zwracal na helikopter najmniejszej uwagi.
Karl spojrzal pytajaco na Chrisa.
– Tak, Karl, przejmuje stery – powtorzyl Chris. – Uwaga… juz!
Chris poderwal maszyne nieznacznie do gory, wzial kurs na poludnie, przelecial tuz nad wierzcholkami roslin kierujac sie do ciemnego pasma nad horyzontem, po czym wlaczyl autopilota. Dopiero teraz odprezyl sie i usadowil wygodniej w fotelu. Nadal jednak spogladal bacznie przed siebie.
Reszta zalogi reagowala roznie na postepowanie Chrisa. Charles sprawial wrazenie, jakby to wszystko nie docieralo do jego swiadomosci. Stal przy jednym z gornych okienek i czekal na czarnego owada., ktory szykowal sie do wyprzedzenia helikoptera.
Carol siedziala na lawce blada, ze wzrokiem utkwionym nieruchomo w przeciwlegla sciane kabiny. Trudno bylo odgadnac, o czym mysli.
Gela zerwala sie z miejsca i podeszla od tylu do Chrisa. Nilpach patrzyl jakby nie rozumiejac, co sie dzieje.
Helikopter lecial z umiarkowana predkoscia swoim kursem, a na zewnatrz, jak przedtem, przemykaly z furkotem najrozmaitsze stwory, niekiedy w licznych grupach, nadlatujac poziomo i pionowo, czasem tak blisko, ze niemal ocieraly sie o maszyne.
Wlasnie zblizalo sie ociezale czarne monstrum pokryte szczecina. Mialo olbrzymie szczeki i szesc dlugich, wieloczlonowych odnozy. Owad buczal przerazliwie.
Gela instynktownie skoczyla do przodu i uchwycila drazek sterowy, gotowa poderwac helikopter do gory.
Chris scisnal jej przegub niczym w imadle.
– Zostaw to! – syknal.
Tuz przed helikopterem czarny, buczacy stwor lekko skrecil i minal ich z halasem.
– Cudo! – zawolal Ennil. – Spojrzcie, na odwloku ma zolte paski. To chyba trzmiel.
Chris puscil Gele.
– Pamietaj, ze pilot prowadzacy maszyne jest odpowiedzialny za lot. A wiec nie wtracaj sie.
– A jezeli twoja lekkomyslnosc sprowadzi nieszczescie na cala zaloge? – zawolala zirytowana Gela.
– Chodz! – zawolal Chris rowniez rozgniewany. Podniosl sie, ujal ja za ramiona i wcisnal w fotel. – A teraz siedz tu spokojnie i obserwuj.
Gela opierala sie przez chwile, ale chwyt Chrisa byl silny. Gbur, arogancki prostak, na co on sobie pozwala, pomyslala obrazona. Jednoczesnie nie mogla sie jednak oprzec uczuciu podziwu: wydawalo sie, ze Chris ma szczegolna umiejetnosc decydowania. Zadala sobie nagle pytanie, jak by postapila, bedac na jego miejscu. On mial trzyletnie doswiadczenie, ale nigdy jeszcze nie opuscil swej rodzinnej wyspy. Nagle pomyslala o Haroldzie; zginal podczas swej pierwszej ekspedycji oceanicznej.
To, co przezylismy do tej pory, zapowiada jeszcze niejedno, pomyslala Gela. Wiedziala, ze napiecie nerwowe wczesniej czy pozniej moze zle wplynac na zaloge. Jedynie Chris zdawal sie nie podlegac wplywom. Jeszcze sie przekona, ze mnie nie docenil, myslala dalej. Ostatecznie ukonczylam wszystkie kursy tak samo dobrze jak on. I byl jeszcze Harold, ktory mi pomagal. Harold wart jest dwoch takich jak Chris…
Czy na pewno?
Gela cofnela machinalnie glowe, kiedy przed oknem kabiny pojawilo sie na krotko potezne odnoze cicho brzeczacego owada.
Strach, jaki odczuwala, ustepowal. Za nia stal Chris, gotow bronic jej w razie rzeczywistego niebezpieczenstwa. Carol podeszla do wiezyczki, aby popatrzec.
Jedynie Charles jakby nie zauwazyl niczego. Biegal po kabinie i fotografowal jak opetany, chcac utrwalic mozliwie jak najwiecej z tego swiata zwierzat.
Gela czula jeszcze lekki gniew. A na domiar wszystkiego pomyslala, ze Chris ma chyba racje.
– Te zwierzeta nie sa zlosliwe – wyjasnil Chris. – Leca zwinniej niz nasz helikopter i wcale nie daza do zderzenia. Spojrzcie, one reaguja dziesiec razy szybciej niz my. – Urwal na moment, po czym zwrocil sie wprost do Geli: – No jak, przekonalas sie?
Gela bez slowa wstala. Carol chwycila ja za ramie i poszly razem na tyl maszyny. Gela zatrzymala sie.
– Czy… – zaczela Carol – czy wsrod tylu istot zywych nie moze byc tez rozumnych?
Gele zaskoczylo nieco to pytanie. Potem niepewnie wskazala reka na przednia szybe:
– Myslisz o nich?
– Nie – odparla Carol. – Oczywiscie nie o nich. – Lekka ironia zawarta w glosie Geli nie zbila jej z tropu.
– Wlasciwie moze masz racje – powiedziala Gela powaznie.
– Co my o tym wiemy? – Carol mowila jakby sama do siebie. – Nauczono nas, ze my, ludzie, jestesmy jedynymi rozumnymi istotami. No dobrze! Wiesz, jak wielka jest nasza wyspa w porownaniu z ta kraina? To miniatura! – lekcewazaco strzelila palcami.
– A wiec – usmiechnela sie Gela – stwierdzilismy, ze te przelatujace obok istoty nie sa rozumne, chociaz tak zrecznie omijaja maszyne. Innych zuchow nie zauwazylismy…
– Wiem o tym – powiedziala troche gniewnie Carol. – Ale nasz swiat jest w porownaniu do tego mikroskopijny, a jezeli chodzi o liczbe gatunkow, bardziej niz biedny. Uswiadomilam to sobie, widzac tu te niewiarygodna roznorodnosc.
– Przerwalas mi – powiedziala Gela, glaszczac ja uspokajajaco po ramieniu. – Nie mam zadnego powodu, zeby nie wierzyc relacjom z “Oceanu I”. – Przy ostatnich slowach spojrzala wyzywajaco na Chrisa, ktory juz od dluzszej chwili przysluchiwal sie dyskusji.
– Synowie niebios – wtracil ironicznie.
Nagle dolaczyl do nich rowniez Ennil. – Ludzie z “Oceanu I” widzieli ich!
– Tak, jakies zarysy w chmurach… – odparowal Chris. – Owszem, znam te niewyrazne zdjecia. Ale gdzie jest napisane, ze ludzie z “Oceanu I” dowiedli, iz chodzi tu o zycie rozumne rowne naszemu?
– A co to jest wedlug ciebie? – zapytal Ennil.
Chris wzruszyl ramionami.
Karl wtracil spiewnym tonem:
– Fata morgana…
– Dajmy juz temu spokoj – powiedzial Chris. – Spojrzmy lepiej, co sie dzieje na zewnatrz.
Ciemne pasmo zblizalo sie coraz bardziej i teraz okazalo sie, ze jest to rozlegly las o ogromnych drzewach.
– To sa chyba te olbrzymie drzewa wymienione w raporcie, do… do… – Ennil przylozyl dlon do czola i urwal zaklopotany. Przez chwile w jego wzroku blysnelo jakby przerazenie.
– A to co? – zawolal nagle Karl. Siedzial przechylony gleboko do przodu, wskazujac na cos w dole.
Chris jednym szarpnieciem wylaczyl autopilota i zatrzymal maszyne w miejscu.
– Gdzie? – zapytal.
– Tam z tylu, cos bialego – glos Karla drzal z podniecenia. – Sa wypisane jakies znaki, tam, na polanie.
– Cos takiego! – drwil Chris. – Widze, ze wziales sobie do serca te rozmowe… – zaczal i urwal raptownie.
W gestwinie lodyg i lisci gigantycznej trawy spoczywalo skryte do polowy cos bialego, przybrudzonego, pogietego. Widoczne byly czarne i wielobarwne znaki. Z pewnoscia mogly to byc litery, ale kazda z nich dorownywala wielkoscia ich maszynie.
Chris ochlonal pierwszy.
– Wzniesiemy sie troche – powiedzial. – Charles, masz przygotowany aparat, fotografuj.
Pozostali usilowali odczytac napis, ale bezskutecznie.
– Nie rozumiem tego – powiedziala Carol, a w jej glosie zadzwieczala wyraznie nuta zalu.
– A czego sie spodziewalas? – zapytal Ennil.
– Te litery nie roznia sie prawie od naszych, z wyjatkiem kilku zakretasow! – stwierdzil Karl.
– Napis jest zamazany, trudno uchwycic sens wyrazu – zauwazyla Carol.
– No, Chris – odezwal sie Charles nieco wyniosle – powiedz mi, moj drogi, co to jest wedlug ciebie? Zludzenie optyczne?
Chris znalazl najlepsze wyjscie z sytuacji. Nie odpowiedzial. Przekazal stery Karlowi, po czym wsunal do kamery nowy film.
– Nie – powiedzial Karl. – To wyglada jak wydarty albo pognieciony skrawek czasopisma lub strony z