cos na to poradzi.

– Zmory to nic strasznego – odpowiedzial Joe Glodomor. – Kazdy ma zmory.

Yossarian pomyslal, ze tu go ma.

– Co noc? – spytal.

– A dlaczego nie? – odpowiedzial Joe Glodomor. Nagle wszystko nabralo sensu. Rzeczywiscie, dlaczego nie co noc? To bylo logiczne, zeby krzyczec z bolu co noc. Bardziej logiczne niz Appleby, ktore fanatycznie przestrzegal przepisow i rozkazal Kraftowi, zeby kazal Yossarianowi zazyc atabryne w locie do Europy, po tym jak Yossarian i Appleby przestali sie do siebie odzywac. Joe Glodomor byl tez bardziej logiczny niz Kraft, ktory nie zyl, stracony bezceremonialnie nad Ferrara w nicosc przez eksplozje silnika, gdy Yossarian powtornie naprowadzil na cel swoj klucz zlozony z szesciu samolotow. Ich grupa po raz siodmy z rzedu nie trafila w most w Ferrarze, mimo celownikow, ktore pozwalaly z wysokosci czterdziestu tysiecy stop wrzucic bombe do beczki z ogorkami, i minal juz caly tydzien od czasu, kiedy pulkownik Cathcart zglosil w imieniu swoich lotnikow gotowosc zburzenia mostu w ciagu dwudziestu czterech godzin. Kraft byl chudym, nieszkodliwym chlopcem z Pensylwanii, ktory chcial tylko, by go lubiano, i nawet to skromne i ponizajace marzenie mialo pozostac nie spelnione. Zamiast byc lubiany byl niezywy, krwawa glownia na barbarzynskim stosie, i nikt go nie slyszal w tych ostatnich bezcennych minutach, kiedy jego samolot spadal z oderwanym skrzydlem. Zyl krotko nie szkodzac nikomu i spadl w plomieniach na Ferrare dnia siodmego, kiedy Bog odpoczywal, a McWatt zawrocil i Yossarian powtornie naprowadzal go na cel, poniewaz za pierwszym razem Aarfy stracil glowe i Yossarian nie mogl zrzucic bomb.

– Wyglada na to, ze powinnismy wracac – rozlegl sie w sluchawkach ponury glos McWatta.

– Tak wyglada – zgodzil sie Yossarian.

– Wracamy? – spytal McWatt.

– Wracamy.

– No to bylo nie bylo! – zawolal McWatt.

I wrocili, podczas gdy samoloty pozostalych kluczy krazyly w bezpiecznej odleglosci i wszystkie bluzgajace ogniem dzialka dywizji “Herman Goering' tam w dole tym razem bluzgaly wylacznie do nich.

Pulkownik Cathcart byl czlowiekiem odwaznym i bez wahania zglaszal swoich ludzi na ochotnika do ataku na kazdy cel. Nie bylo zadania zbyt niebezpiecznego dla tej grupy, podobnie jak nie bylo tak trudnej pilki, ktorej Appleby nie przyjalby na stole pingpongowym. Appleby byl dobrym pilotem i nadludzkim wprost pingpongista, ktory mial muszki w oczach i nigdy nie stracil punktu. Dwadziescia jeden serwow wystarczylo Appleby'emu, zeby rozgromic kazdego przeciwnika. Jego wyczyny przy stole pingpongowym staly sie legendarne i wygrywal wszystkie mecze az do tego wieczora, kiedy Orr zalal sie dzinem z sokiem i rozwalil mu czolo rakietka, po tym jak Appleby scial kolejno z pieciu jego serwow. Orr cisnal rakietka, a potem wskoczyl na stol, odbil sie i po pieknym skoku wyladowal obiema nogami na twarzy Appleby'ego. Rozpetalo sie pieklo. Uplynela chyba cala minuta, zanim Appleby uwolnil sie od mlocacych na oslep rak i nog Orra i stanal wyprostowany, trzymajac go w powietrzu jedna reka za bluze na piersi, a druga cofajac dla zadania smiertelnego ciosu, gdy nagle podszedl Yossarian i odebral mu Orra. Byl to wieczor niespodzianek dla Appleby'ego, ktory, dorownujac Yossarianowi sila i wzrostem, wymierzyl mu tak potezny cios, ze przepelniony radosnym podnieceniem Wodz White Halfoat odwrocil sie i strzelil w pysk pulkownika Moodusa, co sprawilo generalowi Dreedle tak wielka ucieche, ze polecil pulkownikowi Cathcartowi wyrzucic kapelana z klubu oficerskiego i przeniesc Wodza White Halfoata do namiotu doktora Daneeki. Przebywajac dwadziescia cztery godziny na dobe pod okiem lekarza utrzyma sie w dobrej formie fizycznej, dzieki czemu bedzie mogl walic pulkownika Moodusa w pysk, kiedy tylko general Dreedle zapragnie. Od czasu do czasu general Dreedle specjalnie przyjezdzal z dowodztwa skrzydla w towarzystwie pulkownika Moodusa i swojej pielegniarki tylko po to, zeby Wodz White Halfoat strzelil jego ziecia w pysk.

Wodz White Halfoat wolalby pozostac w przyczepie samochodowej, gdzie mieszkal dotychczas z kapitanem Flume, cichym, wystraszonym oficerem propagandowym eskadry, ktory spedzal cale wieczory na wywolywaniu zrobionych w ciagu dnia zdjec do swojego serwisu prasowego. Kapitan staral sie mozliwie jak najdluzej przesiadywac w ciemni, a potem kladl sie na lozku polowym z krolicza lapka na szyi, trzymajac skrzyzowane od uroku palce i ze wszystkich sil starajac sie nie zasnac. Kapitan Flume zyl w smiertelnym strachu przed Wodzem White Halfoatem. Przesladowala go mysl, ze ktorejs nocy, gdy bedzie pograzony we snie, Wodz White Halfoat podejdzie na palcach do jego lozka i poderznie mu gardlo od ucha do ucha. Natchnal go ta mysla sam Wodz White Halfoat, ktory kiedys, gdy kapitan Flume drzemal na swoim lozku, podszedl na palcach i szepnal mu zlowieszczo do ucha, ze ktorejs nocy poderznie mu gardlo od ucha do ucha. Kapitan Flume oblal sie zimnym potem i nagle otworzywszy szeroko oczy ujrzal tuz przed soba blyszczace alkoholem oczy Wodza.

– Dlaczego? – zdolal wreszcie wydusic z siebie kapitan Flume.

– A dlaczego nie? – brzmiala odpowiedz Wodza White Halfoata.

Odtad kapitan Flume kazdej nocy robil wszystko, co mogl, zeby nie zasnac. Ogromna pomoca byly mu w tym nocne zmory Joego Glodomora. Wsluchujac sie z napieciem w conocne opetancze wrzaski Joego, kapitan Flume czul, jak wzbiera w nim nienawisc i pragnienie, zeby Wodz White Halfoat podszedl ktorejs nocy na palcach do lozka Joego i jemu poderznal gardlo od ucha do ucha. W rzeczywistosci kapitan Flume zasypial co noc jak kloda i tylko mu sie snilo, ze nie spi. Te sny byly tak realne, ze budzil sie rano calkowicie wyczerpany i natychmiast znow zasypial.

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×