zadygotalo, potem poczuli szarpniecie. Wlokna miesni rozciagaly sie, zmieniajac radykalnie polozenie helikoptera. Z trudem utrzymywali rownowage. Kabina zaczela sie przechylac, potem zatoczyla polkole, aby wreszcie znieruchomiec dnem do gory.
Zapanowala cisza. Czlonkowie ekspedycji wyprostowali sie z ulga, po czym staneli na suficie kabiny, tworzacym obecnie podloge, i zaczeli porzadkowac rozrzucone w nieladzie przedmioty.
Wydawalo sie, ze smierc ptaka nie byla dla nich obojetna. Ostatecznie zniszczyli czyjes zycie i kazdy z nich odczuwal teraz niesmak.
Dlatego zabrzmialo nieco sztucznie, ale jednoczesnie rozladowalo ponury nastroj, kiedy Karl odezwal sie:
– Przytulnie, prawda?
– No i co teraz – zapytala Carol. – Jak sie stad wydostaniemy?
– Pieszo, a jak inaczej? – odparla Gela.
– A helikopter? W jaki sposob chcesz dotrzec do statku? – nie ustepowala Carol. – Gdyby nie wasz upor, moze bysmy zdolali uratowac maszyne. Kto wie, gdzie zawlokl nas ten ptak i czy w ogole uda sie nam jeszcze nawiazac kontakt z “Oceanem”.
Chris byl najblizej nadajnika. Wyprostowal sie, chwycil za oparcie wiszacego nad nim fotela, podciagnal sie do gory, po czym wlaczyl nadajnik. Po kilku chwilach odezwala sie centrala. Wszyscy ode – j tchneli z ulga. Chris przedstawil sytuacje, potem poprosil o dokonanie namiaru polozenia i wkrotce zakomunikowal:
– Znajdujemy sie w odleglosci trzydziestu dwoch mil od statku. Na razie nie moga nam pomoc, bo nadciaga burza. Duzy helikopter ratowniczy jest jeszcze nie zmontowany, pomoc nadejdzie wiec nie wczesniej niz jutro rano. Tocs zarzadzil, zebysmy spokojnie czekali. Uwaza, ze nic nam nie grozi. Ale mnie sie wydaje, ze powinnismy sprobowac ustawic helikopter.
– Tocsowi latwo mowic, jest o trzydziesci dwie mile stad – odezwal sie Ennil. – A my nie wiemy, co moze sie stac z cialem jaskolki.
Pomineli milczeniem te uwage.
– Powinnismy postawic helikopter – powiedziala Gela.
Zadanie okazalo sie wcale nie tak trudne, jak sie wydawalo. Po mozolnym rozdzieleniu siekierami wlokien miesni, ktore wiezily srube sterownicza, maszyna przesunela sie na srodek przewodu i wysunela z niej, po czym uzywszy wielokrazka i podporek pod kola ustawiono ja bez wiekszego trudu. Tym razem sliskie podloze okazalo sie przydatne.
Bardziej skomplikowane bylo zdjecie zakrzywionej lopaty wirnika, poniewaz elastyczna sciana przewodu ograniczala ruchy. Wreszcie uruchomiono silnik. Ku ogolnej radosci zaskoczyl od razu.
– Jezeli uda nam sie wydostac stad maszyne, to za dwie godziny polecimy bez pomocy “Oceanu” – powiedzial Karl.
Po kolacji Ennil zarzadzil cisze nocna.
W pierwszej chwili Gela nie zorientowala sie, co ja zbudzilo. Nasluchiwala przez moment, ale dochodzil ja tylko oddech wspoltowarzyszy. Ennil pochrapywal cicho. Ale co to, czy nie jest to odglos skrobania, jak gdyby pocierano czyms o metal? Serce skoczylo jej do gardla. Nagle zapanowala znowu cisza. Gela lezala jeszcze dlugo, nie mogac usnac. Potem ujrzala wielkie potwory, ktore pelzly w jej strone. Chris ogromnym mieczem zadawal im ciosy. Teraz Chris mial twarz Harolda, potem byl to znowu Chris. Naraz zobaczyla ich obu z identycznymi mieczami w dloniach. Walczyli jak opetani, ale bestie stawaly sie coraz bardziej zazarte i przybywalo ich coraz wiecej. Wtem pochwycily Chrisa, nie, to byl Harold. Kleszcze objely go, zgrzytajac o pancerz.
Gela poderwala sie z miejsca. Nie bylo watpliwosci, teraz rzeczywiscie uslyszala czyjes stapanie, skrobanie i – a wiec to nie byl sen – ten przenikliwy zgrzyt.
– Chris, Karl, slyszycie? – zawolala przytlumionym glosem. Nie mogla opanowac drzenia ciala.
– Tak, Gela – doszedl ja szept od strony Chrisa. Poczula nagle tuz obok siebie ruch. – To ja – szepnal Chris.
Chwycila go za reke. Czul jej podniecenie.
– Nie boj sie – mowil cicho. – Kabina jest dosyc mocna. Slysze to juz od dluzszego czasu.
– Co to moze byc? Przeciez jestesmy jeszcze we wnetrzu tego ptaka.
Chris nie odpowiedzial. Po chwili blysnal promien swiatla latarki, przesunal sie po oparciach foteli i nagle oswietlil leb ogromnej bestii.
Gela stlumila okrzyk. Z calej sily, az do bolu, scisnela ramie Chrisa.
– Nie boj sie. On sie tu nie dostanie – szepnal Chris.
Wtedy puscila jego ramie, a nawet odsunela sie nieco.
Chris spokojnie, jak tylko to bylo mozliwe, powiedzial:
– Ciekaw jestem, skad ten potwor tu sie znalazl!
Oswietlil glowe zwierza. Wydawalo sie, ze potwor w ogole nie zwraca na to uwagi. Dwa pokryte szczecina czulki przesuwaly sie po szybie okna tam i z powrotem, ale najwieksze wrazenie robily uzebione, rozwarte szeroko zuchwy, za ktorymi nieprzerwanie poruszaly sie twarde plyty. Ich zadaniem bylo widocznie rozdrabnianie zdobyczy.
– To mrowka – oswiadczyl Chris niedbale, jak gdyby mieli przed soba wylacznie okaz do nauki biologii. – Dawniej wystepowaly rowniez u nas. Znane sa rozne gatunki – teraz mowil tonem profesorskim i z lekka ironia – rozniace sie od siebie kolorem i wielkoscia, a nieraz nawet sposobem odzywiania. Sadzac po glowie bestia ma z pewnoscia dwadziescia stop dlugosci. – Chris mowil znowu powaznie. – Ale i tak nie przejdzie przez te pancerna szybe. Mnie najbardziej ciekawi jedno: skad ona sie tu wziela?
– Czy nie powinnismy obudzic innych? – zapytala Gela.
– W zadnym wypadku! – odparl Chris. – My tez pojdziemy zaraz spac. Teraz nic nam nie grozi, ale kto wie, co czeka nas jutro. Chcialbym sie tylko jeszcze przekonac, czy ta mrowka jest sama.
Ostroznie wdrapal sie na fotel i wyjrzal przez wypukla szybe okienka. Kiedy podniosl glowe do gory, omal nie krzyknal ze zdziwienia: pomiedzy dwiema czarnymi, trudnymi do zidentyfikowania brylami polyskiwalo matowe swiatelko. Gdyby nie byl przekonany, ze sa teraz we wnetrzu ptaka, moglby przysiac, ze w gorze swieci gwiazda.
Wlaczyl reflektor dziobowy. Mrowki, oslepione jaskrawym swiatlem, na chwile znieruchomialy. Bylo ich wiele, upiornie odcinaly sie od ciemnego tla. Niektore taszczyly szczatki wlokien miesni, inne zatapialy swoje zuchwy w miekkich czesciach przelyku. Wydawalo sie, ze helikopter nie przeszkadza im w ogole i – co bardziej ucieszylo Chrisa – nie interesuje.
Cofnal sie. Scisnal dlon Geli i szepnal: – Spij, ona chyba zabladzila. Nic wiecej nie zauwazylem.
Polozyl sie tuz obok. Gela byla mu za to wdziecz% na. Ostroznie cofnela reke.
To chyba byla jednak gwiazda, myslal Chris, i zrobilo mu sie lzej na duszy. Zasypiajac juz, poczul lekkie drzenie podlogi. Macie racje, bierzcie sie do pracy, pomyslal jeszcze, zanim zapadl w gleboki sen.
II
Res Strogel wyciagnela przed siebie dlugie nogi i oparla sie wygodnie o tyl lawki.
Wiekszosc przechodniow uwazala ja na pewno za prozniaka, wygrzewajacego sie w cieple zimowego slonca, ktorego promienie przenikaly nawet przez kopule dachu.
Istotnie Res rozkoszowala sie blogim cieplem, wdychala won jasminu, ktory widocznie kwitl gdzies w poblizu, i wsluchiwala sie w swiergot wrobli. Wodzila wzrokiem dokola, obserwujac przechodniow; i kilka matek z dziecmi, kwiaty, kwitnace krzewy i drzewa. Wysoko w gorze polyskiwaly kopuly oslaniajace ten maly swiat przed mrozem i zimowymi burzami.
Ale na dalszym planie, miedzy slupkami kwiatow kasztanowca, rdzawo lsnil szescian, w ktorym miescil sie instytut. Przez krotka chwile Res uswiadamiala sobie kontrast miedzy przyjemnoscia siedzenia na tej lawce a tym, czego niedawno dokonala. Teraz czula wewnetrzna pustke i wydalo jej sie, ze moglaby siedziec tak bez konca, rozkoszowac sie otaczajaca ja przyroda, nie myslec o niczym.
Uniosla glowe. Jeden z wrobli przemknal obok i wyladowal tuz przed nia. Spojrzal na nia przekrzywiajac lepek, zblizyl sie, a przekonawszy sie, ze ta nieruchoma postac, ktora siedzi tak wygodnie, nie ma wobec niego