wyrocznia delficka” – burknal w odpowiedzi Ziernow. „Czy moge tak napisac?” – zjadliwie zapytal Lisowski. „Mozecie tak napisac” – ucial Ziernow i zamilkl.

Zaczal ze mna o tym rozmawiac po wyladowaniu w Karaczi, kiedy obu nam udalo sie przedrzec przez tlum dziennikarzy, ktorzy wylegli na powitanie samolotu – okazalo sie, ze nasz radiotelegrafista jeszcze z powietrza nadal depesze o tym, co zaszlo. Podczas gdy dziennikarze uzbrojeni w aparaty fotograficzne i kamery filmowe obiegli zaloge samolotu, ja i Ziernow zdolalismy sie niepostrzezenie przemknac do bufetu i z rozkosza zamowilismy cos zimnego. Pamietam, ze o cos Ziernowa zapytalem. Nie odpowiedzial mi. Potem, jak gdyby odpowiadajac nie na moje pytanie, ale na jakies przesladujace go mysli, powiedzial:

– Inna metoda modelowania. Zupelnie inna.

– Mowicie o „jezdzcach”? – zapytalem.

– A wiec jest juz nazwa – usmiechnal sie. – To sie przyjmie. Zobaczycie, przyjmie sie, i u nas, i na Zachodzie. A modelowano tym razem zupelnie inaczej – dodal.

Nie zrozumialem.

– Samolot?

– Nie sadze. Samolot z pewnoscia wymodelowali calkowicie. Takze tym sposobem. Najpierw iluzorycznie, potem materialnie. Skopiowali dokladnie cala strukture atomowa. Ale ludzi modelowali inaczej. Tylko forme zewnetrzna, atrape, funkcje pasazera. Co robi pasazer? Siedzi w fotelu, wyglada przez okno, pije wode mineralna, przeglada ksiazke. Watpie, czy odtwarzano cale skomplikowane zycie psychiczne czlowieka. To nie bylo im potrzebne. Potrzebny im byl ozywiony, dzialajacy model samolotu z ozywionymi, dzialajacymi pasazerami. Jest to zreszta tylko domysl.

– Po coz wiec mieliby niszczyc taki model?

– A po co niszcza sobowtory? – zapytal w odpowiedzi. – Pamietacie pozegnanie z moim blizniakiem? Dotad nie moge tego zapomniec.

Zamilkl i nie odpowiadal juz na moje pytania. Dopiero kiedy wyszlismy z restauracji i minelismy Lisowskiego otoczonego przez co najmniej dziesiatek korespondentow zagranicznych, Ziernow rozesmial sie i powiedzial:

– Z pewnoscia opowie im o „jezdzcach”. A oni to podchwyca. Skojarza z Apokalipsa. Bedzie i kon bialy, i kon wrony, i jezdzcy na nich siedzacy, smierc niosacy – wszystko to z pewnoscia bedzie.

Przewidywania Ziernowa sprawdzily sie co do joty. O malo nie podskoczylem na lozku, kiedy wraz z depeszami donoszacymi o pojawieniu sie rozowych oblokow na Alasce i w Himalajach, Diaczuk przeczytal mi tlumaczenie artykulu admirala Thompsona wydrukowanego w jakiejs nowojorskiej gazecie. Terminologia, wysmiana przez Ziernowa, byla wlasnie terminologia, ktora poslugiwal sie admiral.

„Ktos nazwal je trafnie jezdzcami – pisal admiral – a jednak nie trafil w dziesiatke. Nie sa to zwykli jezdzcy. To Jezdzcy Apokalipsy. Nie przypadkiem uzywam tego porownania. Zacytujmy slowa proroka:»… a oto kon plowy, a tego, ktory siedzi na nim, imie jest smierc, a pieklo szlo za nim; i dana im jest moc nad czwarta czescia ziemi, aby zabijali mieczem i glodem, i morem«. Amerykanie zrozumieja, dlaczego uciekam sie do terminologii, ktora naturalniej zabrzmialaby w ustach kardynala kosciola rzymskokatolickiego niz w ustach emerytowanego oficera marynarki wojennej. Musze tak postapic, zbyt beztrosko bowiem ludzkosc odnosi sie do swoich nieproszonych gosci”. Admirala nie interesowalo to, skad sie ci goscie zjawili, z Syriusza czy moze z Alfa Centaur!. Nie byl takze zaniepokojony eksportowaniem w kosmos ziemskich lodowcow. Interesowalo go pojawianie sie i znikanie sobowtorow. Juz w Mirnym powatpiewal, czy aby na pewno znikaja sobowtory a nie ludzie. Teraz, w artykule, z przekonaniem, a nawet dosc agresywnie dowodzil slusznosci tej swojej tezy.

Godny uwagi byl nie tylko sens tego artykulu, ale i ton, w ktorym artykul byl utrzymany, ton panikarski i krzykliwy. Ludzi przyzwyczajonych do przyjmowania na wiare wszelkich reklamowych bredni artykul tego z pewnoscia nieglupiego, ale najwyrazniej z gory uprzedzonego czlowieka, mogl doprawdy powaznie przestraszyc.

Kiedy podzielilem sie tymi myslami z Tolkiem, ten powiedzial:

– Artykul admirala to drobiazg. Zarysowuje sie nowy problem. Zawsze dotad, kiedy uczeni albo fantasci pisali o prawdopodobienstwie spotkania w kosmosie z innymi istotami myslacymi, interesowalo ich, czy te istoty odniosa sie do ludzi przyjaznie czy tez wrogo. Nikt jednak nie zastanawial sie nad problemem wrogiego stosunku ludzi do takich istot rozumnych. A przeciez w tym wlasnie tkwi problem.

No coz, bylo nad czym pomyslec.

Tolek mowil czasami bardzo roztropnie. Przypomnialem sobie, ze na posiedzeniu Akademii Nauk rowniez poruszono ten problem,

ONI WIDZA, SLYSZA I CZUJA

Przyszedlem na posiedzenie mniej wiecej na godzine przed wyznaczonym terminem, chcialem bowiem sprawdzic projektor, ekran i aparature dzwiekowa – film wyswietlano teraz z nagranym komentarzem. W sali konferencyjnej zastalem tylko Irke Fatiejewa, jednego z sekretarzy specjalnej komisji do spraw oblokow. Nawiasem mowiac uprzedzano mnie, ze ta Irka to nie byle kto – poliglotka i wielka erudytka. Mozesz ja zapytac, co sie stanie, jezeli zanurzysz wypreparowany mozg w roztworze calcium chloratum – odpowie. Zapytasz o czwarty stan materii – odpowie. Zapytasz, co to takiego topologia – odpowie. Ale nie pytalem o nic. Jak tylko na nia spojrzalem, od razu uwierzylem, ze powiedziano mi prawde.

Miala na sobie ciemnoniebieski sweter w surowy abstrakcyjny wzor, uczesana byla w kok, nosila lekko przydymione szkla bez oprawki – takie waskie, prostokatne szkielka. Ukrywaly sie za tymi szklami – jak sie wkrotce mialem o tym przekonac – madre, uwazne i bardzo wymagajace oczy. Ale wowczas, kiedy wszedlem do sali, nie zobaczylem jej oczu – Fatiejewa nawet nie uniosla glowy, zapisywala cos w ogromnym czarnym notatniku.

Odkaszlnalem.

– Nie pokaslujcie, Anochin, i nie stojcie na srodku pokoju – powiedziala, nadal na mnie nie patrzac – znam was i wiem o was wszystko, wiec mozecie sie nie przedstawiac. Usiadzcie sobie gdziekolwiek i poczekajcie, az skoncze to expose.

– Co to znaczy „expose”? – zapytalem. Nie udawajcie, ze wiecie mniej, niz naprawde wiecie. Co zas do expose dzisiejszego posiedzenia to nie musicie go znac. Nie jestescie tam zaproszeni.

– Dokad? – zapytalem znowu.

– Do Rady Ministrow. Wyswietlano tam wczoraj wasz film.

Wiedzialem o tym, ale nic nie powiedzialem. Prostokatne szkielka zwrocily sie w moja strone. „Gdyby tak zdjela okulary” – pomyslalem sobie.

Zdjela okulary.

– Wierze odtad w telepatie – powiedzialem.

Wstala. Byla wysoka i dobrze zbudowana.

– Przyszliscie, zeby sprawdzic aparature, Anochin, zeby upewnic sie, czy ekran jest dobrze naciagniety i czy dziala regulator dzwieku? Wszystko to juz zrobiono.

– A co to jest topologia? – zapytalem.

Nie osloniete szklami okularow oczy nie zdazyly mnie spopielic. Przeszkodzili im w tym uczestnicy zblizajacego sie zebrania, ktorzy najwyrazniej za nic nie chcieli sie spoznic. Po kwadransie mielismy juz quorum. Nie bylo zadnych debat nad porzadkiem dziennym. Tylko przewodniczacy zapytal Ziernowa, czy bedzie jakies zagajenie. „Po co?” – zapytal Ziernow w odpowiedzi. Zgaslo swiatlo i na ekranie na blekitnym niebie Antarktydy zaczal narastac malinowy dzwon.

Kiedy malinowy kwiat polknal mojego sobowtora wraz z cala amfibia, odezwal sie czyjs wesoly bas:

– Wszyscy, ktorzy uwazali, ze czlowiek jest krolem stworzenia – podniesc rece!

Rozlegly sie smiechy. Ten sam glos ciagnal:

– Zechciejcie wziac pod uwage rzecz zupelnie bezsporna: zaden system modelujacy nie moze stworzyc modelu struktury bardziej zlozonej niz on sam.

Kiedy krawedz kwiatu odchylila sie i zapienila, uslyszalem:

– Plynna piana, co? A jej skladniki? Gaz? Ciecz? Substancja pianotworcza?

– Jestescie pewni, ze to piana?

Вы читаете Jezdzcy z nikad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату