Wreszcie odezwal sie Chris.
– A wiac wierzysz w to? Jestes o tym przekonany?
Robert Tocs zwlekal dlugo, wreszcie odparl:
– Nie! – Kiedy Chris poruszyl sie gwaltownie, zdradzajac swoje zaskoczenie, dodal: – Nie tylko wydaje mi sie, ze oni istnieja, ja to wiem.
– Czy mowisz to tylko po to, aby zainteresowac nas ta sprawa i bardziej zachecic, czy tez masz jakies dowody?
Tocs milczal, dopiero po chwili odpowiedzial:
– Niech ci sie wydaje, ze te dowody istnieja, tak bedzie najlepiej. Wiecej nie moge powiedziec, byloby to zreszta przedwczesne i niewskazane.
– Znowu cos, co nie nadaje sie dla malych dzieci? – zapytal wyzywajaco Chris.
– Ja tego nie powiedzialem. Zreszta moje wiadomosci rowniez sa niepelne. Sam widziales fotoradiogramy z “Oceanu I”, nic wiecej nie moge ci powiedziec.
– Dobrze, bede oczywiscie ostrozny. Obiecuje ci to. Ale nie mysl, ze zmienie swoj stosunek do tych waszych synow niebios. Nadal bede uwazal ich za widma. Przyznaj zreszta, ze zdjecia nie sa zbyt wyrazne.
– Tego ci nikt nie zabroni. Zreszta, z ich strony – Tocs usmiechnal sie – nie grozi nam chyba zadne niebezpieczenstwo. Bardziej niebezpieczna jest sama przyroda, a przede wszystkim fauna, jej gigantyczne okazy. Musicie nastawic sie na zupelnie nieznane gatunki!
W pomieszczeniu rozblyslo sufitowe oswietlenie.
W drzwiach stal Karl Nilpach, niski, krepy, bialowlosy, o szelmowskim wyrazie twarzy, czego nie byla w stanie zamaskowac nawet powazna mina.
– Przepraszam – zaczal – ale skad mialem wiedziec, ze siedzicie tu sobie po ciemku? Ja na przyklad wolalbym spedzic czas z kobieta.
– Przydaloby sie, zebys mial troche wiecej szacunku dla kierownictwa – odgryzl sie Chris.
– Karl, jutro wyruszysz z Ennilem na wyprawe – powiedzial Tocs.
– No, nareszcie cos pocieszajacego! – wykrzyknal Nilpach. Demonstracyjnie rozluznil jedna noge, potem druga, jak po cwiczeniach, gimnastycznych. – W tej puszce mozna zupelnie zdretwiec.
– Czy to znaczy, ze zaniedbujesz swoje obowiazki? – zapytal Tocs.
– Taki obchod statku, nawet dwa razy dziennie, to dopiero tysiac czterysta stop. Coz to znaczy dla takiego chlopa jak ja! – Uderzyl sie w piers, po czym wybuchnal smiechem.
– Jeszcze jedno… – Robert Tocs zwrocil sie znienacka do swoich towarzyszy. – Lacznosc radiowa tylko w razie koniecznosci. Decyzje o jej nawiazaniu pozostawiam do waszego uznania. – Podszedl do drzwi. – Poloze sie juz spac, dobranoc!
– Co mu sie stalo? – zapytal Karl, kiedy zamknely sie drzwi. – Zdaje sie, ze ma jakies watpliwosci.
– Do tej pory wszystko przebiega jak ha “Oceanie I”. A wiesz przeciez, ze oprocz kilku radiotelegramow nic wiecej nie dotarlo od nich do bazy.
– Nie kracz! Zreszta “Ocean I” znalazl sie chyba w zupelnie innym miejscu.
– Czy to ma jakies znaczenie? – zaoponowal Chris, czujac nagle, ze Tocs wcale nie zartowal, przestrzegajac go. Ale gdy szedl przez dlugie korytarze do kajuty, nurtowaly go inne pytania: dlaczego z calej zalogi wzial akurat mnie na spytki? Przez sympatie czy z braku zaufania?
A moze to tylko sentymentalny odruch? Tocs zna mojego ojca. Przeciez staruszek jest dozorca w instytucie od chwili, gdy zostal inwalida. Widocznie spotkal Tocsa i poprosil go, zeby troche sie mna. zajal.
Tylko na chwile Chris przywolal w swych myslach obraz ojca. I znowu zdal sobie sprawe, ze ojciec nigdy juz nie wyzdrowieje, nawet gdyby uporczywe pogloski o synach niebios, ktorych przybycie oznaczaloby ratunek, mialy sie sprawdzic. Nikogo jeszcze nie zdolano wyleczyc z tego straszliwego zaniku pamieci, przekletej plagi ludzkosci.
Chris wszedl do kajuty, otrzasnal sie z przykrych mysli i goraczkowo zaczal wybierac rzeczy, ktore moglyby mu sie przydac na wycieczce. Tak nazwal oczekujaca go wyprawe. Dopiero potem polozyl sie do lozka.
Slonce czerwona plama wylonilo sie zza piaszczystych gor. Nie czulo sie nawet najlzejszego podmuchu wiatru, niebo bylo juz o tak wczesnej porze blekitne az po horyzont.
Chris Noloc stal na pokladzie, wdychajac w radosnym nastroju swieze, pachnace wilgocia morskie powietrze. Szczescia Chrisa nie zdolalo zmacic nawet podniecenie, jakie odczuwal przed tym donioslym startem. Sam nie wiedzial, co wplynelo na ten wspanialy humor: zadanie, na ktore czekal tak dlugo, czy tez swiadomosc, ze Gela bedzie razem z nim? Chyba jedno i drugie. Gela! Gdyby tylko nie byla tak uparta! Przeciez nie mozna przez cale zycie oplakiwac zaginionego przyjaciela. Nie, jej nie chodzi o to. Ona stara sie mu dorownac, chce osiagnac to, czego tamten nie zdolal dokonac, i zapomina, ze jest kobieta. Tak, przejrzal ja. Chris usmiechnal sie z satysfakcja. A przeciez ona jest przede wszystkim kobieta! To nic, spedzimy teraz razem dlugie chwile. Bedziemy blisko siebie.
Tuz obok na kolumnie sygnalizacyjnej zapalilo sie czerwone swiatelko, rownoczesnie odezwal sie brzeczyk. Po chwili otworzyl sie luk pokladowy, a podnosnik wysunal do gory helikopter. Z jego kabiny wymachiwal reka Karl Nilpach.
Wkrotce przed helikopterem zgromadzila sie cala zaloga “Oceanu II”.
Znowu, jak poprzedniego wieczoru, Chrisa opanowalo jakies dziwne uczucie. Dlaczego oni robia tyle szumu! To przeciez calkiem zwyczajna, powszednia rzecz taki lot rozpoznawczy. Zgoda, chodzi o nie znane jeszcze tereny, moze nawet grozi im niebezpieczenstwo, ale na to byli przeciez przygotowani od samego poczatku.
Nilpach zeskoczyl z helikoptera i podszedl do Chrisa.
– Widziales? – zapytal, wskazujac nieznacznym ruchem glowy do gory. – Miejmy nadzieje, ze sa syte albo wypatruja czegos wiekszego – zazartowal makabrycznie.
Chris spojrzal w gore. Nad nimi krazyly dwa ptaszyska o gigantycznych rozmiarach.
– Niezbyt piekny widok, co? – odezwal sie nagle tuz obok niego Robert Tocs.
Chris wzruszyl ramionami, po czym zaczal sciskac dlonie tych, ktorzy przyszli pozegnac zaloge helikoptera. Nagle poczul zniecierpliwienie. Cala ta sytuacja zaczela go meczyc, chociaz jednoczesnie zainteresowanie towarzyszy sprawialo mu przyjemnosc. Pomagajac kobietom przy wsiadaniu szukal spojrzenia Geli, ona jednak patrzyla prosto przed siebie. Byla bardzo blada. Pozegnala sie tak, jak gdyby myslami wybiegla juz o kilka dni naprzod.
Tocs rowniez nie przedluzal tej ceremonii. Powiedzial kilka oficjalnych zdan, ktorych uczestnicy wyprawy wysluchali stojac juz w drzwiach. Jego zyczenia szczesliwego lotu zginely w huku przedwczesnie uruchomionych motorow. Maszyna uniosla sie do gory i wziela kurs na poludnie, pozostawiajac w dole wymachujace rekami postacie.
Zgromadzeni na pokladzie zaczeli sie juz rozchodzic, gdy nagle rozlegl sie czyjs przerazliwy krzyk.
Tocs, ktory wlasnie znikal w luku, odwrocil sie, zrobil kilka krokow, po czym pobiegl tam, dekad pedzili inni. Bylo juz jednak za pozno, aby cokolwiek dostrzec.
– Co sie stalo? – zapytal blady, nie mogac zlapac tchu.
Dziewczyna, mechanik pokladowy, z przewieszona jeszcze przez ramie cuma helikoptera, nie patrzyla na niego. Na jej twarzy widnialo przerazenie. Potem sie ocknela i wyszeptala:
– Jeden ruch dziobem i juz po helikopterze! Taka jaskolka przemknela obok… – Po chwili dodala: – To juz pierwsi! – Jej slowa zabrzmialy jak wyrzut.
Tocs poczul, ze krew uderza mu do glowy. Wskoczyl na podstawe kolumny sygnalizacyjnej i zawolal:
– Uwaga, przyjaciele, posluchajcie! – Jeszcze dwa razy musial powtorzyc swoje wezwanie, zanim uciszyl rozgoraczkowanych towarzyszy. – Nie ma zadnego powodu do paniki ani rezygnacji! Przypomnijcie sobie: podczas naszej podrozy zdarzylo to sie nam juz trzykrotnie i nikomu nie spadl nawet wlos z glowy! Helikopter jest hermetyczny, wytrzyma wiec te przygode bez trudu! Oczywiscie zboczy przez to z kursu, ale przeciez…
– Tego nie mozna porownac z lososiami! – zawolala dziewczyna. – Tu nie ma wody. Jezeli to bydle wydali z siebie uszkodzony helikopter, to maszyna moze sie roztrzaskac.
Wrzawa znow narastala.
– Przyjaciele, poczekajcie chwile! – krzyknal gniewnie Tocs. – Przeciez Ennil wie o tym. W koncu takie ptaszysko nie leci wiecznie. A Ennil moze wplywac na czas wydalania. Ostatecznie ma kotwice chwytakowa! Ja…